Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

poniedziałek, 19 października 2015

,, PRZYJEMNOŚĆ TRZEŹWEGO ŻYCIA - CZYLI NIEZNOŚNA LEKKOŚĆ BYTU BEZ KACA "

Zmiany w sposobie życia to trudne wyzwanie. Decyzja o abstynencji (od alkoholu, narkotyków, gier hazardowych itp.) to trudny krok. To wszystko służyło przecież z początku osiąganiu przyjemnego stanu, potem dopiero stopniowo zmieniło się w koszmar - dla samego uzależnionego i dla jego bliskich. Po pewnym czasie terapii i rehabilitacji oswajasz się stopniowo ze swoją decyzją o zmianie w życiu, rodzina nabiera zaufania, pracujesz, dbasz o siebie, coraz rzadziej masz ochotę na powrót do nałogowych, starych zachowań. Ale czasem przychodzi moment, gdy zastanawiasz się: "No nawet jest dobrze. I co z tego?" "Jest nienajgorzej, ale czy o to chodziło?" "Co ja mam z takiego życia?" "Niby wszystko w porządku, czuję się dobrze, życie się toczy, ale czy ja jestem szczęśliwy/a?" "Praca i dom, a gdzie "odskocznia" od tego, co na co dzień?" Pojawia Ci się poczucie, że czegoś brakuje. Jak to było kiedyś... Po okresie aktywnego uzależnienia pozostają też, oprócz przykrych, także i miłe wspomnienia. Trudno z nimi walczyć i usuwać je z pamięci, ale częste rozpamiętywanie ich może skończyć się nawet powrotem do picia, hazardu, brania narkotyków. Warto szukać innych sposobów na sprawienie sobie przyjemności, aby "kolorowe wspomnienia" z okresu imprez nie były aż tak pociągające. Same obowiązki - a gdzie nagroda? Jak mówi stare przysłowie, "nie samym chlebem człowiek żyje" - czyli oprócz pracy potrzebujemy wypoczynku, przyjemnego spędzania czasu, zajęcia się czymś z pasją dla własnej satysfakcji. Nie każdy może powiedzieć, że jego praca zawodowa to jego hobby, a nawet jeżeli tak jest, to warto zajmować się czymś jeszcze poza pracą, chociażby w niewielkim stopniu. "Powinienem", a "chcę" Początki trzeźwienia są trudne. Trzeba spłacić długi (u znajomych, w bankach, itp.), odzyskać zaufanie rodziny. Ale już w pierwszych tygodniach trzeźwienia warto szukać sobie choćby drobnych przyjemności: sportu, hobby, czegokolwiek, co będzie miłe i do czego chętnie wrócisz, jeśli znajdziesz chwilkę czasu. Miej na uwadze, że: powinieneś pracować, zarabiać, aktywnie uczestniczyć w życiu rodziny, ale dbać też o swoje potrzeby, mieć chwilę czasu dla siebie. warto przypomnieć sobie, czego chcesz - wrócić do marzeń sprzed uzależnienia - co było ważne, czy nadal jest, o czym śniłaś, marzyłeś. Może to będą wskazówki, gdzie szukać satysfakcji? Przyjemności są pożyteczne Bardzo często "odkupując swoje winy" z okresu uzależnienia, możesz tak bardzo skupić się na pracy i innych ważnych obowiązkach życiowych, które niegdyś zaniedbywałeś, że zabraknie Ci czasu na jakiekolwiek przyjemności. Jeśli tak się stanie, uważaj! To prosta droga do znalezienia się w punkcie wyjścia - taki tryb życia może Cię znużyć i znowu zaczniesz poszukiwać nałogowych rozwiązań, aby doznać ulgi. Musisz zatem zatroszczyć się o to, aby tak się nie stało. Oderwać się od "codziennych obowiązków" można na wiele różnych sposobów. Postaraj się zatem, aby Twe życie nie było jedynie wypełnianiem monotonnych obowiązków i spraw sobie czasem trochę przyjemności. Życie bez nałogu nie oznacza życia bez przyjemności, wręcz przeciwnie. Styl życia Pasja czy hobby w świetny sposób organizuje życie. Siedząc w pracy wyobrażasz sobie, jak za 6 godzin zarzucisz wędkę, czas szybciej mija, a szef jakoś mniej drażni. Cieszysz się z zarobionych pieniędzy, bo chociaż odrobinkę z nich wykorzystasz na to, co lubisz robić. Rzadko kiedy zdarza się, że się nudzisz i nie masz pomysłu na spędzenie czasu. Zajmujesz się czymś regularnie, tydzień masz uporządkowany. Poznajesz nowych ludzi, którzy robią to, co Ty. Twoje dzieci widzą zadowoloną z siebie osobę z pomysłami, "wciągają się" w taki sposób życia, uczą się nowych rzeczy. Jest większa szansa, że same też znajdą sobie ciekawe dla nich zajęcie, kiedy mają dobry przykład. Jak to zrobić, żeby zacząć? Początki jak zwykle są trudne - brakuje przyzwyczajeń. Ciężko zabrać się za coś nowego, nie wiadomo czy wracać do poprzednich zainteresowań. Warto nastawić się na "okres przejściowy". Jeśli wybierasz wędkowanie, pamiętaj, że z początku będą takie dni, kiedy nie będzie ci się chciało nigdzie wyjść. Wtedy trzeba się trochę zmusić. Jeśli okaże się, że to jest to, co lubisz, już po kilku tygodniach będziesz wybiegać z domu nawet wtedy, gdy będzie lało. Jeśli nie, szukaj czegoś innego, bo najwyraźniej już Cię to nie "kręci" tak, jak kiedyś. Może od razu, a może po kilku próbach w końcu znajdziesz coś, co przerodzi się w... ..."pozytywne uzależnienie". To coś takiego, co zajmuje Twój czas i poświęcasz temu sporo uwagi, ale zajmowanie się tym powoduje, że czujesz się coraz lepiej, lubisz się tym zajmować, sprawia Ci to radość i satysfakcję. Robisz postępy w tej dziedzinie (np. łowisz coraz większe ryby J ), a jednocześnie robisz to w swoim tempie, nie ma niezdrowej konkurencji. "Pozytywne uzależnienie" na początku wymaga wysiłku (bo się nie chce, nie ma czasu itp. - no i trzeba się trochę pomęczyć oraz poczekać na efekty), ale za to potem daje mnóstwo satysfakcji i wiary we własne siły. W uzależnieniu od środków psychoaktywnych jest dokładnie odwrotnie - prawie od razu jest ulga lub przyjemność, ale wkrótce potem słono się za to płaci. Trzeźwienie jest drogą rozwoju osobistego. Na pewnych jego etapach robisz sobie podsumowanie swoich dokonań i zadajesz sobie różne pytania. Wtedy często okazuje się, że są takie rzeczy i sprawy, które kiedyś były bardzo ważne dla Ciebie, a potem "jakoś się to rozeszło" w trakcie picia. Warto wrócić do tych aktywności, poszukać nowych celów - żeby trzeźwienie było pracą nad sobą połączoną z przyjemnością i dawało satysfakcję. Źródło: www.psychotekst.pl (publikacja: 2005-06-27) Autor: Paulina Chocholska Źródło: www.psychotekst.pl

poniedziałek, 22 października 2012

" ŚWIĘTO ZMARŁYCH "

