Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

wtorek, 28 lutego 2012

TERAPIA POGŁĘBIONA UZALEŻNIENIA - CZYM JEST I CZEMU SŁUŻY?

Po ukończeniu podstawowego programu terapii uzależnień, zdrowiejąca osoba uzależniona potrafi już dość dobrze radzić sobie w stresowych sytuacjach, bez konieczności sięgania po alkohol, hazard, narkotyki czy leki. Zna podstawy "instrukcji obsługi" swojej choroby, ale ciągle jeszcze życie na trzeźwo jest dla niej trudne.

Szczególne rozterki przeżywają osoby, które przebywały na leczeniu szpitalnym - wracają do rodziny, pustego domu albo schroniska. Często są to miejsca kojarzące się z piciem. Wracają na przykład do pracy, gdzie koledzy cieszą się z powrotu "tego, co za kołnierz nie wylewał" i proponują wspólne picie. Wracają do swoich codziennych obowiązków, które za wszelką cenę starają się wypełniać jak najlepiej - przecież podjęły decyzję o zmianie w swoim życiu, wraz z trzeźwością starają się zostać "lepszymi ludźmi". Te wszystkie sytuacje są trudne i często ciężko się w nich odnaleźć, wytrzymać na trzeźwo i nie sięgnąć po nałogowe sposoby poprawiania humoru.

Intensywne szpitalne leczenie podstawowe daje bardzo wiele, ale po wyjściu wiele osób orientuje się, że co prawda sporo wiedzą, ale z zastosowaniem nabytych umiejętności w życiu codziennym bywa gorzej... Bo terapeuta wprawdzie mówił, co robić w trudnej sytuacji, ale zginęły notatki. Bo na oddziale wyglądało na to, że wszyscy się ucieszą, gdy "ozdrowieniec" wróci do domu - ucieszyli się, a owszem, ale czekają też cieknące krany i sto tysięcy problemów... Bo komornik ściga za długi, bo szef chce zostawania po godzinach pracy... Trzeźwiejącej osobie uzależnionej zaczyna brakować cierpliwości, siły i czasu, aby temu sprostać. Wtedy szczególnie łatwo jest wrócić do wcześniejszych sposobów radzenia sobie - picia alkoholu, gry hazardowej, brania narkotyków czy leków.

Metodą na przezwyciężenie tych trudności może być terapia pogłębiona, która pomaga w zachowaniu kontaktu z innymi trzeźwiejącymi. Można dowiedzieć się od bardziej "zaawansowanych" w grupie osób, jak radziły sobie w początkowych etapach z podobnymi problemami. To ważne wsparcie - kontakt z innymi, którzy przeszli przez podobne sytuacje i nie napili się, przetrwali kryzys.

Istotne jest również stałe i regularne uczestnictwo w zajęciach - jest to cotygodniowa możliwość podzielenia się z innymi swoimi doświadczeniami, wątpliwościami oraz sukcesami w trzeźwieniu.

Co się robi w terapii pogłębionej, czyli co mi to da?
Zajęcia są grupowe, zwykle przez kilka spotkań omawiane jest jedno zagadnienie, są krótkie wykłady oraz ćwiczenia w podgrupach. Tematy pracy są dostosowane do tego, co sprawia trudności trzeźwiejącemu uzależnionemu, ale obejmują także umiejętności przydatne w codziennym życiu każdemu:

