Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

poniedziałek, 27 grudnia 2010

" Z NADZIEJĄ W NOWY ROK "

 W nowym roku nie powinniśmy godzić się na nijakie, bezbarwne życie. Na łatwiznę półśrodków w stawianiu Kroków; na zbyt wiele banału, monotonii i rutyny w naszym życiu na trzeźwo. Nie jeśli chcemy zachować trzeźwość.
Wciąż musimy poszukiwać czegoś lepszego niż nuda  i apatia; lepszego niż tak zwane przeciętne życie; lepszego niż miernota.
Nikt z nas nie żyje w sposób na tyle krzepiący, aby mógł być zdolny - nie załamując się
- do zmierzenia się ze stresami, na które jesteśmy dziś nieuchronnie narażeni. 
Skoro jesteśmy alkoholikami, to nie powinniśmy raczej dążyć do tego, żeby być „tacy jak wszyscy", tak samo „zwykli" i „pospolici", tak samo „mdli". Prawdę mówiąc, nic nie wiemy o tym, jak to jest być kimś „zwyczajnym" - czyli nie alkoholikiem - toteż nie powinniśmy wbijać sobie do głowy zakłamanej myśli, że będziemy żyli niby to „normalnie". Nie! 
Poczucie odmienności nadal jest nam  potrzebne. Skoro za pomocą alkoholu, wypróbowaliśmy już toksyczny, zabójczy sposób na bycie „odmiennym", to teraz spróbujmy sposobu, jakim są Kroki
– droga zdrowia i radości. Dwanaście Kroków to specyficzne lekarstwo na to, co nam dolega, 
czyli na alkoholizm. One są drogą do tego, żebyśmy stali się „innymi", a w dodatku poczytalni
i zdrowi duchowo.
Kluczem do przyjęcia programu AA w całości - w takiej postaci, w jakiej przekazali go nam pierwsi członkowie Wspólnoty - nie jest perspektywa stania się jakimś tam odpychającym świętoszkiem. Już raczej „grozi" nam to, że będziemy żyli naprawdę w pełni i świadomie.
Musimy uwierzyć, że jeśli nie zaakceptujemy wszystkiego, co ten Program oferuje i odwrócimy się od niego jako od czegoś, na co „się umawialiśmy", to niewykluczone, że się napijemy.
Jeśli Dwunastu Kroków AA nie potraktujemy poważnie i nie przyjmiemy ich w pełni,
to nie możemy oczekiwać, że będziemy inni.
Tej inności w nadchodzącym 2011 roku życzę wam wszystkim jak i sobie samemu.

SIGIMUND

sobota, 11 grudnia 2010

" DLACZEGO MAMY SIĘ NIE ŚMIAĆ ? "

" WĄTROBA "
Przychodzi pacjent do lekarki i się skarży:
- Pani doktor!  boli mnie wątroba
- A czy pan pije? - pyta lekarka
- Piję,  ale nie przechodzi

EWENTUALNIE MOGĘ TRZEŹWIEĆ, ALE...

..A kiedy tak patrzę sobie na świat z pozycji zalet, z pozycji wad, nieważne słowa, liczą się czyny, droga do celu do którego dążymy.
..A kiedy tak patrzę sobie na świat z pozycji zysków, z pozycji strat, czyste uczucia nie są na sprzedaż, czystej miłości kupić się nie da.