Zbliża się święto zmarłych, święto zadumy i refleksji. Wszyscy wybieramy się w ten dzień na groby bliskich by zpalić znicz, położyć wiązankę kwiatów i oddać się wspomnieniom. Ja proponuję zaprosić Was na mój grób, w którym zapewne bym spoczywał, gdybym pił dalej. A co można by było pomyśleć nad grobem? No to proszę: Człowiek ten nie podejął leczenia nawet wtedy, gdy jego stan naprawde zagrażał życiu. Nawet nie wybrał się do lekarza w celu sprawdzenia, czy jest alkoholikiem, czy nie. Nie chciał się leczyć i nie przyjmował żadnych sugestii dotyczących podjęcia leczenia. To był wręcz jeden z bardziej znaczących symptomów rozpoznawczych choroby alkoholowej. Dlaczego alkoholik nie chciał się leczyć? Najkrócej można odpowiedzieć na to pytanie stwierdzeniem, iż zaprzeczanie chorobie jest elementem choroby. Jest to efekt głębokich i długotrwałych zmian psychicznych, charakterologicznych i neurologicznych. Ale wiąże się to także z brakiem elementarnej wiedzy o chorobie alkoholowej. Alkohol oszukiwał alkoholika, tak jak wszystkich. Przychodzi taki moment, gdy pijacy pije już bo musi, gdyż jest fizjologicznie uzależniony od alkoholu. A to oznacza, że przerwanie picia siłą woli jest niemożliwe, bo wywołuje to poważne następstwa w postaci stanów, w których alkoholik czuje się bardzo chory, a nawet umierający. I to zagrożenie może być odczuwane prawidłowo. Przyjęcie kolejnej dawki alkoholu łagodzi te dolegliwości, ale pogłębia chorobę alkoholową. Tak wiec z jednej strony alkohol jest naprawdę lekarstwem, a z drugiej czynnikiem zabijającym. Ale początkowo jego picie miało inny charakter, spełniało funkcje towarzyskie, odreagowania napięcia, poprawiania nastroju. Już wtedy trzeba było jednak w jakiś sposób usprawiedliwić przed otoczeniem okresy nietrzeźwości. Społeczne normy temu sprzyjały. Usprawiedliwianie picia towarzyszyło alkoholikowi od samego początku. Gdy jeszcze choroba nie była rozwinięta usprawiedliwienia te były logiczne, prawdopodobne i „trzymały się rzeczywistości". Czy były jednak prawdziwe? Być może do pewnego czasu tak, potem prawda przestała się liczyć, gdyż najistotniejsze stało się dla niego to, by stwarzać pozory powodów umożliwiających picie. Niekoniecznie też zabiegi te były świadome. Podawane rodzinie zmyślone powody nadużywania alkoholu trzeba było usprawiedliwić przed samym sobą, by mieć poczucie racji, dobrego mniemania o sobie, itd. Prawdopodobnym usprawiedliwieniem mogło być na przykład to, że rodzina nie rozumie sytuacji w pracy, czy wszystkich warunków robienia „kariery zawodowej", której elementem jest picie przy rożnych okazjach. Było to tym bardziej konieczne, gdy coraz widoczniejsze i poważniejsze stawały się konsekwencje picia. Nikt nie chce się czuć gorszy. Alkoholik też chce się czuć wartościowym człowiekiem. Na domiar złego, najbliższe otoczenie początkowo chętnie przyjmowało te usprawiedliwienia lub błednie je interpretowało. Np. rodzina zamiast dostrzegać nasilający się typowo problem alkoholowy, czyli postępujące fizjologiczne uzależnienie od alkoholu, dostrzegała problem „złego towarzystwa" i w nim upatrywała przyczynę nasilającego się picia. Tymczasem alkohol robił swoje. Uzależniał powoli i systematycznie. Nikt jednak tego nie dostrzegał, ani pijacy, ani jego otoczenie. Zamiast tego zaczęły być dostrzegane konsekwencje picia i na nich skupiała się uwaga. Ale interpretacje nadal były błędne. Przyczyna wszelkich nieszczęść był wprawdzie alkohol, ale przyczyny jego picia upatrywane były dalej w czynnikach zewnętrznych /np. koledzy/, lub zlej woli pijącego, który stal się „złym człowiekiem", lub „dobrym, jak nie pije". Czy mógł to przyjąć? Nie mógł i to z paru powodów. Po pierwsze dlatego, że coraz częściej był pijany, a w tym stanie nie ma mowy o rozsądku. W upojeniu alkoholowym rzeczywistość przybiera inne kształty i wymiary. Jest to oczywiste, a przecież najczęściej „poważne rozmowy" z pijącym przeprowadzane są wtedy, gdy nie jest trzeźwy. Po drugie potrzeba picia stawała się koniecznością. Negatywne reakcje otoczenia wywoływały w naturalny sposób reakcje bronienia się, udowadniania, że nie jest źle, ze wszyscy przesądzają atakując go za picie, itp. Rosnące poczucie winy wobec