◦ćwiczenie asertywnych zachowań - zarówno w sytuacjach związanych z alkoholem, jak i w innych trudnych momentach,
◦komunikacja międzyludzka, zarówno w domu jak i w pracy, w kontaktach ze starymi i nowymi znajomymi,
◦rozpoznawanie swoich oczekiwań wobec innych i innych wobec siebie oraz czy są one możliwe do spełnienia,
◦zapobieganie nawrotom choroby, coraz skuteczniejsze radzenie sobie z chęcią sięgnięcia po "stare sposoby",
◦poszerzanie wiedzy o swojej chorobie i sposobach walki z nią - ciąg dalszy tego, czego uczestnicy dowiedzieli się na wcześniejszych etapach terapii,
◦odkrywanie bogactwa uczuć, jakie do tej pory rozmywały się gdzieś między "dobrze" i "niedobrze",
◦oswajanie "ryczącego w środku lwa" lub ośmielanie "pokornej owieczki" - czyli techniki radzenia sobie ze złością
◦odkrywanie tego, co jest ważne i co warto realizować w swoim życiu.
Oprócz programu terapeutycznego i korzyści związanych z pracą nad nim oraz poszerzeniem wiedzy psychologicznej, niewątpliwym plusem są nawiązane znajomości, wsparcie, kontakty oraz przepływ informacji między uczestnikami - o ciekawych mityngach AA, wyjazdach, nowych klubach abstynenta, imprezach bez alkoholu.
Terapia pogłębiona obejmuje spotkania grupowe (w większości poradni raz w tygodniu przez rok) oraz spotkania indywidualne z terapeutą, które dają możliwość dokładniejszego przyjrzenia się swoim problemom, zmiany niektórych przyzwyczajeń na zdrowsze. Warunkiem przyjęcia do tego etapu terapii jest ukończenie podstawowego etapu terapii uzależnień (w poradni, przychodni, na oddziale całodobowym lub dziennym).

Autor: Paulina Chocholska

środa, 15 lutego 2012

" TRZEŹWIENIE CZY ABSTYNĘCJA ? "

Jestem osobą współuzależnioną. Mój mąż nie pije od lat 11. Jest, jak to ja nazywam, "zapalonym aaowcem”. Mitingi dwa razy w tygodniu, służba rzecznika, jeździ do aresztów na mitingi, w które, aby się odbywały, włożył wiele wysiłku. Po prostu wzór trzeźwiejącego alkoholika. Jest tylko jedno "ale" - relacje w rodzinie. Bywa agresywny wobec mnie i naszej dorosłej już córki.


Gdy tylko coś "nie idzie po Jego myśli krzyczy nie przebierając w słowach. Potrafi powiedzieć do córki, że ma "oblezłą gębę" (nawet kiedyś położył Jej taką karteczkę z tym napisem na biurku). Ostatnio powiedział, że "jest poryta" (a chciała po prostu wyłączyć ruter i włączyć za chwile, bo nie działał w Jej laptopie internet, a że mąż też pracował na laptopie, to go po prostu o tym poinformowała.. i taką dostała odpowiedź). Sytuacji takich jest mnóstwo. Jak jest zły, to potrafi do mnie powiedzieć -"mam nadzieje, że szybko zdechniesz" albo "mam nadzieję, że wjedziesz pod jakiegoś tira, albo że jestem głupia lub inne epitety, których wstydzę się pisać. Z biegiem czasu uodporniłam się na takie hasła, gorzej jest z córką. Mam wrazenie, że mój mąż zatrzymał się emocjonalnie na latach wczesnej młodości. Traktuje córkę jak małe dziecko (dziewczyna ma 25 lat ), dołuje Ją, kpiąc, że jaki tam z Niej inżynier (za 2 miesiące będzie magistrem, a inżynierem już jest).

Chodzę na Al-anon od kilku lat i pewnie dlatego żyje mi się lżej. Próbowałam rozmawiać z mężem, ale On twierdzi, że nie ma czasu. Próbowałam namówić Go na wspólną terapię u psychologa, na wizytę u seksuologa (ta sfera nie istnieje od 3 lat a gdy już istniała, to było po prostu kiepsko) i nic. Po prostu NIC. Nigdzie nie chce pójść. Czytam mnóstwo literatury. Przez około 3 lata miałam kontakt terapeutyczny z alkoholikem trzeźwiejącym od ponad 20 lat – to terapeuta. Nawet udało się namówić mojego męża na kilka spotkań, ale to nic nie dało, bo mój mąż czuł się kimś lepszym ode mnie w tej terapii (to słowa terapeuty). Gdy terapeuta zwracał uwagę, że pewne rzeczy robi źle i że trzeba nad tym popracować, to był po prostu zły i mówił, że chcemy go zmieniać. To cały czas ja mam się zmieniać - tak twierdzi mąż. Myślę, że zrobiłam wiele dobrych rzeczy, staram się przekładać program Al-anon na dom. Odpuściłam już wiele rzeczy, ale żyje mi się dalej źle. Co mogę jeszcze zrobić? Wiem, że podstawą jest rozmowa, ale nie ma takiej siły, która by spowodowała, że mąż będzie rozmawiał. Próbowałam już wszystkiego. Pisałam listy, maile. Mówi, że wyrzuca to i wcale tego nie czyta. Mówi, że "ma w dupie to, co ja czuję, myślę i co chcę powiedzieć". Próbuję powiedzieć, że tak naprawdę to my się nie znamy. Mąż pił kilkanaście lat. Wszystko kręciło się wokół niego i alkoholu, a ten czas trzeźwienia to właśnie czas, w którym powinniśmy poznawać siebie, po prostu uczyć się siebie nawzajem.