Czasami alkoholicy przytomnieją. Chcą wyrwać się nałogu. Często na początku uważają, że mogą stawiać warunki. Niby komu? Ale stawiają. Powoli, jeżeli zachowują życie, dojrzewają do przyjęcia warunków. Niezwykłą rzadkością są alkoholicy, którzy za pierwszym razem „zaskoczą” i już nigdy nie wrócą do nałogu. Nie dodaje im to splendoru. Prawdopodobnie doprowadzili się już do takiego stanu, pijąc alkohol i przez to pogrążając się w nałogu, że nie mają już innego wyjścia. U takich podstawową motywacją jest demolka organizmu. Motywacją bywa również demolka umysłowa. Jedni i drudzy zdają sobie sprawę co zrobi z nimi następna degustacja alkoholu. Jednak większość ma za sobą ogrom nieudanych prób i dopiero to skłania ich do konkretnych działań.
W moim przypadku nie było inaczej i dopiero to wszystko razem było przyczyną obrania przeze mnie nowej drogi. Przykry ale zbawczy był fakt że nie było obok mnie już nikogo kto mógłby wspierać mnie w piciu i kto by się mógł ulitować nad zatraconą, pijaną mą duszą.
Liczne moje próby leczenia były tylko stratą czasu,  musiałem  dopiero dojrzeć do bycia trzeźwym i pozbyć się złudzeń, by osiągnąć zamierzony cel.
By wyruszyć w drogę musiałem zacząć od pierwszego kroku. Inaczej się nie dało. Chociaż uwierzę, że ktoś uznaje, że ma skrzydła i krok pierwszy może pominąć.
Pierwszy krok wychodzenia z alkoholizmu był i jest podstawą jak pierwsze przykazanie w dekalogu. Musiałem uznać, że picie alkoholu jest szkodliwe, nie przynosi i już nigdy nie przyniesie, żadnego pożytku w moim życiu i życiu otoczenia. Ale to nie koniec, porażka alkoholowa nie polega jedynie na tym, że pije się bez umiaru, wtedy, kiedy się pić nie chce, a zwłaszcza, jak nie można. Porażka alkoholowa polega również na tym, że tak bardzo zatraciło się w uzależnieniu, że nic innego nie ma już znaczenia. Im szybciej się to zrozumie, tym mniejsza degrengolada w alkoholowym upodleniu. Żeby być upodlonym przez nałóg, wcale nie trzeba stać się ludzkim śmieciem. Ale ludzki śmieć, którym byłem, by się nimi stać, musiał spełnić podstawowy warunek – pić alkohol. Nie miało
to znaczenia, czy butelka kosztowała 50zł, czy 5. Potrzebny był alkohol, a nie jego rodzaj.
Z takim przekonaniem, uznając że jestem bezsilny wobec alkoholu, dopiero mogłem rozpocząć trzeźwienie i pracę nad sobą. Dziś mnie to przeraża ale wówczas chciałem sobie pozostawić mnóstwo otwartych furtek. Furtek którymi mógłbym w razie czego wyjść, gdyby trzeźwienie okazało się zbyt trudne. A gdzie? chyba wiadomo.Chciałem trzeźwieć na własnych zasadach żeby tylko to nowe życie zbyt bardzo nie różniło się od starego. By zbyt bardzo nie odbiegało od życia zdrowych ludzi. Wypisz, wymaluj, marzenia beznogiego kaleki który chciałby biegać. A przecież wystarczyło tylko zrobić porównanie rzeczy których robić nie mogę na trzeźwo a rzeczy których bym na pewno nie zrobił po pijanemu i wyszło że całe moje aktywne życie leży po stronie trzeźwej. Dużym problemem w początkowej fazie, który musiałem rozwiązać,  była moja niechęć do mityngów. Twierdziłem że jest to strata czasu że są nudne i w ogóle chciałem się bez nich obejść.
Dziś nie wyobrażam sobie bym raz w tygodniu nie uczestniczył w mityngu, bym nie spotkał się z przyjaciółmi. Moja potrzeba bycia na mityngu jest porównywalna do potrzeby odetchnięcia świeżym powietrzem, lub kiedyś, napicia się. By być trzeźwym niestety ale trzeba zaakceptować pewniki które  proponuje A.A. i nie znam innego sposobu który byłby alternatywą  do tego programu. 
Tym  którzy nie piją - Do zobaczenia  w trzeźwości !
A  tym co jeszcze piją - Do zobaczenia w przyszłości !

SIGIMUND

środa, 1 grudnia 2010

DLACZEGO MAMY SIĘ NIE ŚMIAĆ ?

 " POTRZEBNA POMOC "

Noc. Facet śpi z żona w łóżku, gdy nagle budzi ich głośne walenie w drzwi. 
Przewraca się na bok i patrzy na zegarek, jest trzecia w nocy.
-Kurde, nie będę się o tej porze zrywał z wyra  i przewraca się na drugi bok.
Słychać głośniejsze łup łup łup.
- Idź otwórz, zobacz kto to, 
- mówi żona.

No więc zwleka się półprzytomny i schodzi na dół. 
Otwiera drzwi, a na progi stoi facet, od którego jedzie alkoholem:
- Dobry wieczór!
- bełkocze. 
- Czy mógłby pan mnie popchać?
- Nie! , spadaj facet, jest trzecia w nocy. Wywlokłeś mnie z łóżka.
- warczy zły i zatrzaskuje drzwi.
Wraca do żony i mówi co zaszło.
- No co ty, jak mogłeś? 
- mówi żona. 
- A pamiętasz, jak nam kiedyś zepsuł się samochód, kiedy jechaliśmy odebrać dzieci z kolonii 
i sam musiałeś pukać do kogoś, żeby nam pomógł? 
Co by się  stało, gdyby też ci wtedy powiedział żebyś spadał ?
- Ale kochanie, on był pijany!
- Nieważne, potrzebował  pomocy.
No wiec  jeszcze raz zwleka się z łóżka, ubiera  i schodzi na dół.
Otwiera drzwi, ale z powodu ciemności nic nie widzi, więc woła:
- Hej! , czy nadal trzeba pana popchać?
Z ciemności dochodzi glos:
- Taaaa...
Ale ponieważ nadal nie potrafi zlokalizować faceta, krzyczy:
- Gdzie pan jest...?
- W ogrodzie...!
- Ale gdzie...?
- Na  huśtawce...!