najbliższych i rosnąca jednocześnie fizjologiczna zależność od alkoholu, z której nie zdawał sobie sprawy, sprzyjały postawie zaprzeczania. Te dwie napierające na niego siły stały się zagrożeniem dla poczucia własnej wartości, którego bal się utracić najbardziej. Gdyby przyznał racje otoczeniu musiałby wziąć na siebie, na swoje sumienie, wszystko co mu zarzucano. Gdyby nie był uzależniony od alkoholu może nawet mógłby to zrobić, powiedzieć sobie „stop", przestać pić, powoli naprawiać to, co zrujnowane. Miałby realna szanse. Ale to nie było możliwe, bo... nie mógł przestać pić. Nie można budować i rujnować jednocześnie. Nie można być pijanym i trzeźwym jednocześnie. Nie można prosić o wybaczenie i dalej czynić zło. A tak właśnie alkoholik funkcjonuje. Nie wierzył w to jednak. Dlatego przysięgał na wszystko, obiecywał, chciał – na chwile, do następnego picia... Dlaczego wiec nie rozumiał, że jest uzależniony? Ponieważ zagrożenie poczucia własnej wartości mu na to nie pozwalało, oraz dlatego, ze nie rozumiał, iż jest chory, a alkoholizm kojarzył mu się tylko z rynsztokiem, złą wolą, złym człowiekiem, marginesem społecznym, dnem dna, itd. Przyznanie się do tego pozbawiłoby go nadziei, którą cały czas miał. Wielokrotnie próbował przestać pić. Wierzył, że jutro mu się to uda..., żył w przekonaniu, że kontroluje picie. Były przecież okresy, gdy nie pił lub pił mniej, zaczął pić słabsze trunki, itd. Wraz z postępem choroby walka o poczucie własnej wartości przybierała absurdalne formy. Mógł wpaść w manie wielkości, co przejawiało się opowieściami o wspaniałych czynach jakich dokonał, o ważnych osobach, z którymi jest w przyjaźni itd. Lub też budował to poczucie poprzez obniżanie poczucia wartości innych. Mógł poniżać najbliższych, przyjaciół, czy znajomych. Poza tym jak miał zrozumieć, że jest uzależniony od alkoholu, gdy nikt z jego otoczenia tak nie myślał? Żona zarzucała mu wszystko co najgorsze, ale nie to że jest alkoholikiem. Wymagała tylko, by pil mniej i wtedy gdy są na to warunki, by się nie awanturował, przynosił pieniądze... To koledzy zawinili. Albo złe wzory z domu... Jego ojciec był taki sam... Ona tez broniła się przed prawdą, że ma męża alkoholika, bo dla niej również przyjęcie tej prawdy oznaczałoby utratę nadziei, poczucie degradacji społecznej, itd. Tak samo rozumiał pijacy – póki nie był alkoholikiem wierzył, że miął jeszcze szanse... Nikt nie chce się czuć gorszy. Czy wtedy, gdy wszystko naokoło jakby zmówiło się, by go utwierdzać w tym, że jest do niczego, a jedynym sposobem na to, by móc rano wstać i doczekać południa, było normalne wypicie „klina" – czy wtedy mógł powiedzieć sobie „jestem alkoholikiem, czyli zerem, skończonym człowiekiem z rynsztoku"? I co dalej? Dalej nie było nadziei. Żadnej perspektywy. Niczego. Zresztą tak naprawdę nawet to było bez znaczenia, bo „teraz" trzeba było zrobić wszystko by zdobyć kolejna porcje alkoholu, który gdzieś trzeba było wypić – to było najważniejsze. Ważniejsze od rodziny, pracy, przyjaciół. „Teraz" taka tylko istniała konieczność. Nie było nadziei. Ale żaden człowiek nie może żyć bez nadziei. Trzeba było wiec ja stworzyć, wymyslić ... Jakakolwiek, byle jaka nawet, obojętnie, byleby jakąś była, byleby można było się nią podeprzeć do następnego razu, odgonić jakieś zarzuty, przetłumaczyć sobie winy na niewinność, wyjaśnić powody... kumplowi przy butelce. Tak właśnie cale życie alkoholika staje się iluzja pod hasłem „nie jestem alkoholikiem". Wierzy w nią, walczy o nią, broni jej. Realnej nadziei nie widzi. Gdyby rozumiał od początku, że alkoholizm jest choroba, która dotyka ludzi niezależnie od inteligencji, wykształcenia, zawodu, itd., gdyby wiedział jakie są jej objawy i możliwości leczenia, gdyby wiedział, ze milionom ludzi na świecie udało się wytrzeźwieć, ze jest to możliwe – gdyby to wiedział nie musiałby walczyć z wiatrakami swoich zaprzeczeń i iluzji. Gdyby otoczenie także zdawało sobie z tego sprawę miałoby bardziej realistyczne oczekiwania wobec pijącego. „Jesteś alkoholikiem" nie byłoby oskarżeniem i obelgą. Byłoby nadzieja. Trudna nadzieja. Czy wystarczy mu o tym powiedzieć? Nie. Uf! Ratujcie się Kochani i do zobaczenia w trzeźwości!