Dla całego otoczenia on jest wzorem męża, ojca, wzorem trzeźwiejącego alkoholika. Co ja jeszcze mogę zrobić? Dodam, że mąż miał oboje rodziców alkoholików - nie żyją już. Szczególnie matka dopuściła się wobec Niego strasznych rzeczy (gdy był dzieckiem, wyrzucała Go z domu, głodziła, sypiała na Jego oczach z mężczyznami itp.). Czasami mam wrazenie, że tą nienawiść do matki przelał na mnie i na naszą córkę.

wtorek, 14 lutego 2012

" AKCEPTACJA "

Akceptacja to nowe słowo, niezwykle ważne zarówno gdy chodzi o miłość jak i o psychologię komunikacji. Dosłownie: „akceptować" znaczy zgadzać się na to, co akceptuję. Pokrewne słowo „aprobata" wyraża więcej, a mianowicie pochwałę, uznanie. W codzienności często zaciera się różnica między tymi słowami.

Wtedy akceptacji przypisujemy także uznanie. Tymczasem mogę akceptować także i to, co nie koniecznie zasługuje na uznanie czy pochwałę. Akceptować znaczy głównie przyjąć, pozwolić być (przedmiotom lub człowiekowi) takim, jakim jest aktualnie i w ogóle. Tak rozumiana akceptacja jest akceptacją bezwarunkową. Tak akceptują swoje dzieci rodzice, tak akceptuje się przyjaciół.

Inny charakter ma akceptacja, która stawia jakby warunki: „akceptuję cię, jeżeli...". To akceptacja warunkowa. Dziecko spotyka się z nią najpóźniej w szkole ze strony nauczyciela: „akceptuję cię, gdy będziesz spokojnie siedział w ławce, uważał na lekcji i odrabiał zadania domowe." Podobnie w całym życiu społecznym: otrzymuję akceptację, gdy zachowuję normy obowiązujące w społeczności, płacę podatki i nie naruszam uprawnień współobywateli. Akceptacja warunkowa cechuje relacje w układach hierarchicznej nierówności, takich jak nauczyciel - uczeń, zwierzchnik - podwładny, pracodawca - pracownik, czasem także urzędnik - petent itp.

Akceptacja jest przedpolem miłości bliźniego i siebie samego, a także warunkiem dobrej komunikacji. Akceptować siebie i drugiego człowieka to znaczy praktycznie, pozwalać sobie i jemu być, jakim jest, ze wszystkim co stanowi jego wyposażenie a także bagaż psychiczny, a więc uzdolnienia, zalety i wady, własne i jego dokonania i nie-dokonania, sukcesy życiowe i porażki, zasługi i przewiny. W aktualnej teraźniejszości dotyczy to także nastroju uczuciowego: pogody ducha, ale też posępnego zniechęcenia. Dopiero na gruncie takiej bezwarunkowej akceptacji może rozwinąć się dobra komunikacja przede wszystkim z sobą, a także zrodzić miłość do bliźniego. Taka zdolność do akceptacji bezwarunkowej nie powstaje łatwo, wymaga bowiem wcześniejszego doznania takiej akceptacji od innych, z zewnątrz. Większość ludzi doznała jej we wczesnym dzieciństwie, wraz z miłością rodziców i dzięki niej dokonała także akceptacji siebie samych, a to dopiero sprawia, że potrafią także obdarować swoją akceptacją innych ludzi. W tym miejscu takie funkcjonowanie u nas alkoholików zostało zachwiane. Droga rozwoju zdolności do akceptacji przebiega więc od zewnątrz do wnętrza życia psychicznego, by z kolei stać się zdolnością okazywania akceptacji na zewnątrz.

