Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

środa, 24 listopada 2010

" MAŁY KSIĄŻE "

Następną planetę zajmował Pijak. Te odwiedziny trwały bardzo krótko, pogrążyły jednak Małego Księcia w głębokim smutku.
- Co ty tu robisz? - spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i bateria butelek pustych.
Mały Książę
- Piję - odpowiedział ponuro Pijak.
- Dlaczego pijesz? - spytał Mały Książę.
- Aby zapomnieć - odpowiedział Pijak.
- O czym zapomnieć? - zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
- Aby zapomnieć, że się wstydzę - stwierdził Pijak, schylając głowę.
- Czego się wstydzisz? - dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
- Wstydzę się, że piję - zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.
Mały Książę zakłopotany ruszył dalej.

- SPACERKIEM PO BLOGACH -

       " ABSTYNENCJA  NIE  LECZY "

Dzisiaj nie mam co do tego żadnych wątpliwości i mam nadzieję, że czytelnicy Świata Problemów podzielają ten pogląd. Rozumiem jednak, że rzesze naszych podopiecznych, a więc pacjenci szpitalnych oddziałów leczenia uzależnień, klienci ośrodków terapeutycznych, początkujący uczestnicy wspólnot samopomocowych – AA, Al-Anonu, religijnych stowarzyszeń trzeźwościowych – mają zupełnie inne zdanie. Pamiętam, że latami słyszałem od różnych osób w różnych życiowych sytuacjach przebrany w różne słowa komunikat: „Tylko przestań pić, a zobaczysz, że będzie dobrze, wszystko się ułoży...”. Jedna wielka bzdura!
Byłem mistrzem świata w rzucaniu picia, przestawałem przecież pić setki, a może i tysiące razy – a wcale nie było lepiej, tylko gorzej, wciąż gorzej, oszaleć było można. Nie piłem miesiąc, trzy, siedem miesięcy, ani kropli alkoholu w ustach, a obiecywanej poprawy jakości życia jak nie ma, tak nie ma. W domu się nie układa, relacje z żoną i dziećmi napięte, matka drażni każdym odezwaniem się, w pracy stałe napięcie i konflikty z przełożonymi i współpracownikami, w środku aż się gotuje i tylko patrzeć, kiedy to wybuchnie z siłą wulkanu. A miałem tylko przestać pić i miało być dobrze – ale nie było! 

Stąd brak wiary w to, że alkohol był sprawcą zła w moim życiu. A skoro okazywało się, że bez alkoholu też jest źle, to w imię czego rezygnować z picia? I koło się zamykało sięganiem po alkohol. Całkiem logiczne. Abstynencja z czasem stawała się konieczna, aby ratować życie, aby wyniszczony fizycznie i psychicznie organizm mógł zregenerować siły.
Wszystko się zmieniło w dniu, kiedy usłyszałem na mitingu AA słowa trzeźwiejącego alkoholika, który mówił o tym, jak wielką pustkę odczuwał w swoim życiu po odstawieniu alkoholu, jak się uczył wypełniać ją czymś innym, jak zrozumiał, że to nie alkohol jest jego problemem, tylko on sam. Dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak uczucia, sposoby ich wyrażania i przeżywania, że można radzić sobie w trudnych sytuacjach bez sięgania po alkohol, że będąc niby dorosłym człowiekiem jestem niedojrzały emocjonalnie jak dzieciak, że „czas wyskoczyć z pieluszek” i co najważniejsze, że to jest realne, że są narzędzia do skutecznej pracy i ludzie, którzy umieją pomóc, doradzić, wskazać kierunek.
Tak zaczęła się wspaniała, aczkolwiek niełatwa – czasami wręcz piekielnie trudna – droga trzeźwienia, zdrowienia, rozwoju, budowania od podstaw swojego człowieczeństwa, uczenia się nowych, dotychczas nieznanych bądź zagubionych w pijanym życiu postaw. I to jest w moim rozumieniu właściwy proces leczenia choroby zwanej potocznie alkoholizmem. Warto zaznaczyć, że jest to nazwa potoczna, bo oficjalnie brzmi ona „zespół uzależnienia od alkoholu” i że to słówko „zespół” wskazuje na wielość i różnorodność czynników składających się na chorobę oraz na konieczność objęcia pacjenta szerokim wachlarzem oddziaływań.
Jako argument przemawiający za tezą, że abstynencja nie leczy, podaję przykład setek i tysięcy alkoholików skazanych na kary pozbawienia wolności. Przebywają za kratami po 5, 10 i nawet 20 lat. Nie piją alkoholu przez te długie lata, czują się dobrze fizycznie i (rzadziej!) psychicznie. Są abstynentami. Wierzą, że lata niepicia wyleczyły ich z alkoholizmu. A co się dzieje po opuszczeniu zakładu karnego? Najczęściej tuż za bramą pierwsza dawka alkoholu, rzadziej po kilku dniach czy tygodniach, ale prawie zawsze straszliwy nawrót do picia, kolejne konsekwencje i niejednokrotnie powrót za kraty.
Chcę jednak z całym przekonaniem stwierdzić, że – chociaż abstynencja nie leczy – jest fundamentalnym, niezbędnym warunkiem leczenia. Przecież to picie w końcu niszczy zdrowie, burzy rodzinę, degraduje zawodowo i społecznie. Bez głębokich zmian w psychice, bez dojrzewania emocjonalnego, bez postępów w budowaniu relacji interpersonalnych, ale zachowując abstynencję – można od biedy jakoś żyć! Przecież nie wszyscy uzależnieni zachowują się modelowo, część z nich ogranicza się do abstynencji i nie należy tego deprecjonować. Do czasu. Uważam, że zawsze można zacząć leczenie. Zarówno po roku abstynencji, jak i po 10 latach. Każdy ma swoje tempo, swój czas.