czwartek, 20 września 2012

" DROGA DO WOLNOŚCI "

Nawet nie potrzeba być alkoholikiem, ani mieć takiego tatusia, ani być innym narkomanem, żarłokiem, złoczyńcą, albo wszetecznym erotomanem, z domu dziecka, z domu wariatów, ani grać na automatach godzinami. Aż do krwi wymiotować. Umierać w kółko. Wystarczy być człowiekiem po prostu, dorośleć, chcieć. No, do tego jednak, żeby nim być, i żeby chcieć, cierpienie przydaje się bardzo. Inaczej jest lenistwo. Nie chce się. To jak? Może to nieźle było zachorować na ohydztwo. Ile korzyści. Świat się otwiera. I oczy. Jednym zdaniem? Po pierwsze, dobrze jest godzić się z tym, co jest, z tym, że jak coś jest, to jest, a jak czegoś nie ma, to nie ma po prostu, a nie udawać, że jest inaczej, w baśni żyć, w starym iluzjonie, i dobrze jest wiedzieć, że jest tylko to, co być mogło, a jak czegoś nie ma, to nie mogło być widocznie, więc nie ma co żałować, i nie ma co kłócić się z rzeczywistością, bez powodu się buntować, a dobrze jest trzeźwo widzieć świat, na deszcz nie złorzeczyć, bo inaczej, to jak, a po drugie, dobrze jest nie myśleć o sobie, że się najważniejszym jest, a pamiętać zawsze, że jest czas, przestrzeń, i są oceany, że jest tajemnica i jest nieskończoność, i nie tylko raz na rok, na pogrzebie czyimś tak pomyśleć, ale zawsze to wiedzieć, i nazwać to Bogiem, bo to słowo krótkie, stare, piękne i wygodne, a samemu Bogiem nie być, broń Boże, nie próbować nawet, bo to się nie da, i nie ma po co, bo frustracja tylko z tego jest, i złość rośnie, a po trzecie, dobrze jest wiedzieć, że świat wielki i stary, jest przyjazny i ciepły, jak dobry ojciec jest, i dobrze jest wierzyć, że jest po coś, i że Bóg taki sam jest, bo on jest światem przecież, więc można uspokoić się wreszcie, zaufać, wtulić się i poczuć bezpiecznie, a można też nie, ale męka z tego jest i dla najbliższych, bo się promieniuje przecież, i lęk jest, więc po co to, a jak cierpienie przyjdzie i trud, to też po coś, choć się nie rozumie, a po czwarte, dobrze jest przyjrzeć się sobie, poznać się, zobaczyć siebie prawdziwie, poprzez to, co było i to, co jest, chociaż to boli i odpycha, bo kto z nas jest bez grzechu, złoczyńca, wystarczy gazety przeczytać, jakie rzeczy się dzieją, a też dobrze jest dobro w sobie zobaczyć, bo kto z nas jest zły, bo nie ma człowieka złego, a wszystko to dla lepszego tego, co będzie, dobrego jutrzejszego dzisiaj, bo tylko dzisiaj jest, a co było, nie zmienisz, a po piąte, dobrze jest powiedzieć o sobie, i prawdę powiedzieć, a na nieprawdę już nie tracić czasu, bo nie ma go w nadmiarze, i truje nieprawda, i dobrze jest Bogu powiedzieć, chociaż Bóg wie, więc niby nie trzeba, ale i tak dobrze jest powiedzieć mu wszystko, i dobrze jest potem poczuć się dobrze, lekko, bez kamieni w sobie, ołowiu, jak po spowiedzi, bo dobrze jest tajemnic nie mieć, bo na co one komu, medale, a po szóste, dobrze jest dbać, a nie nie dbać, a najpierw o siebie dbać, bo żeby dbać o innych ludzi kochanych, trzeba samemu być zadbanym, a to robota jest, bo dobrze jest mądrzeć, i siły zbierać, i odwagę, i pewność kierunku, i pewność, że warto, krok po kroku, dzień po dniu, a zmiany są z tego wielkie, z drążenia skały, i dobrze jest zobaczyć je potem, a niedobrze jest uczyć się dopiero dzień przed maturą, po nocy, bo czasu jest mało, bo wszystko ma swój kres, a po siódme, dobrze jest rzeźbić się, lepić świadomie, bo i tak się człowiek zmienia, czy chce czy nie chce, to się zmienia, ale dobrze jest wiedzieć, widzieć, co i jak, więc świadomie się zmieniać, a nie niechcący, dobrze jest poczuć co uwiera, co truje, i nazwać to, i oddać, z pomocą Boga, świata, poprosić, żeby zabrał, a on to zabierze, a potem dobrze jest miejsce puste wypełnić mądrym i pięknym, bo czego się wstydzić w tym wieku, więc znowu staranie i praca, a to dobrze, a po ósme, dobrze jest w przeszłość spojrzeć znowu, jeszcze raz, i wspomnieć tych ludzi, którzy byli, którzy są, co było i jak było naprawdę, jak kto zmienił się, ile stracił, i ile stracił siebie, bo ciebie napotkał na drodze, i napisać na papierze, komputerze, bo jak się napisze, to jest, a jak się pomyśli tylko, to raz tak, a raz tak, bo myśl płynie i wymywa, i zostaje co innego, bo zakłamać lubi, a tak to jest praca i jest zobowiązanie, więc napisać jednak, a po dziewiąte, dobrze jest wynagrodzić im wszystkim, najlepiej jak się umie, tym ludziom kochanym, bo kochani są przecież, choćby się tego nie widziało na razie, że są kochani, przez lęk, więc dobrze jest zadośćuczynić, dla ich dobra, a nie swojego, więc i swojego przecież, bo inaczej się nie godzi po prostu, żeby to tak zostało niby zapomniane, zapaćkane, a to trudne jest, trochę strach, ale też radość jest wielka jak się uda, i sens wielki, i dorosłość cieszy, a po dziesiąte, dobrze jest być z sobą, przyglądać się sobie stale, monitorować, reagować, bo po co osad gromadzić, ludzi do siebie zrażać, a potem ich unikać, czy co, i dobrze jest uważnym być i na sobie uważność ćwiczyć, być przy sobie stale, dla szczęścia po prostu, żeby wiedzieć, że się jest, choć kiedyś chciało się nie być, i wiedzieć, że wszystko jest, ta tajemnica, świat, a po jedenaste, dobrze jest być częścią świata, ziarnem, a nie przeciw niemu być wielkiemu, i w walce z nim, bo się nie wygra, i dobrze jest stopić się z nim, czuć, że jest z tobą stale, że masz go w sobie, a masz, a bez tego czucia życie marnieje i lęk się odradza, a dobrze jest spokój mieć w sobie, a nie rozgadanie, i dobrze jest nie żądać za wiele, bo on, Bóg, świat, mądry jest, i sam dobrze wie, co dać i kiedy dać, i daje przecież, i od tego jest, żeby wiedzieć najlepiej, a po dwunaste, dobrze jest być z Bogiem, blisko, z ludźmi, bo samemu, to po co, a jak już bogactwa nazbierasz, to dobrze jest dzielić się z ludźmi tym dobrem całym, miłością i nadzieją, bo kto daje, ten bierze, a kto nie daje, ten schnie w samotności, a dobro zawsze wraca, choć nie zawsze wtedy, kiedy się spodziewasz, i nie zawsze ze strony spodziewanej, ale wraca zawsze, tak jak i zło wraca, więc lepiej dobro. Dobrze jest mieć drogowskazy.

piątek, 13 lipca 2012

" KTO SIĘ BOI PSYCHOLOGA ? "

W świadomości Polaków istnieją uprzedzenia do korzystania z pomocy psychologa czy psychiatry. Wizyta u takiego lekarza nadal uważana jest za oznakę słabości i większości osób kojarzy z czymś wstydliwym, co należy ukrywać. Wg badań CBOS uważa tak zdecydowana większość Polaków ( 76%).

Jedynie ok. 2,5% Polaków podjęło leczenie psychiatryczne. Tymczasem w naszym kraju na schorzenia psychiczne cierpi około 6 mln osób. Sławomir , ordynator Kliniki Psychiatrycznej i Terapii Uzależnień Wolmed: - Bardzo często bagatelizujemy lżejsze zaburzenia związane z nadużywaniem alkoholu, leków uspokajających czy innych substancji psychoaktywnych. Co gorsza, lekceważymy także poważne problemy rodzinne i konflikty, a nawet depresję .
Sławomir : - Czasami pogorszenie kondycji psychicznej może okazać się niegroźne. Jednak nie warto ryzykować. Psychika może ulegać zaburzeniom, tak jak inne sfery naszego zdrowia. Tak samo jak ciało - wymaga pielęgnacji, a w przypadku choroby – właściwej diagnozy i leczenia.
W przypadku przeziębienia czy grypy idziemy do lekarza pierwszego kontaktu.

Czy nasz umysł nie zasługuje na podobną troskę?

Przykładowo, w naszym społeczeństwie często bagatelizuje się długotrwałe przygnębienie, które może przerodzić się w poważną depresję. Wstyd i utarte stereotypy sprawiają, że wielu chorych wybiera samotne cierpienie, aby tylko uniknąć wizyty u lekarza. Tymczasem w przypadku większości dolegliwości psychicznych właściwa kuracja może pomóc w powrocie do normalnego funkcjonowania.