Trudniej, gdy komuś poskąpiono akceptacji bezwarunkowej na początku życia, gdy stale napotykał na stawiane mu trudne do spełnienia warunki, gdy musiał na akceptację zasługiwać, a przez to także miał trudności z zaakceptowaniem siebie, ustawicznie wewnętrznie i sobie samemu stawiając warunki. Takiemu człowiekowi trudno przychodzi rezygnować ze stawiania warunków także innym ludziom - wydaje mu się, że może akceptować tylko tych, którzy te warunki spełniają. Taka postawa bardzo utrudnia rozwój pozytywnych relacji międzyludzkich, więzi rodzinnych i wspólnotowych.

Ważne jest, by zdać sobie sprawę z własnej postawy: czy akceptuje siebie bezwarunkowo, czy był taką akceptacją obdarowany i czy potrafi pozwolić innym i sobie być takimi, jakimi są, bez wewnętrznego stawiania im wymagań i czy od ich wypełnienia uzależnia swoją dla nich akceptację.

Zakres akceptacji obejmuje całego człowieka - a więc jego cielesność, granice jego możliwości, jednocześnie jego zdolność do działania, zdolność dokonywania przez niego wyborów a także jego odrębność (inność) i więzi uczuciowe z innymi ludźmi. Tylko taka akceptacja, która obejmuje wszystkie te elementy przeżywana bywa jako pełna. Wyłączenie z akceptacji jakiegokolwiek elementu bywa odbierane jako brak akceptacji. Jest w nas jakiś dodatkowy zmysł, specjalnie nastawiony na odbiór akceptacji. Bardzo szybko w kontakcie z drugim człowiekiem czujemy się albo przyjęci przez niego, czyli zaakceptowani, albo orientujemy się, że stawia się nam - bezsłownie! - a w dodatku nieświadomie warunki, albo tez odmawia akceptacji.

Od tego, czy czuję się akceptowana, czy nie, zależy przebieg komunikacji - nie tylko zresztą aktualnej komunikacji, ale całej relacji międzyosobowej. Właśnie dlatego nazywam akceptację przedpolem miłości bliźniego.
Między akceptacją a miłością istnieje coś na kształt sprzężenia zwrotnego: w atmosferze akceptacji może rozwijać się miłość - miłość także dyktuje akceptację, pozwala przyjąć drugiego człowieka bez zastrzeżeń. Miłość pozbawiona atmosfery akceptacji powoli umiera. Widać to najwyraźniej, gdy chodzi o miłość erotyczną.

Jej początkiem bywa coś znacznie gwałtowniejszego niż akceptacja, mianowicie podziw, zachwyt, fascynacja - zniekształcająca spostrzeganie, prześlepiająca wady, tak gwałtowna jak i nietrwała. Gdy fascynacja wygasa - a zawsze wygasa, gdy jej przedmiot stanie się uczestnikiem życia codziennego - razem z nią, gdy brak akceptacji bezwarunkowej, wygasa i miłość. Stąd tyle bolesnych rozczarowań, pretensji i raniących oskarżeń, gdy przyczyny wygasania uczucia szuka się w człowieku kochanym przedtem tak gwałtownie i bezkrytycznie.

Słusznie rodzi się pytanie o to, co robić, by objąć akceptację, okazywaną drugiemu uważną świadomością wierząc, że służy ona pielęgnowaniu więzi, rozwojowi miłości.