" SPACERKIEM PO BLOGACH "

" PRZYJEMNOŚCI TRZEŹWEGO ŻYCIA 
- czyli     NIEZNOŚNA  LEKKOŚĆ BYTU BEZ KACA "
Zmiany w sposobie życia to trudne wyzwanie. Decyzja o abstynencji (od alkoholu, narkotyków, gier hazardowych itp.) to trudny krok. To wszystko służyło przecież z początku osiąganiu przyjemnego stanu, potem dopiero stopniowo zmieniło się w koszmar - dla samego uzależnionego i dla jego bliskich. Po pewnym czasie terapii i rehabilitacji oswajasz się stopniowo ze swoją decyzją o zmianie w życiu, rodzina nabiera zaufania, pracujesz, dbasz o siebie, coraz rzadziej masz ochotę na powrót do nałogowych, starych zachowań. Ale czasem przychodzi moment, gdy zastanawiasz się:
"No nawet jest dobrze. I co z tego?"
"Jest nie najgorzej, ale czy o to chodziło?"
"Co ja mam z takiego życia?"
"Niby wszystko w porządku, czuję się dobrze, życie się toczy, ale czy ja jestem szczęśliwy/a?"
"Praca i dom, a gdzie "odskocznia" od tego, co na co dzień?" 

Pojawia Ci się poczucie, że czegoś brakuje.
-Jak to było kiedyś ?
Po okresie aktywnego uzależnienia pozostają też, oprócz przykrych, także i miłe wspomnienia. Trudno z nimi walczyć i usuwać je z pamięci, ale częste rozpamiętywanie ich może skończyć się nawet powrotem do picia, hazardu, brania narkotyków. Warto szukać innych sposobów na sprawienie sobie przyjemności, aby "kolorowe wspomnienia" z okresu imprez nie były aż tak pociągające.
-Same obowiązki - a gdzie nagroda?
Jak mówi stare przysłowie, "nie samym chlebem człowiek żyje" - czyli oprócz pracy potrzebujemy wypoczynku, przyjemnego spędzania czasu, zajęcia się czymś z pasją dla własnej satysfakcji. Nie każdy może powiedzieć, że jego praca zawodowa to jego hobby, a nawet jeżeli tak jest, to warto zajmować się czymś jeszcze poza pracą, chociażby w niewielkim stopniu.
-"Powinienem", a "chcę"
Początki trzeźwienia są trudne. Trzeba spłacić długi (u znajomych, w bankach, itp.), odzyskać zaufanie rodziny. Ale już w pierwszych tygodniach trzeźwienia warto szukać sobie choćby drobnych przyjemności: sportu, hobby, czegokolwiek, co będzie miłe i do czego chętnie wrócisz, jeśli znajdziesz chwilkę czasu. Miej na uwadze, że:
* powinieneś pracować, zarabiać, aktywnie uczestniczyć w życiu rodziny, ale dbać też o swoje potrzeby, mieć chwilę czasu dla siebie.
* warto przypomnieć sobie, czego chcesz - wrócić do marzeń sprzed uzależnienia - co było ważne, czy nadal jest, o czym śniłaś, marzyłeś. Może to będą wskazówki, gdzie szukać satysfakcji?
-Przyjemności są pożyteczne
Bardzo często "odkupując swoje winy" z okresu uzależnienia, możesz tak bardzo skupić się na pracy i innych ważnych obowiązkach życiowych, które niegdyś zaniedbywałeś, że zabraknie Ci czasu na jakiekolwiek przyjemności. Jeśli tak się stanie, uważaj! To prosta droga do znalezienia się w punkcie wyjścia - taki tryb życia może Cię znużyć i znowu zaczniesz poszukiwać nałogowych rozwiązań, aby doznać ulgi. Musisz zatem zatroszczyć się o to, aby tak się nie stało. Oderwać się od "codziennych obowiązków" można na wiele różnych sposobów. Postaraj się zatem, aby Twe życie nie było jedynie wypełnianiem monotonnych obowiązków i spraw sobie czasem trochę przyjemności. Życie bez nałogu nie oznacza życia bez przyjemności, wręcz przeciwnie.
-Styl życia
Pasja czy hobby w świetny sposób organizuje życie. Siedząc w pracy wyobrażasz sobie, jak za 6 godzin zarzucisz wędkę, czas szybciej mija, a szef jakoś mniej drażni. Cieszysz się z zarobionych pieniędzy, bo chociaż odrobinkę z nich wykorzystasz na to, co lubisz robić. Rzadko kiedy zdarza się, że się nudzisz i nie masz pomysłu na spędzenie czasu. Zajmujesz się czymś regularnie, tydzień masz uporządkowany. Poznajesz nowych ludzi, którzy robią to, co Ty. Twoje dzieci widzą zadowoloną z siebie osobę z pomysłami, "wciągają się" w taki sposób życia, uczą się nowych rzeczy. Jest większa szansa, że same też znajdą sobie ciekawe dla nich zajęcie, kiedy mają dobry przykład.
-Jak to zrobić, żeby zacząć?
Początki jak zwykle są trudne - brakuje przyzwyczajeń. Ciężko zabrać się za coś nowego, nie wiadomo czy wracać do poprzednich zainteresowań. Warto nastawić się na "okres przejściowy". Jeśli wybierasz wędkowanie, pamiętaj, że z początku będą takie dni, kiedy nie będzie ci się chciało nigdzie wyjść. Wtedy trzeba się trochę zmusić. Jeśli okaże się, że to jest to, co lubisz, już po kilku tygodniach będziesz wybiegać z domu nawet wtedy, gdy będzie lało. Jeśli nie, szukaj czegoś innego, bo najwyraźniej już Cię to nie "kręci" tak, jak kiedyś. Może od razu, a może po kilku próbach w końcu znajdziesz coś, co przerodzi się w...
..."pozytywne uzależnienie".
To coś takiego, co zajmuje Twój czas i poświęcasz temu sporo uwagi, ale zajmowanie się tym powoduje, że czujesz się coraz lepiej, lubisz się tym zajmować, sprawia Ci to radość i satysfakcję. Robisz postępy w tej dziedzinie (np. łowisz coraz większe ryby J ), a jednocześnie robisz to w swoim tempie, nie ma niezdrowej konkurencji. 