Jak u księdza

Zdarza się, że napotykamy na kłopoty w pracy czy konflikty rodzinne, z którymi nie możemy sobie poradzić. Często sprawy te są na tyle osobiste, że nie chcemy dzielić się nimi w obawie przed ujawnieniem naszych tajemnic. Tymczasem zbyt długi stres, wywołany problemami może prowadzić do zaburzeń natury psychicznej. – Jeżeli czujemy, że sprawy zaczynają nas przerastać warto skorzystać z fachowej pomocy.
Rolą psychologa jest wysłuchanie pacjenta. Często okazuje się, że już sama możliwość opowiedzenia o problemach bezstronnej osobie, czy udzielone wskazówki dotyczące dalszego postępowania, pozwalają na powrót do dobrej kondycji psychicznej.
- Osoby, które uważają, że wizyta u psychologa czy psychiatry może być kompromitująca nie mają powodu do obaw – podkreśla psychiatra.. - Lekarze mają obowiązek zachowania wszelkich informacji nt. pacjentów w tajemnicy, a złamanie takiej tajemnicy niesie poważne konsekwencje włącznie z pozbawieniem prawa do wykonywania zawodu.

Coraz częściej zgłaszamy się do specjalistów

Pomimo negatywnego stosunku do leczenia psychiatrycznego z każdym rokiem wzrasta liczba osób korzystających z pomocy specjalistów. Wg raportu GUS opracowanego na podstawie danych Instytutu Psychiatrii i Neurologii, obecnie z pomocy psychiatrów korzysta już ponad milion Polaków. To dwa razy więcej niż 10 lat temu. Doliczając pacjentów korzystających z leczenia prywatnego liczba może wynosić ok. 1,5 mln.
Chociaż statystyki nie wyglądają dobrze, widać światełko w tunelu. Obserwowana jest stopniowa poprawa podejścia do chorych psychicznie i leczenia, szczególnie wśród osób lepiej wykształconych, mających wyższą pozycję zawodową i lepsze warunki materialne, a także z większych miejscowości.
W miastach zgłasza się do lekarza ponad 60% więcej osób niż na wsi. Statystyki mówią, że średnio co trzydziesta osoba jest zarejestrowana w publicznej przychodni.

Terapia z gwiazdami

W przełamaniu stereotypów pomagają gwiazdy, które przyznają się do korzystania z porady specjalistów psychiatrów czy psychologów. Udział mają również seriale telewizyjne oraz filmy, w których bohaterowie korzystają z pomocy psychologicznej. Ta dziedzina nauki znalazła także zastosowanie w sporcie czy biznesie. Coraz powszechniejsza obecność tej tematyki w mediach sprawia, że stopniowo „oswajamy się” z możliwością korzystania z porad specjalisty.

Pomoc psychologa pozwala przezwyciężyć problemy natury psychicznej, w tym nałogi i depresje. Jeżeli napotkamy na takie dolegliwości musimy sami zrobić rachunek sumienia – odpowiedzieć sobie na pytanie: czy lepiej tkwić w świecie stereotypów i udawać, że nie ma problemu czy zaciągnąć porady eksperta. Pamiętajmy tylko, że niepotrzebne obawy i uprzedzenia mogą poważnie zaszkodzić nam i naszym bliskim.

czwartek, 21 czerwca 2012

" POCZUCIE WINY "

Każdy upadek jest okazją do nauki, do zdobycia cennego wglądu w siebie, do wzięcia większej odpowiedzialności za swoje życie. A jednak to, że tak często doznajemy rozczarowań z powodu naszych upadków moralnych, sprawia, iż poczucie winy nie opuszcza nas, i potępiamy siebie. W takich sytuacjach poczucie winy jest szkodliwe dla nas: staje się męczarnią, zamiast być bodźcem.


Poczucie winy towarzyszy życiu, a wyrzuty sumienia to normalne doświadczenie dla większości z nas. Sposób, w jaki traktujemy poczucie winy, wpływa na nasz rozwój emocjonalny i duchowy. Tylko psychopata twierdzi, że nie ma poczucia winy. Ten typ osobowości nie jest przedmiotem naszych rozważań. Będziemy tutaj mówić raczej o tych, którzy doświadczają w swoim życiu "normalnego" poczucia winy. Absurdem jest twierdzenie, że nie powinniśmy nigdy poczuwać się do winy z jakiegokolwiek powodu. Jeśli byłoby to prawdą, zaiste mielibyśmy psychopatyczne społeczeństwo. Nikt z nas nie byłby bezpieczny w czyjejkolwiek obecności. Normalne, zdrowe poczucie winy jest czymś, co ochrania zdrowie społeczeństwa.

Poczucie winy może być bodźcem, szybkim, bolesnym wstrząsem pobudzającym nas do zmiany. Wyrzuty sumienia pomagają nam przyznać, że postąpiliśmy źle - i tak powinno być. Uczucia te powinny również pomóc nam w uczeniu się na własnych błędach. Czy kiedykolwiek zatrzymujemy się po to, by uświadomić sobie, jak wiele upadków, błędów, grzechów jest w naszym życiu? Jak radzimy sobie z konsekwencjami tego - z poczuciem winy, i czy wyciągamy z tego naukę?

Każdy upadek jest okazją do nauki, do zdobycia cennego wglądu w siebie, do wzięcia większej odpowiedzialności za swoje życie. A jednak to, że tak często doznajemy rozczarowań z powodu naszych upadków moralnych, sprawia, iż poczucie winy nie opuszcza nas, i potępiamy siebie. W takich sytuacjach poczucie winy jest szkodliwe dla nas: staje się męczarnią, zamiast być bodźcem. Stajemy się mniej ludzcy; przeżywamy nie odkupienie, lecz odrzucenie. W przeciwieństwie do psychopaty, który jest uwięziony przez innych, my więzimy siebie samych... za kratami wyrzutów sumienia.

Taki stan to chroniczne poczucie winy. Towarzyszy ono człowiekowi po otrzymaniu przebaczenia i akcie żalu, a nawet zadośćuczynieniu za popełniony grzech; wciąż go obciąża i paraliżuje. Takie poczucie winy staje się niezdrowe albo neurotyczne i utrudnia nam normalne funkcjonowanie. Trwanie w poczuciu winy jest rodzajem wymierzania sobie kary lub samozadręczaniem się, co występuje w naszym społeczeństwie znacznie częściej, niż zdajemy sobie z tego sprawę.

Obserwujemy czasami takie wymierzanie sobie kary z powodu rozpadu małżeństwa, śmierci kogoś kochanego, utraty pracy, czy też rozczarowania; albo też wtedy, gdy rozmyślnie rani się kogoś, jest się złośliwym lub mściwym. W takich wypadkach strona winna niepotrzebnie torturuje się za swoje wady i błędy. Świadomie lub nieświadomie, ludzie zadają sobie czasami rany, by własnoręcznie wymierzać sobie karę.