Forum alkoholizm i współuzaleznienia
Piotr Domański Świat Problemów 2003

niedziela, 21 listopada 2010

" SPACERKIEM PO BLOGACH "

                           Trochę myśli
Ja Bogdan alkoholik, początkowo przecież wcale nie piłem często ale jak pamiętam piłem zawsze dużo. Dużo czyli prawie zawsze tyle, żeby dolać do oporu. Przez większość okresu picia wystarczyło mi sobie co jakiś czas poimprezować. Po alkoholowych imprezach robiłem dłuższe lub krótsze okresy abstynencji. Okresy te wprowadzały w błąd otoczenie. Otoczenie było utwierdzone w przekonaniu, że wypije sobie "jak każdy facet". Oczywiście co najważniejsze ja myślałem tak samo, przekonany byłem że skoro w ciągu dłuższego czasu nic nie piłem to normalnym jest, że wypije sobie od czasu - do czasu. Lecz wystarczy chwila, byle okazja która zawsze się znalazła, bym znów sięgnął po alkohol. Teraz wiem, ze istotą  już samej choroby jest utrata kontroli nad alkoholem. Sama choroba bowiem składa się z dwóch  podstawowych elementów.

     Z obsesji umysłowej,
która powodowała, że nie mogłem wyobrazić sobie życia bez alkoholu  i  nawet po długiej przerwie sięgałem po kieliszek czy kufel. No i  prawie zawsze po wypiciu pierwszej kropli alkoholu odzywał się drugi element choroby, czyli
     uzależnienie biologiczne, które spowodowało utratę kontroli nad ilością wypitego alkoholu; czyli piłem więcej niż zamierzałem, niż sobie przysięgałem. Obiecywałem sobie tysiące razy jedno piwko, a upijałem się, mimo, że już powoli prawie każde spożywanie alkoholu powodowało problemy zdrowotne, rodzinne, towarzyskie, a często i prawne. Jednak zawsze potem umiałem doskonale się samo-usprawiedliwić przed sobą i innymi. Tylko, że powoli inni przestawali wierzyć w moje słowa. W końcowej kilkuletniej fazie, docierało już do mnie, że już samemu sobie nie wierze.  Błędne koło i beznadzieja, po kolejnych okresach abstynencji, obietnic danych też samemu sobie, wracałem do alkoholu i okazji wypicia. (...)
Jak to mówią przypominałem człowieka, który raz po raz wkłada rękę do gorącego pieca, mimo coraz dotkliwszych poparzeń. Człowiek przy zdrowych zmysłach tak przecież nie postępuje. Ale ja jako czynny alkoholik nie byłem przy zdrowych zmysłach, choroba polega właśnie na braku - wobec alkoholu - odruchu Pawłowa, który powstrzymuje zdrowych ludzi przed powtórnym włożeniem ręki do gorącego pieca.
Ale to nie wszystko. Najdziwniejsze jest to, że ja mimo istnienia łatwo rozpoznawalnych objawów, niemal do końca nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć o tym, że jestem chory.
A jak już wiedziałem, ze mam cholerny problem z piciem, moje "durne ego" i wewnętrzne zakłamanie nie pozwoliło mi się do tego przyznać przed innymi i udać się po pomoc.
Teraz doskonale wiem że: Alkoholizm należy do grupy osobliwych chorób, określanych w języku angielskim jako "choroby zaprzeczeń". (...) Integralną częścią choroby alkoholowej jest mechanizm, który nieustannie przekonuje chorego o tym, że nie jest on alkoholikiem. Mechanizm zaprzeczeń mówi alkoholikowi że pije, ponieważ... i ponieważ... A tu już możliwości są nieograniczone". Alkoholik sam zaczyna szukać przyczyn picia i pije coraz więcej, udowadniając sobie, że u źródeł tego leży tysiące powodów w które sam wierzy.