"Pozytywne uzależnienie" na początku wymaga wysiłku (bo się nie chce, nie ma czasu itp. - no i trzeba się trochę pomęczyć oraz poczekać na efekty), ale za to potem daje mnóstwo satysfakcji i wiary we własne siły. W uzależnieniu od środków psychoaktywnych jest dokładnie odwrotnie - prawie od razu jest ulga lub przyjemność, ale wkrótce potem słono się za to płaci.
Trzeźwienie jest drogą rozwoju osobistego. Na pewnych jego etapach robisz sobie podsumowanie swoich dokonań i zadajesz sobie różne pytania. Wtedy często okazuje się, że są takie rzeczy i sprawy, które kiedyś były bardzo ważne dla Ciebie, a potem "jakoś się to rozeszło" w trakcie picia. Warto wrócić do tych aktywności, poszukać nowych celów - żeby trzeźwienie było pracą nad sobą połączoną z przyjemnością i dawało satysfakcję.

Autor: Paulina Chocholska

środa, 24 listopada 2010

" MAŁY KSIĄŻE "

Następną planetę zajmował Pijak. Te odwiedziny trwały bardzo krótko, pogrążyły jednak Małego Księcia w głębokim smutku.
- Co ty tu robisz? - spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i bateria butelek pustych.
Mały Książę
- Piję - odpowiedział ponuro Pijak.
- Dlaczego pijesz? - spytał Mały Książę.
- Aby zapomnieć - odpowiedział Pijak.
- O czym zapomnieć? - zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
- Aby zapomnieć, że się wstydzę - stwierdził Pijak, schylając głowę.
- Czego się wstydzisz? - dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
- Wstydzę się, że piję - zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.
Mały Książę zakłopotany ruszył dalej.

- SPACERKIEM PO BLOGACH -

       " ABSTYNENCJA  NIE  LECZY "

Dzisiaj nie mam co do tego żadnych wątpliwości i mam nadzieję, że czytelnicy Świata Problemów podzielają ten pogląd. Rozumiem jednak, że rzesze naszych podopiecznych, a więc pacjenci szpitalnych oddziałów leczenia uzależnień, klienci ośrodków terapeutycznych, początkujący uczestnicy wspólnot samopomocowych – AA, Al-Anonu, religijnych stowarzyszeń trzeźwościowych – mają zupełnie inne zdanie. Pamiętam, że latami słyszałem od różnych osób w różnych życiowych sytuacjach przebrany w różne słowa komunikat: „Tylko przestań pić, a zobaczysz, że będzie dobrze, wszystko się ułoży...”. Jedna wielka bzdura!
Byłem mistrzem świata w rzucaniu picia, przestawałem przecież pić setki, a może i tysiące razy – a wcale nie było lepiej, tylko gorzej, wciąż gorzej, oszaleć było można. Nie piłem miesiąc, trzy, siedem miesięcy, ani kropli alkoholu w ustach, a obiecywanej poprawy jakości życia jak nie ma, tak nie ma. W domu się nie układa, relacje z żoną i dziećmi napięte, matka drażni każdym odezwaniem się, w pracy stałe napięcie i konflikty z przełożonymi i współpracownikami, w środku aż się gotuje i tylko patrzeć, kiedy to wybuchnie z siłą wulkanu. A miałem tylko przestać pić i miało być dobrze – ale nie było! 