Nic bardziej nie podkopuje obrazu własnej osoby i poczucia wartości, niż ostre ataki wynikające z nie rozwiązanego problemu poczucia winy. Jest niezwykle istotne, by mieć kontakt z subtelnym, ukrytym poczuciem winy i wydobywać je na powierzchnię - inaczej będzie ono dezorganizować nasze życie. Wyparte poczucie winy będzie nas prześladować w innej formie: niepokoju, depresji, rozdrażnienia lub w postaci licznych zaburzeń psychosomatycznych. Czasami mamy wyrzuty sumienia bez widocznego powodu. Nie popełniliśmy niczego złego w sposób świadomy. Mówimy: "Mam wyrzuty sumienia, ale nie potrafię powiedzieć, dlaczego". Takie bezsensowne poczucie winy może wytwarzać niepokój i męczarnie bez końca. Od czasu do czasu możemy być nękani przez takie uczucia. Jeśli pozwolimy, by "dosięgły" nas, mogą zapanować nad naszym życiem,. Przeważnie są nielogiczne i nieuzasadnione.



Często, gdy mamy szczególne trudności w związku z bezpodstawnym poczuciem winy, powinniśmy zanalizować przeszłość rodzinną. Nierzadko odkrywamy w niej atmosferę oraz model niezdrowego poczucia winy, które w sposób świadomy i nieświadomy było częścią naszego wychowania. W takim przypadku musimy ten problem rozwiązać i zdobyć się na większy dystans w stosunku do rodzinnej przeszłości. Zdarza się również, iż ktoś oskarża nas o czyn, za który nie ponosimy odpowiedzialności. Wynikające z tego poczucie winy może być również spowodowane naszym wychowaniem. Powinniśmy wziąć odpowiedzialność za to, że dopuściliśmy do tego, iż inni nas obciążyli, a wtedy bardziej skutecznie poradzimy sobie z poczuciem winy. Kiedy pozwolimy innym wzbudzać w nas nieuzasadnione poczucie winy, będą sterować i manipulować nami, świadomie lub nieświadomie.



Wszystko to odbywa się na niezliczone sposoby w naszych związkach, szczególnie w małżeństwach i rodzinach. Oczywiście taki rodzaj poczucia winy może stać się całkowicie destrukcyjny dla naszych związków. Nieuczciwe powodowanie poczucia winy w drugim to w gruncie rzeczy poniżanie go i próba zniszczenia jego pewności siebie. Jakże często ludzie mają wyrzuty sumienia, dlatego że okazali całkowicie słuszny gniew, a w rezultacie ktoś poczuł się zraniony. W codziennych kontaktach nie sposób uniknąć zranień powstałych w tych sytuacjach, w których dążymy do prawdy. Taki ból jest po prostu częścią życia. Nasza szczerość może być bolesna, ale dopóki jest właściwa i pozbawiona złośliwości, nie ma potrzeby, byśmy mieli czuć się winni z tego powodu. Być szczerym to przyczyniać się do rozwoju pełnych zaufania kontaktów międzyludzkich. W rzeczywistości ranimy siebie nawzajem tak często, ponieważ nie potrafimy być wobec siebie szczerzy - i z tego powodu powinniśmy mieć wyrzuty sumienia. Tak wiele małżeństw i rodzin jest zranionych przez brak szczerości lub ze strachu przed konfliktem. Tak wiele małżeństw i rodzin przestaje istnieć z powodu milczenia, a nie przemocy. W takich przypadkach poczucie winy jest często nie na miejscu.

Zjawisko to przyjmuje dzisiaj niezwykle dramatyczną postać w przypadku rodziców, którzy bezpodstawnie czują się winni z powodu zachowania swoich dzieci, są skrępowani ich postępowaniem. Są rodzice, którzy mają poczucie winy, gdy karcą własne dzieci lub wtedy, gdy złoszczą się na nie; czują się winni, gdy dzieciom nie powiedzie się w szkole lub w życiu, gdy wpadną w tarapaty, a czasami nawet wtedy, gdy dzieci się rozwodzą. Niektórzy rodzice mają wyrzuty sumienia, gdy dzieci są złe na nich lub nienawidzą ich. Lista nie ma końca i jest niepokojąca. Nic dziwnego, że tak wiele rodzin przeżywa dzisiaj poważne trudności. Dzieci sterują rodzicami poprzez doprowadzanie ich do stanu nieuzasadnionego poczucia winy. Taki rodzaj wyrzutów sumienia może zaatakować nawet najbardziej pewnych siebie rodziców, jeśli nie podejmą tego wyzwania. Ważne jest, aby pamiętać o tym, że niektórzy ludzie potrafią zepchnąć całą odpowiedzialność za własne błędy na każdego, kto czuje się na tyle winny, by na to pozwolić.

Autentyczne wyrzuty sumienia powinny być rozważone i opanowane poprzez szukanie przebaczenia, naprawienie krzywdy i akt przeproszenia. Fałszywe wyrzuty sumienia mogą być opanowane lub, co najmniej skontrolowane poprzez konfrontację i zrozumienie. Tak często dokonuje się spustoszenie w naszym życiu z powodu ignorancji religijnej i niezrozumienia. Im dłużej przysłuchuję się ludzkim problemom, tym coraz bardziej jestem przekonany, że to one właśnie są powodem wielu niepotrzebnych trudności. Do nich należy nieuzasadnione poczucie winy, które przenika i opanowuje nasze życie. Jeśli irracjonalne poczucie winy utrudnia nam normalne funkcjonowanie, powinniśmy skorzystać z fachowej pomocy.

Rozwiązanie problemu poczucia winy nie oznacza uwolnienia się od konsekwencji naszych upadków. Musimy z nimi żyć i je naprawiać, na przykład: musisz zapłacić za talerz, który stłukłeś rzucając nim w brata; musisz odwołać kłamstwo wypowiedziane o kimś. Szczególnie bolesne są dla nas konsekwencje zranień, gdy chodzi o nasze bliskie związki. Zdarza się, bowiem, że, mimo iż otrzymaliśmy przebaczenie od zranionej przez nas osoby, mimo iż żałowaliśmy swego czynu, nasz związek z nią nie odnawia się w dawnej postaci albo nawet rozpada się. W ten sposób rozpadają się małżeństwa; kiedy jeden z partnerów nie jest w stanie przekonać drugiego do powrotu, dochodzi do rozwodu. W takich sytuacjach potrzeba więcej czasu, by wyrzuty sumienia wygasły.


środa, 18 kwietnia 2012

" MOJA CHOROBA "

JUREK ALKOHOLIK
Jeżeli ponosisz konsekwencje picia , przez alkohol zawalasz różne sprawy, powodujesz konflikty z ludźmi – jeżeli mając do wykonania jakieś obowiązki i zdarza się że je zaniedbujesz wybierając alkohol.. - jest duże prawdopodobieństwo że masz problem.