Jest wiele sposobów okazywania akceptacji. Najprostszym jest ofiarowanie człowiekowi czasu: w tym darowanym czasie można okazywać gestem i słowem szacunek. Najprostszym gestem szacunku będzie uważne słuchanie wypowiedzi. Ważnym elementem akceptacji jest akcentowanie wolności osoby, liczenie się z tą wolnością, a także koncentracja uwagi na osobie i jej przeżywaniu oraz powstrzymywanie się od ocen.

Tu może pojawić się zdziwienie: dlaczego powstrzymywanie się od ocen? Przecież pozytywna ocena jest potężnym ładunkiem akceptacji - tak się przynajmniej wydaje. A jednak lepiej powstrzymywać się od oceniania, mimo, że istnieje w nas subiektywna potrzeba ocen, jako znaków orientacyjnych. Wtedy jednak domagamy się ocen od osób wybranych, kompetentnych, obdarzanych zaufaniem. Ocena jest przeważnie porównywaniem z jakąś normą często idealną, nie osiągalną powszechnie; często jednak tylko porównywaniem między sobą ludzi rywalizujących. Dość często myli się ocenę z akceptacją: niektórzy dokładają wielu starań dla uzyskania pozytywnych ocen jako namiastki akceptacji i miłości!

Mamy więc sporo okazji i możliwości okazywania ludziom akceptacji - obdarzania nią. Dlaczego więc tak jej skąpimy - zwłaszcza najbliższym, tym, których kochamy?

piątek, 10 lutego 2012

" ASERTYWNOŚĆ DLA ALKOHOLIKA "

KAŻDA DROGA ZACZYNA SIĘ OD PIERWSZEGO KROKU...


... już w połowie drogi zadziwią nas osiągnięte rezultaty. Poznamy nową wolność i nowe szczęście. Nie będziemy żałować przeszłości ani zatrzaskiwać za nią drzwi. Pojmiemy sens słów - Pogoda Ducha i zaznamy spokoju. Bez względu na to, jak nisko upadliśmy, dostrzeżemy, że i z naszego doświadczenia mogą skorzystać inni. Zniknie uczucie bezużyteczności i pokusa rozczulania się nad sobą. Bardziej niż sobą zainteresujemy się bliźnimi. Zniknie egoizm. Zmieni się cały nasz stosunek do życia. Opuści nas strach przed ludźmi i niepewnością materialną. Znajdziemy intuicyjnie sposób postępowania w sytuacjach, których dotąd nie umieliśmy rozwiązać. Nagle zaczniemy pojmować, ze Bóg czyni dla nas to, czego sami nie byliśmy w stanie dla siebie uczynić. Czy są to obietnice bez pokrycia? Sądzimy, że nie. Urzeczywistniają się czasem szybko, czasem wolniej, ale zawsze się materializują, jeśli nad nimi pracujemy.
Anonimowi Alkoholicy str.72


Asertywność to w psychologii termin oznaczający bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nie naruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. Jest to umiejętność nabyta.

Asertywność to zachowania wyrażające uczucia, postawy, życzenia, opinie lub prawa człowieka, w sposób bezpośredni, stanowczy i uczciwy, a jednocześnie respektujący uczucia, postawy, życzenia, opinie i prawa drugiego człowieka.

Zachowanie asertywne może obejmować wyrażanie gniewu, strachu, zaangażowania, nadziei, radości, rozpaczy, oburzenia, zakłopotania ...i takich tam, ale w każdym z tych przypadków uczucia te wyrażone są w sposób, który nie narusza praw drugiego człowieka.
Zachowanie asertywne odróżnia się od zachowania agresywnego, które wyrażając uczucia, postawy, życzenia, opinie lub prawa nie respektuje tego samego u innych osób.
Asertywność to umiejętność pełnego wyrażania siebie w kontaktach z drugim człowiekiem bez naruszania jego praw.


Postawa asertywna to obrona poczucia własnej godności, umiejętność osiągania porozumienia, szacunek i sympatia dla siebie, szacunek dla innych, umiejętność wyrażania siebie, niekrzywdzenie i nieranienie innych, bezpośrednie i uczciwe zachowanie, umiejętność obrony swoich praw i wartości, przyjmowanie odpowiedzialności za własne życie.