Stąd brak wiary w to, że alkohol był sprawcą zła w moim życiu. A skoro okazywało się, że bez alkoholu też jest źle, to w imię czego rezygnować z picia? I koło się zamykało sięganiem po alkohol. Całkiem logiczne. Abstynencja z czasem stawała się konieczna, aby ratować życie, aby wyniszczony fizycznie i psychicznie organizm mógł zregenerować siły.
Wszystko się zmieniło w dniu, kiedy usłyszałem na mitingu AA słowa trzeźwiejącego alkoholika, który mówił o tym, jak wielką pustkę odczuwał w swoim życiu po odstawieniu alkoholu, jak się uczył wypełniać ją czymś innym, jak zrozumiał, że to nie alkohol jest jego problemem, tylko on sam. Dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak uczucia, sposoby ich wyrażania i przeżywania, że można radzić sobie w trudnych sytuacjach bez sięgania po alkohol, że będąc niby dorosłym człowiekiem jestem niedojrzały emocjonalnie jak dzieciak, że „czas wyskoczyć z pieluszek” i co najważniejsze, że to jest realne, że są narzędzia do skutecznej pracy i ludzie, którzy umieją pomóc, doradzić, wskazać kierunek.
Tak zaczęła się wspaniała, aczkolwiek niełatwa – czasami wręcz piekielnie trudna – droga trzeźwienia, zdrowienia, rozwoju, budowania od podstaw swojego człowieczeństwa, uczenia się nowych, dotychczas nieznanych bądź zagubionych w pijanym życiu postaw. I to jest w moim rozumieniu właściwy proces leczenia choroby zwanej potocznie alkoholizmem. Warto zaznaczyć, że jest to nazwa potoczna, bo oficjalnie brzmi ona „zespół uzależnienia od alkoholu” i że to słówko „zespół” wskazuje na wielość i różnorodność czynników składających się na chorobę oraz na konieczność objęcia pacjenta szerokim wachlarzem oddziaływań.
Jako argument przemawiający za tezą, że abstynencja nie leczy, podaję przykład setek i tysięcy alkoholików skazanych na kary pozbawienia wolności. Przebywają za kratami po 5, 10 i nawet 20 lat. Nie piją alkoholu przez te długie lata, czują się dobrze fizycznie i (rzadziej!) psychicznie. Są abstynentami. Wierzą, że lata niepicia wyleczyły ich z alkoholizmu. A co się dzieje po opuszczeniu zakładu karnego? Najczęściej tuż za bramą pierwsza dawka alkoholu, rzadziej po kilku dniach czy tygodniach, ale prawie zawsze straszliwy nawrót do picia, kolejne konsekwencje i niejednokrotnie powrót za kraty.
Chcę jednak z całym przekonaniem stwierdzić, że – chociaż abstynencja nie leczy – jest fundamentalnym, niezbędnym warunkiem leczenia. Przecież to picie w końcu niszczy zdrowie, burzy rodzinę, degraduje zawodowo i społecznie. Bez głębokich zmian w psychice, bez dojrzewania emocjonalnego, bez postępów w budowaniu relacji interpersonalnych, ale zachowując abstynencję – można od biedy jakoś żyć! Przecież nie wszyscy uzależnieni zachowują się modelowo, część z nich ogranicza się do abstynencji i nie należy tego deprecjonować. Do czasu. Uważam, że zawsze można zacząć leczenie. Zarówno po roku abstynencji, jak i po 10 latach. Każdy ma swoje tempo, swój czas.

Forum alkoholizm i współuzaleznienia
Piotr Domański Świat Problemów 2003

niedziela, 21 listopada 2010

" SPACERKIEM PO BLOGACH "

                           Trochę myśli
Ja Bogdan alkoholik, początkowo przecież wcale nie piłem często ale jak pamiętam piłem zawsze dużo. Dużo czyli prawie zawsze tyle, żeby dolać do oporu. Przez większość okresu picia wystarczyło mi sobie co jakiś czas poimprezować. Po alkoholowych imprezach robiłem dłuższe lub krótsze okresy abstynencji. Okresy te wprowadzały w błąd otoczenie. Otoczenie było utwierdzone w przekonaniu, że wypije sobie "jak każdy facet". Oczywiście co najważniejsze ja myślałem tak samo, przekonany byłem że skoro w ciągu dłuższego czasu nic nie piłem to normalnym jest, że wypije sobie od czasu - do czasu. Lecz wystarczy chwila, byle okazja która zawsze się znalazła, bym znów sięgnął po alkohol. Teraz wiem, ze istotą  już samej choroby jest utrata kontroli nad alkoholem. Sama choroba bowiem składa się z dwóch  podstawowych elementów.