Czy denerwuje cię jak ktoś bliski powie ci że jesteś alkoholikiem? … Osoba wolna od nałogu potraktuje to jako dobry żart i najwyżej się uśmieje. Alkoholik nie pogodzony ze swoją chorobą prawie zawsze reaguje emocjonalnie – złość, agresja, atak.. A ty jak reagujesz?

Musimy pamiętać że to choroba umysłu i ciała. Wypracowane przez lata mechanizmy uzależnienia, tysiące trików by zmanipulować własnego siebie po to by przynajmniej ten jeden problem ( alkoholizm) do nas nie docierał, byśmy mogli dowolnie manipulować faktami zwalając całą winę za poniesione straty na złych ludzi, pecha, brak Boga, itd.pozwalają nam przez wiele lat cierpieć w błogiej nieświadomości własnej ułomności. Dlatego tak ciężko jest się przyznać . A nawet przyznanie się często niczego nie zmienia. Bo poza przyznaniem – musimy podjąć konkretne działania – dziś,teraz, już – by walczyć z chorobą. Planowanie podejmowanych działań ( od jutra nie piję, jutro idę na terapię, jutro zadzwonię umówić się do lekarza psychiatry, jutro pójdę na miting..) zazwyczaj kończy się tym że jutro znowu jest jutro .. a my nadal możemy pić... .U mnie trwało to latami...

DZISIAJ NIE PIJĘ

Nigdy nie przypuszczał bym ile może dać radości i samozadowolenia bycie odpowiedzialnym. To że można na mnie liczyć, to że można na mnie polegać, to że jestem trzeźwy. Kolejny dowód na to że mój kierunek jest dobry...
Bo na tym polega trzeźwe życie.. na tej wspaniałej, radosnej codzienności, na pokonywaniu własnych granic, słabości, wad. Na nauce - jak dzisiaj mogę pomóc innemu człowiekowi. I jak sam mogę byś szczęśliwy.

Często w swoim życiu spotykałem się z pytaniem - kiedy zacząłem mieć problem, kiedy przekroczyłem tą granicę za którą przestałem pić kontrolowanie.. kiedy to już było uzależnienie a kiedy jeszcze nie..
Granica... granica kojarzy mi się z murem.. wiele lat waliłem głową w mur.. ale żeby przeskoczyć go musiałem najpierw upaść i poznać go od fundamentów.. - tak właśnie zaczęło się moje trzeźwienie.
Nie raz nad tym się zastanawiałem. Dzisiaj wiem że nie znalazł bym w swoim starym życiu takiej granicy. To raczej mozolne , z uporem maniaka schodzenie po schodkach w dół...
Niby łatwiej niż do góry, niby stopnie nie duże, niby każdy czasami schodzi.. tylko że ludzie wokoło schodzili dwa-trzy stopnie, zatrzymywali się i wracali.. a ja ciągle w dół i w dół... Bez sensu... . Schodząc w dół coraz mniej widziałem, coraz mniej dostrzegałem, ogarniały mnie coraz większe ciemności... coraz słabiej widziałem.. szczególnie siebie i drugiego człowieka. Kolejne żaróweczki w mojej lampie przygasały, coraz częściej używałem wódki dla rozjaśnienia ogarniających mnie ciemności.. coraz większy strach, złość, frustracje, agresja.. wciąż schodziłem w dół zataczając się i zadając sobie co schodek pytanie po co ja tam lezę, wymyślając sobie tysiące wirtualnych, bzdurnych powodów - które setki razy powtarzane jak mantra - stawały się w moim umyśle prawdą. Zdarzało się też że prosiłem Boga by mnie z tej dziury wyciągnął - ale .. oczekiwałem że ktoś zbuduje mi windę - wejdę wcisnę przycisk i już.. - bo drałować pod górę nie miałem zamiaru... Bo ja dalej chciałem schodzić..okłamywałem się że tak przecież jest łątwiej. W końcu wszyscy zostali wyżej - a ja zostałem sam, sam z sobą, z rozpierduchą w moim życiu, tracąc rodzinę, firmę, znajomych... Konsekwencje,, konsekwencje, konsekwencje...
Ale w dół dalej było łatwiej, wtedy już nawet nie pamiętałem że można iść także w górę.
Każdy schodek - to tak naprawdę każda moja zła decyzja, odrzucona wartość, wada której pozwalałem działać, każdy objaw egoizmu, każda manipulacja, każde kłamstwo, każda krzywda którą zrobiłem, każdy lekkomyślny uczynek , każde złamanie dekalogu, itd....
Miałem powoli dość ( tak mi się wydawało..) stałem w ciemnościach zapłakany, zdewastowany, rozdarty - dzierżąc ostatnią rzecz która mi została - butelkę. Trzymałem kurczowo - i każdy kto chciał mi ją zabrać stawał się moim wrogiem. Wtedy już było niewielu takich.
Ktoś spuścił mi linę - i powiedział że wciągnie mnie trochę do góry - ale mam się jej trzymać i nie puszczać. Była to moja żona. powiedziała że to ostatni raz... Chwyciłem się kurczowo .. ale jak zobaczyłem jadąc do góry - że tam troszkę wyżej wcale nie jest lepiej ( zaczynało razić mnie światło - w którym zaczynałem dostrzegać jaki jestem ..), a rączki zaczynały boleć.. więc puściłem.
I znowu głęboka d..... .
Musiałem mocno się potłuc i parę rzeczy sobie połamać - żeby zdecydować że wchodzę z powrotem do góry. Spostrzegłem porównanie - pomiędzy tym co trochę wyżej - a tym co u mnie na dnie.. . Ale sam nie miał bym szans. Wsparcie, dobre słowo, dobre rady, wyciągnięta ręka z szklanką kawy czy herbaty ( wiadomo gdzie..), ciepły uścisk ręki, przytulenie. głos mówiący "dobrze że jesteś", brzęczący telefon w kieszeni i piękna, kompleksowa instrukcja z tysiącami przykładów jak nauczyć się znowu żyć. Przykładów okupionych łzami, cierpieniem, płaczem - czasami śmiercią..
Potykałem się, cierpiałem, wstawałem, ból kolan był nie do zniesienia. Ale gdy wydawało się że już nie dam rady - przychodził spokój i nowa siła. Parę razy byłem bliski upadku - ale za każdym razem gdy tylko poprosiłem o pomoc - znalazł się ktoś kto mnie podtrzymał, pomógł, postawił krzesło bym na chwile mógł spocząć..
I dalej wchodzę - od prawie 4 lat.. dzisiaj idę uśmiechnięty, zadowolony, dostrzegam coraz więcej światła wokoło. I pomimo tego że czasem jestem zmęczony, niewyspany - jestem szczęśliwy. Ja już byłem na dole - i zrobię wszystko by tam więcej nie trafić.
I wcale nie jest ciężej pod górę.. pod prąd.. Dzisiaj idąc dalej podaję rękę tym którzy się zastanawiają, wachają, tym którzy zaczynają dopiero nieudolną wędrówkę do góry..zabieram ich ze sobą - jeśli tylko chcą. Czasami podtrzymam, , zaparzę kawę, podstawię krzesło, pomogę zrozumieć technikę wchodzenia..
Oddaję to co sam kiedyś dostałem, bez czego nie dał bym rady. Ale nie jest to tak - że robię to całkiem bezinteresownie. Łatwiej wchodzić w towarzystwie innych, raźniej.. a gdy przyjdzie moment że zacznę się zastanawiać czy to ma sens.. gdy przyjdzie zwątpienie - ci ludzie zmobilizują mnie do dalszej drogi Rozmawiając z nimi przypominam sobie jak to było tam na dole , co czułem , jak myślałem.. To bardzo ważne. I dzięki nim zacząłem uczyć się dawać siebie innym ludziom.
Dzisiaj wiem że nie alkohol był moim podstawowym problemem. Alkoholizm jest skutkiem. I nie ma sensu go leczyć bez leczenia jednocześnie przyczyn - bo to tzw. leczenie syfa za pomocą kremu Nivea. Niby nie widać - nikt nie widzi, zasmarowany, wybielony.. - ale pod spodem rośnie i zbiera się ropa... i kiedyś pęknie.. i opryska wszystkich wokoło..
Dlatego nie tyle ważne dla mnie jest kiedy utraciłem zdolność picia kontrolowanego - ale od kiedy zacząłem podejmować nieodpowiedzialne, samolubne decyzje , których jedną z wielu było pozwalanie sobie na zbyt częste picie.. - które z czasem stało się przymusem, koniecznością.. Ale jak pisałem - to był skutek a nie przyczyna..
A ze przyczynami doskonale radzi sobie program wspólnoty AA, pod warunkiem że jest realizowany z całą szczerością, odwagą i konsekwencją. Bez manipulacji i odstępstw.
To akurat gorąco polecam, i tym którzy już leżą na dnie - jak i tym którzy niedawno dopiero zaczęli wędrówkę w dół...