     W miarę trzeźwienia, dokładniej zastanawiam się, po co piłem, do czego alkohol był mi potrzebny.
No i oczywiście działam, bo tylko konkretne i aktywne działania mogą przynieść  pożądane efekty.

Grupa " W drodze" dziękuje za możliwość korzystania  z  Twoich  przemyśleń.

poniedziałek, 15 listopada 2010

" ZAZDROŚĆ "

Urodziłem się w biednej rodzinie doświadczonej wojną. Mój ojciec oddany w dzieciństwie do bogatego gospodarza na służbę, nie wiele potrzebował w dorosłym życiu do szczęścia a matka doświadczona pracą przymusową u okupanta, choć chciała lepszego życia to przy ojcu było to nie możliwe. Początkowo nie odczuwałem różnicy między innymi dziećmi z sąsiedztwa, lecz potem różnice zaczęły się już pojawiać. Pamiętam jak zazdrościłem im roweru, magnetofonu, kieszonkowego i wielu innych rzeczy i swobód. Wszystkie moje prośby o cokolwiek,o kończyły się krzykiem i moim płaczem. Owszem ojciec kupił mi rower jak już inni mieli motorowery i wozili na nich dziewczyny i nawet hokejówki gdy już nikt nie był zainteresowany lodem. Zazdrościłem także innym spokoju w domu, bo u mnie go nie było i długo jeszcze miało nie być. Moje sporo starsze siostry wzięły sobie pijaków za mężów i awantury były wpisane jako atrakcje domu. Lęk towarzyszył mi ciągle kiedy alkohol pojawiał się na stole. Chyba mojemu ojcu podobało się takie życie bo mimo że go bili, to siadał z nimi do butelki.
Przez jego picie budżet domowy był mocno nadwątlony a przez to moje ubranie. Koledzy nosili dżinsy a ja stare pory i znów obiekt zazdrości. Potem nadszedł okres inicjacji alkoholowej i znów zazdrościłem kolegom że potrafią wypić i nic im nie jest a ja rzygam. Chciałem mieć taką wprawę jak oni. A skoro alkohol to
i kobiety, inni nie mieli z tym żadnego problemu a ja zakompleksiony, nieśmiały z małym poczuciem własnej wartości, kompletnie nie wiedziałem jak mam dziewczynę sobą zainteresować. Bardzo zazdrościłem tej umiejętności ale cóż nic z tego. Gdy już jakoś udało mi się założyć własną  rodzinę, ja założyłem również związek "Alkohol i ja".  Moje picie powodowało w mojej głowie urojoną zdradę i poczucie skrzywdzenia, co dalej było powodem do kłótni, podejrzliwości i zmaterializowania się moich obaw. Zazdrościłem innym że mają takie troskliwe żony, wierne, kochające i czułe.
Gdy alkohol już mocno nabałaganił w moim życiu, zazdrościłem innym że nie są chorzy i mają z tym spokój.  Próbowałem się leczyć, lecz chyba tak naprawdę chciałem dalej pić. Pewnego razu całkiem przypadkowo pojawiłem się na rocznicy klubu abstynenta, gdy zobaczyłem spokój tych ludzi, uwolnionych od nałogu, bardzo chciałem być taki jak oni i muszę się przyznać że była to jedyna rzecz której  zazdrościłem  najbardziej. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy że to kiedyś osiągnę a także ile pracy będę musiał w to włożyć i ile czasu upłynie. Dziś jestem trzeźwy od półtora roku a od tamtego czasu upłynęło osiem lat i powiem że warto było.
 