     Z obsesji umysłowej,
która powodowała, że nie mogłem wyobrazić sobie życia bez alkoholu  i  nawet po długiej przerwie sięgałem po kieliszek czy kufel. No i  prawie zawsze po wypiciu pierwszej kropli alkoholu odzywał się drugi element choroby, czyli
     uzależnienie biologiczne, które spowodowało utratę kontroli nad ilością wypitego alkoholu; czyli piłem więcej niż zamierzałem, niż sobie przysięgałem. Obiecywałem sobie tysiące razy jedno piwko, a upijałem się, mimo, że już powoli prawie każde spożywanie alkoholu powodowało problemy zdrowotne, rodzinne, towarzyskie, a często i prawne. Jednak zawsze potem umiałem doskonale się samo-usprawiedliwić przed sobą i innymi. Tylko, że powoli inni przestawali wierzyć w moje słowa. W końcowej kilkuletniej fazie, docierało już do mnie, że już samemu sobie nie wierze.  Błędne koło i beznadzieja, po kolejnych okresach abstynencji, obietnic danych też samemu sobie, wracałem do alkoholu i okazji wypicia. (...)
Jak to mówią przypominałem człowieka, który raz po raz wkłada rękę do gorącego pieca, mimo coraz dotkliwszych poparzeń. Człowiek przy zdrowych zmysłach tak przecież nie postępuje. Ale ja jako czynny alkoholik nie byłem przy zdrowych zmysłach, choroba polega właśnie na braku - wobec alkoholu - odruchu Pawłowa, który powstrzymuje zdrowych ludzi przed powtórnym włożeniem ręki do gorącego pieca.
Ale to nie wszystko. Najdziwniejsze jest to, że ja mimo istnienia łatwo rozpoznawalnych objawów, niemal do końca nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć o tym, że jestem chory.
A jak już wiedziałem, ze mam cholerny problem z piciem, moje "durne ego" i wewnętrzne zakłamanie nie pozwoliło mi się do tego przyznać przed innymi i udać się po pomoc.
Teraz doskonale wiem że: Alkoholizm należy do grupy osobliwych chorób, określanych w języku angielskim jako "choroby zaprzeczeń". (...) Integralną częścią choroby alkoholowej jest mechanizm, który nieustannie przekonuje chorego o tym, że nie jest on alkoholikiem. Mechanizm zaprzeczeń mówi alkoholikowi że pije, ponieważ... i ponieważ... A tu już możliwości są nieograniczone". Alkoholik sam zaczyna szukać przyczyn picia i pije coraz więcej, udowadniając sobie, że u źródeł tego leży tysiące powodów w które sam wierzy.
     W miarę trzeźwienia, dokładniej zastanawiam się, po co piłem, do czego alkohol był mi potrzebny.
No i oczywiście działam, bo tylko konkretne i aktywne działania mogą przynieść  pożądane efekty.

Grupa " W drodze" dziękuje za możliwość korzystania  z  Twoich  przemyśleń.

poniedziałek, 15 listopada 2010

" ZAZDROŚĆ "

Urodziłem się w biednej rodzinie doświadczonej wojną. Mój ojciec oddany w dzieciństwie do bogatego gospodarza na służbę, nie wiele potrzebował w dorosłym życiu do szczęścia a matka doświadczona pracą przymusową u okupanta, choć chciała lepszego życia to przy ojcu było to nie możliwe. Początkowo nie odczuwałem różnicy między innymi dziećmi z sąsiedztwa, lecz potem różnice zaczęły się już pojawiać. Pamiętam jak zazdrościłem im roweru, magnetofonu, kieszonkowego i wielu innych rzeczy i swobód. Wszystkie moje prośby o cokolwiek,o kończyły się krzykiem i moim płaczem. Owszem ojciec kupił mi rower jak już inni mieli motorowery i wozili na nich dziewczyny i nawet hokejówki gdy już nikt nie był zainteresowany lodem. Zazdrościłem także innym spokoju w domu, bo u mnie go nie było i długo jeszcze miało nie być. Moje sporo starsze siostry wzięły sobie pijaków za mężów i awantury były wpisane jako atrakcje domu. Lęk towarzyszył mi ciągle kiedy alkohol pojawiał się na stole. Chyba mojemu ojcu podobało się takie życie bo mimo że go bili, to siadał z nimi do butelki.
Przez jego picie budżet domowy był mocno nadwątlony a przez to moje ubranie. Koledzy nosili dżinsy a ja stare pory i znów obiekt zazdrości. Potem nadszedł okres inicjacji alkoholowej i znów zazdrościłem kolegom że potrafią wypić i nic im nie jest a ja rzygam. Chciałem mieć taką wprawę jak oni. A skoro alkohol to
i kobiety, inni nie mieli z tym żadnego problemu a ja zakompleksiony, nieśmiały z małym poczuciem własnej wartości, kompletnie nie wiedziałem jak mam dziewczynę sobą zainteresować. Bardzo zazdrościłem tej umiejętności ale cóż nic z tego. Gdy już jakoś udało mi się założyć własną  rodzinę, ja założyłem również związek "Alkohol i ja".  Moje picie powodowało w mojej głowie urojoną zdradę i poczucie skrzywdzenia, co dalej było powodem do kłótni, podejrzliwości i zmaterializowania się moich obaw. Zazdrościłem innym że mają takie troskliwe żony, wierne, kochające i czułe.
Gdy alkohol już mocno nabałaganił w moim życiu, zazdrościłem innym że nie są chorzy i mają z tym spokój.  Próbowałem się leczyć, lecz chyba tak naprawdę chciałem dalej pić. Pewnego razu całkiem przypadkowo pojawiłem się na rocznicy klubu abstynenta, gdy zobaczyłem spokój tych ludzi, uwolnionych od nałogu, bardzo chciałem być taki jak oni i muszę się przyznać że była to jedyna rzecz której  zazdrościłem  najbardziej. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy że to kiedyś osiągnę a także ile pracy będę musiał w to włożyć i ile czasu upłynie. Dziś jestem trzeźwy od półtora roku a od tamtego czasu upłynęło osiem lat i powiem że warto było.
 