Ciężko czasem na początku drogi znaleźć bratnią duszę z którą można porozmawiać o wszystkim. Miałem szczęście - ja znalazłem na początku taką osobę we wspólnocie AA. Usłyszałem doświadczenia ludzi którzy realizowali program ze sponsorem. I to było to - czego potrzebowałem. Osoby z którą mogę pogadać o wszystkim, przy której nie muszę grać twardziela, przy której pierwszy raz od wielu lat mogłem być sobą, której pozwoliłem się poznać na prawdę...

POPROSIŁEM CZŁOWIEKA O POMOC

Dzisiaj wiem że sam bym sobie nie poradził. Realizując program wspólnoty nie potrafiłem na początku szczerze spojrzeć na swoje życie, na siebie. Przy tej drugiej osobie uczyłem się i trenowałem szczerość. Ale też że wiele,wiele problemów które dla mnie wydawały się nie do przeskoczenia, okazywały się przy realnym zdrowym spojrzeniu na świat drugiej osoby - banalnymi drobiazgami których rozwiązań nie widziałem ze względu na mój specyficzny sposób widzenia i dostrzegania.

Mi to pomogło. I przyszedł czas, że tą szczerość i uczciwość bez obaw zacząłem trenować wżyciu...

Dzisiaj jestem sobą. Jestem szczęśliwym sobą. I dzisiaj doświadczam szczęścia pomagania innym tak jak kiedyś mi ktoś pomógł. Jest to ważny składnik mojego rozwoju.

Myślę że jak się rozejrzysz -znajdziesz osobę z którą możesz porozmawiać o wszystkim . Oczywiście jeżeli będziesz tego chciał. Dzisiaj nikt walczący z alkoholizmem nie musi być sam...

Najważniejszym narzędziem na początek był dla mnie telefon. Często nawet godzinne rozmowy z przyjaciółmi potrafiły rozładować wiele emocji które dla mnie były śmiertelnym niebezpieczeństwem. Złość, strach, samotność, brak umiejętności rozwiązywania problemów były dla mnie zabójcze.

Z tego narzędzia trzeba nauczyć się korzystać bez skrupułów. Mało jest rzeczy wspanialszych niż telefon choćby i w środku nocy od człowieka który potrzebuje pomocy, ma problem lub tylko poważnie musi pogadać gdyż się boi. Są to dla mnie wspaniałe doświadczenia. Nie dość że ktoś mi zaufał, to jeszcze mogę oddać to co kiedyś i ja dostałem. Co więcej działa to często zbawiennie nie tylko na dzwoniącego ale i na mnie...

Tylko nie można czekać z telefonem do samego końca. Bo jak zacznie już się poważnie mieszać w życiu -bardzo ciężko schylić się po książkę, zadzwonić czy pójść miting.

Zawsze mówię moim przyjaciołom :zadzwoń jak potrzebujesz, zadzwoń nawet wtedy jak będziesz szedł już pić. Nie bądź samolubem i egoistą, powiedz że idziesz, może wybiorę się z tobą i wypijemy razem :):) Tylko zadzwoń nim podniesiesz kieliszek.. bo potem jedyne co mogę powiedzieć to -wypij to co masz do wypicia i jak wytrzeźwiejesz, zadzwoń... Niestety wczoraj musiałem tak powiedzieć... :( Cóż, zapicia na początku drogi czy przy zaprzestaniu pracy nad sobą są wpisane w moją chorobę.

Raz w życiu mając pół roku trzeźwości - będąc po prawie 2 tygodniach detoksu i 6 tygodniach terapii zamkniętej, chodząc na terapię poszerzoną i mitingi, doprowadziłem do sytuacji w której już nie widziałem sensu dzwonienia... Długo ponosiłem konsekwencje ....

Dziś oddzwaniam na każde połączenie którego nie mogłem w danej chwili odebrać, bo wiem jak jest to ważne . To moja odpowiedzialność za drugiego człowieka. Dziś mam w telefonie wiele numerów przyjaciół - i wiem że jeżeli kiedykolwiek podzieje się ze mną źle, obojętnie gdzie będę i w jakiej sytuacji będę - jeżeli zadzwonię, otrzymam pomoc i wsparcie. Jeżeli zadzwonię....

Jeżeli potrzebujesz z kimś pogadać, możesz zawsze zadzwonić na infolinię AA w Polsce
0 801 033 242.