Korzyści z bycia asertywnym to na pewno poczucie własnej wartości, poczucie własnej mocy i siły, wzrost pewności siebie, otwartości, unikanie konfliktów, większa skuteczność, dobre, poprawne stosunki z innymi, poczucie satysfakcji i zadowolenia z siebie oraz szacunek innych.

Asertywne przyjmowanie opinii wiąże się z przyjęciem postawy "Jestem w porządku". Cudza ocena nie jest jedyną obiektywną prawdą czy wyrokiem, jest jedną z możliwych opinii. Dopuszczajmy posiadanie przez innych odmiennego zdania. Opinia innych jest tylko opinią, z którą możemy się zgodzić lub nie. Jeśli ktoś nas ocenia krytycznie, zgodnie lub niezgodnie z prawdą, to potraktujmy tę ocenę jak opinię i wyraźmy własne zdanie na ten temat. Jeżeli ktoś nas krytykuje na podstawie pojedynczych faktów, to należy sprowadzić uogólnienie do konkretnego faktu, a potem ustosunkować się do tego faktu.

Żeby być w porządku sami możemy przyjąć postawę asertywną, mówmy tylko o sobie, własnych doświadczeniach, poglądach i przeżyciach, bez zbytniego filozofowania, nie krytykujmy i nie oceniajmy innych. Nie ukrywajmy się za innymi (my, wy, oni), pamiętając o własnej, niewątpliwej przecież, wartości, szacunku i sympatii dla siebie. Nie udzielajmy innym rad, to zwykłe wtrynianie się w życie drugiego człowieka, a tego nikt nie lubi. Pomożemy opowiadając o własnych przeżyciach i zachowaniach w podobnych sytuacjach. Nie przerywajmy innym i nie komentujmy ich słów. Nie musimy walczyć z czymkolwiek i kimkolwiek, mamy prawo do wolności. Pamiętajmy, że interpretacja jest decyzją, w której decydujemy jakie znaczenie ma dane doświadczenie i dokonujemy ją poprzez ocenę, albo poprzez analizę. Ocena polega na podjęciu decyzji co do tego, że coś jest dobre, lub złe, pozytywne lub negatywne, natomiast analiza to decyzja, że coś jest lub nie jest. Różnica ta jest bardzo ważna, ponieważ ocena zwykle powoduje emocjonalna reakcje np. szczęścia, lęku lub gniewu, podczas gdy czysta analiza nie powoduje takich reakcji, dzieje się tak dlatego, że to, co "dobre", tworzy wzorce oczekiwania przyjemności, aprobaty i akceptacji, a to "złe" - wzorce oczekiwania bólu, potępienia i odrzucenia. Natomiast czyste istnienie wywołuje zainteresowanie lub obojętność, przyjmujemy to co ważne dla nas, a resztę zostawiamy.

W rzeczywistości asertywność jest bardzo stara i ujmuje ją powiedzenie - "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe" albo jeszcze pokrętniej - "miłuj bliźniego swego jak siebie samego". Moim osobistym zdaniem, staroświecka nazwa asertywności to pokora. A pokora według mnie jest niczym czoło. Czoło, które nie jest ani za nisko, ani za wysoko, ale na swoim miejscu. Trzeba się nauczyć chodzić wyprostowanym, najlepiej być prostym, prawdziwym i dostojnym.


Asertywność wyrażana jest prawem do:

- wyrażania własnych myśli i opinii, nawet jeśli różnią się one od poglądów innych ludzi,

- wyrażania własnych uczuć i brania za nie odpowiedzialności

- mówienia "tak" bez poczucia winy

- mówienia "nie" bez poczucia winy

- mówienia "nie wiem" bez konieczności usprawiedliwiania się

- mówienia "nie rozumiem" bez konieczności usprawiedliwiania się

- zmiany zdania bez konieczności usprawiedliwiania się

- popełniania błędów i do ponoszenia za nie odpowiedzialności

- proszenia o to, czego się chce

- szacunku u innych ludzi oraz ich szanowania

- wysłuchania i poważnego potraktowania

- niezależności

- odnoszenia sukcesów

- odmówienia sobie i innym asertywnego zachowania


Prawa te wydają się oczywiste, jednak w praktyce bardzo często okazuje się, że mamy z tym problemy.