Dziś nikomu  już  nic  nie  zazdroszczę,  bo  wiem  że  wszystko  mogę  osiągnąć
własną  pracą  a   najcięższa  praca  to  praca  nad  sobą , reszta  to  pikuś.
O przepraszam! Pan Pikuś.

poniedziałek, 8 listopada 2010

" PRZEBACZYĆ SOBIĘ "

Uczynki miłosierne, co do duszy -
Urazy chętnie darować.
Przebaczać
I anulować.
Doznane krzywdy przebaczać.
Jakie to trudne.
Jakie to ciężkie.
Staczać się do poziomu  krzywdzicieli.
Łamać bariery obłudne,
Aby wiedzieli,
Że niczego nie pamiętam,
Że każe mi wiara święta
Urazy chętnie darować.
Sięgnę do Ewangelii.
Poproszę Jezusa,
Aby mnie pouczył
Tego prawa dochować.
Może z czasem moje serce
W tym utwierdzę.
 Ksiądz  Jan Warchał

Krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować” – to dwie nadzwyczaj trudne do wypełnienia moje powinności.
Tak -  narobiłem  sobie  w  tym  moim  pijanym  życiu  krzywd.  Krzywda moja była często tak wielka, że byłem  skłonny obarczyć nią samego Boga.  Po  przeżyciu wielu życiowych burz i zawieruch, znacznie  łatwiej  mi  jest  do tego  się  teraz  zastosować,  niż  kiedyś.  Zaczynam  to teraz  lepiej rozumieć , iż zło rodzi następne zło, jeśli nie ma miejsca na przebaczenie. Przebaczenie  moje  nie  jest  zaś  żadną  miarą zapomnienia  doznanych krzywd. Pamięć ludzka jest funkcją zdrowego umysłu i nie da się z niej wymazać wydarzeń, których było się świadkiem. Obok  mojej  pamięci   wciąż  trwają skutki zła. Te zaś dają się stopniowo usuwać, gdy  dobro  wypiera  tryumfujące  zło.  Jeżeli nie będę  zdolny do  przebaczenia  samemu  sobie, to  oddam  się całkowicie złu, a to zaś nigdy nie zrodzi dobra.  Oprócz tego, co sądzę o sobie i o tym, czego chcę i do czego dążę, posiadam całą masę  wspomnień  i  nastawień w stosunku do innych ludzi, życia i samego siebie.
Jeżeli  nawet, będę  przekonany, że dobrze jest być nastawionym życzliwie do siebie, jednak mając w swojej pamięci szereg urazów i  poczucia doznanych krzywd,  tak na prawdę moja  świadomość postrzega rzeczywistość przez filtr tych podświadomych urazów.
I wtedy nie będę w stanie odczuwać życzliwości, nosząc w swojej podświadomości pokłady żalu i poczucie skrzywdzenia.
Jeżeli się nastawię, że chciałbym odnieść sukces, to dopóki mam w pamięci dużo negatywnych obrazów o sobie i przekonań o swojej bezsilności i nieudacznictwie - dopóty bardzo trudno mi  będzie odnieść jakikolwiek sukces. Całe  szczęście  że  mi  to  już  wychodzi  i  idzie  ku  dobremu  a  to  co  najtrudniejsze  i  to  co  najpiękniejsze  dopiero  przede  mną.
SIGIMUND

niedziela, 17 października 2010

" PRACOHOLIZM"