Dziś nikomu  już  nic  nie  zazdroszczę,  bo  wiem  że  wszystko  mogę  osiągnąć
własną  pracą  a   najcięższa  praca  to  praca  nad  sobą , reszta  to  pikuś.
O przepraszam! Pan Pikuś.

poniedziałek, 8 listopada 2010

" PRZEBACZYĆ SOBIĘ "

Uczynki miłosierne, co do duszy -
Urazy chętnie darować.
Przebaczać
I anulować.
Doznane krzywdy przebaczać.
Jakie to trudne.
Jakie to ciężkie.
Staczać się do poziomu  krzywdzicieli.
Łamać bariery obłudne,
Aby wiedzieli,
Że niczego nie pamiętam,
Że każe mi wiara święta
Urazy chętnie darować.
Sięgnę do Ewangelii.
Poproszę Jezusa,
Aby mnie pouczył
Tego prawa dochować.
Może z czasem moje serce
W tym utwierdzę.
 Ksiądz  Jan Warchał

Krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować” – to dwie nadzwyczaj trudne do wypełnienia moje powinności.
Tak -  narobiłem  sobie  w  tym  moim  pijanym  życiu  krzywd.  Krzywda moja była często tak wielka, że byłem  skłonny obarczyć nią samego Boga.  Po  przeżyciu wielu życiowych burz i zawieruch, znacznie  łatwiej  mi  jest  do tego  się  teraz  zastosować,  niż  kiedyś.  Zaczynam  to teraz  lepiej rozumieć , iż zło rodzi następne zło, jeśli nie ma miejsca na przebaczenie. Przebaczenie  moje  nie  jest  zaś  żadną  miarą zapomnienia  doznanych krzywd. Pamięć ludzka jest funkcją zdrowego umysłu i nie da się z niej wymazać wydarzeń, których było się świadkiem. Obok  mojej  pamięci   wciąż  trwają skutki zła. Te zaś dają się stopniowo usuwać, gdy  dobro  wypiera  tryumfujące  zło.  Jeżeli nie będę  zdolny do  przebaczenia  samemu  sobie, to  oddam  się całkowicie złu, a to zaś nigdy nie zrodzi dobra.  Oprócz tego, co sądzę o sobie i o tym, czego chcę i do czego dążę, posiadam całą masę  wspomnień  i  nastawień w stosunku do innych ludzi, życia i samego siebie.
Jeżeli  nawet, będę  przekonany, że dobrze jest być nastawionym życzliwie do siebie, jednak mając w swojej pamięci szereg urazów i  poczucia doznanych krzywd,  tak na prawdę moja  świadomość postrzega rzeczywistość przez filtr tych podświadomych urazów.
I wtedy nie będę w stanie odczuwać życzliwości, nosząc w swojej podświadomości pokłady żalu i poczucie skrzywdzenia.
Jeżeli się nastawię, że chciałbym odnieść sukces, to dopóki mam w pamięci dużo negatywnych obrazów o sobie i przekonań o swojej bezsilności i nieudacznictwie - dopóty bardzo trudno mi  będzie odnieść jakikolwiek sukces. Całe  szczęście  że  mi  to  już  wychodzi  i  idzie  ku  dobremu  a  to  co  najtrudniejsze  i  to  co  najpiękniejsze  dopiero  przede  mną.
SIGIMUND