---------------------------------------------------------------------------
Jak nauczyłem się asertywnie odmawiać alkoholu

Potrafiłem idealnie odmówić wejścia na jezdnię pod pędzące samochody, czy przebiegania przed pociągami. Ale jeśli chodziło o alkohol nawet pomyśleć „nie” jakoś mi nie wychodziło. Wprawdzie miałem zajęcia, na których ćwiczyliśmy odmawianie alkoholu. Ale co innego zabawa na terapii, co innego rozmowa z kompanami od flaszki, a co innego odmówienie samemu sobie.

Okazje do wypicia ciągle mi towarzyszyły, ale przebywając z ludźmi, którzy potrafili sobie odmówić alkoholu sam nabierałem tej mocy. Nie potrafię tu użyć określenia umiejętności. Odmawianie alkoholu przez alkoholika to coś więcej niż talent. Jest jakimś rodzajem samozaprzeczenia. To wyklucza samo siebie. Stawałem się trzeźwym alkoholikiem. Zaczynałem bardzo nielogiczny okres swojego życia. Trudno to zrozumieć ludziom, którzy nigdy nie byli uzależnieni, ale to coś jakby z przyrody usunąć wodę, a ona by miała dalej funkcjonować.

Na początku używałem alibi o leczeniu alkoholizmu. Nawet największe pijaki potrafiły zrozumieć, że nie piję bo się leczę. Oczywiście dla nich to był tylko stan przejściowy. Każde leczenie kiedyś się kończy. Potem zaczynałem mówić, że już nie chce pić. Byłem na tyle przekonujący, że dawano mi spokój – dopóki mi nie przejdzie. To był proces, który jednak w pewnym momencie zaowocował tym, że przestałem zauważać proponowanie alkoholu i moje odmowy. Stały się tak naturalne, ponieważ zaczęły stanowić prawdę o mnie.

W pewnych kwestiach muszę się przyznać do najlepszej postawy, do jakiej potrafiłem sięgnąć. Np. nie podnosiłem toastów zastępnikami. „Nie piję” było dla mnie postawą życiową, a nie tylko unikaniem alkoholu. Podobnie nie wchodziłem do knajp napić się koli. Abstynent to przecież nie jest idiota. Nie chodziłem już na imprezy, które były tylko pretekstem do sięgania po alkohol. Podczas spotkań, na których był alkohol, wychodziłem albo wtedy, gdy nie było już z kim pogadać, albo dlatego, że nie miałem obowiązku tkwić na nich w nieskończoność. Cały czas jednak dbałem o to by być wśród niepijących alkoholików. Do swojej terapki chodziłem jeszcze w drugim roku abstynencji, po terapii pogłębionej. Bywałem tam gdzie odbywały się większe spotkania otrzeźwieńców – zloty, warsztaty itp.

W końcu naprawdę przestałem zauważać alkohol. Przestał cokolwiek znaczyć w moim życiu. Albo zaczął nic nie znaczyć. Zostałem uwolniony, chociaż były czasy, że przez myśl by mi nie przeszło, że tak może być. Alkohol nie jest mi już do niczego potrzebny. Nawet monitor potrafię wyczyścić bez alkoholu. Kiedyś myślałem, że trzeba zaorać całe miasto i zbudować je od nowa, bez sklepów z alkoholem, bym miał szansę. Dziś znam moc słowa „nie” i wiem, że to dar pochodzący od Boga, który kiedyś objawił mi się w okolicznościach mojego upadku na alkoholowe dno i poprzez ludzi, którzy wtedy się wokół mnie znaleźli. Przecież to nie ja ich zaprosiłem do swojego życia, tylko oni mnie.

Alkohol nie jest groźny jedynie dla tych,
którzy umieją dojrzale myśleć, kochać i pracować.


Zaczerpnięto z "Jaras"