Kiedy alkoholicy podejmują pierwszą próbę zerwania z nałogiem, za wszelką cenę pragną odrobić wszystkie straty związane z piciem. Rzucają się w wir pracy, raz z potrzeby wypełnienia luki po piciu a dwa by uspokoić sumienie. Pracują bez wytchnienia po kilkanaście godzin na dobę, by odrobić utracone pieniądze i by za skarbić sobie przychylność pracodawcy, u którego stracili zaufanie. Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć im, że taki tryb życia nic dobrego nie wróży. Znów zaniedbują rodzinę, myśląc że tego jej właśnie trzeba, że wszyscy powinni być zadowoleni z jego pracowitości i do tego jeszcze nie pije. A przecież gwałci zalecenia dla trzeźwiejących alkoholików, program HALT  i w nosie ma mityngi A.A. Ileż razy to słyszałem, że brak czasu, że praca.
Wynika to też z tego, że tacy ludzie nabierają fałszywej pewności siebie, że sobie sami już poradzą i nic nie jest w stanie tego zmienić a mityngi to przecież takie nudne spotkania, nawiedzonych ludzi. W większości przypadków ludzie ci prędzej, czy później wracają do nałogu. Dobrze gdy refleksja przychodzi na początku picia, bo można to jeszcze zatrzymać, w innym natomiast przypadku następuje ciąg opilczy i to długotrwały.
Znam to z własnego przypadku.
Innym modelem pracoholizmu jaki poznałem to niesienie pomocy innym i nie koniecznie cierpiącym alkoholikom. To wyręczanie z obowiązków innych, w dobrej wierze że ja to zrobię lepiej, albo że kiedyś ktoś musiał mnie wyręczać to ja wyręczę teraz tego kogoś. Taka postawa jest bardzo niebezpieczna i przyznam się że też ją przetestowałem. Po pewnym czasie inni traktowali to jako mój obowiązek a o wdzięczności nie było mowy. Frustracja i wyeksploatowanie poprowadziły mnie prosto do zapicia. Również nie miałem czasu na mityngi a pewność mojej siły była przeogromna.  Innym jeszcze modelem pracoholizmu jaki spotkałem wśród moich znajomych jest uporczywe sprawdzanie swoich sił i odporności.  To obracanie się w dawnym towarzystwie od kieliszka i udowadnianie że nic mi nie jest. Jestem mocny, z nimi nie piję, mogę nawet polewać. Jeden z moich znajomych przez trzy lata tak pracował nad swoją siłą że dziś inni mu polewają.
Inny zaś trenował silną wolę chodząc na kawę do knajpy i chodzi tam dalej czasami tyle tylko że już nie na kawę.  Ostatnim modelem pracoholizmu, jest praca nad sobą poprzez spędzanie swojego życia na mityngach.
Ile dni w tygodniu tyle mityngów a może i więcej. Już słyszę tą krytykę - Bo przecież sponsor powiedział!
Kochani, sponsor to taki sam alkoholik jak ja i ty i może się mylić.  Przecież większość z nas trzeźwieje po odbyciu terapii a terapeuci nie po to się trudzili, byś my teraz tą swoją trzeźwość trzymali w szafie.  Niby w jaki sposób mamy wiedzieć czy zdrowiejemy, czy potrafimy radzić sobie w trudnych sytuacjach bez alkoholu, budować relacje z innymi ludźmi i rozwijać?  Czym niby mamy się dzielić z innymi alkoholikami na mityngach,
skoro znaleźliśmy sobie bezpieczny azyl i boimy się prawdziwego życia?  Idziemy niestety tam by posłuchać a może nawet by opowiedzieć jakąś zasłyszaną historyjkę, która z nami nic nie ma wspólnego.  Jak przerabiać 12 kroków, skoro prawda o nas jest tajemnicą dla nas samych?
Kończąc moje polemiki powiem tyle, że ja w tym moi trzeźwym życiu chcę wszystkiego co mi wolno jako trzeźwiejącemu alkoholikowi, wszystkiego we właściwych proporcjach i kolejności, a życie na pół gwizdka mnie nie interesuje.Chcę życia radosnego, takiego jak teraz.

SIGIMUND

poniedziałek, 11 października 2010

" WIZJONER "

Zawsze rzeczy których się obawiałem, prędzej czy później przytrafiały mi się, a wizja niepowodzenia przeważała nad całym moim pozytywnym myśleniem.
Nie mogę tego zrozumieć jakich zaniedbań a nawet nieprawidłowości dokonali moi rodzice
w moim wychowaniu, że tak tak bałem się wychylić, poza szereg przeciętności, by nie narazić się na ośmieszenie. Zawsze bałem się tego co nowe, nieznane i z góry
skazywałem się na klęskę. Nikt nigdy mnie nie zachęcał do tego bym mógł pokazać co potrafię, do rozwijania moich talentów, do realizacji pragnień. Nikt mnie nie pochwalił, bym
starał się bardziej. Moje pragnienia ważne były tylko dla mnie i nikogo to nie interesowało.
Wspominając szczenięce czasy, mam przed oczami obraz szarego chłopca w jego szarym życiu. Najgorszy okres mojego młodego życia przypadł na czas gdy moje siostry powychodziły za mąż. Obie wyszły za alkoholików i miałem w domu oprócz ojca, jeszcze dwóch pijaków. Burdy i awantury były na porządku dziennym a gdy alkohol pojawiał się na stole ja już miałem wizje tego co będzie dalej.
Przyglądając się temu plugawemu życiu, miałem piękną wizje swojego dorosłego życia.
Że ja nie będę taki jak oni, że będę słodki dla swojej żony, opiekuńczy dla rodziny a w domu będzie zgoda i miłość, tyle tylko że mi się ten szmerek alkoholowy już wówczas bardzo podobał. Miałem wizję że będę kiedyś w swoim domu pił tylko dobre winko i to w sobotę wieczorem. Że będę miał wspaniale wyposażony barek w szlachetne i drogie trunki, by częstować zaproszonych  gości. Muszę się tu przyznać że barek posiadałem, nawet
nie jeden ale jeżeli w nich już coś stało to nic specjalnego i nie na długo.
W dorosłym życiu alkohol smakował mi coraz bardziej a ja byłem coraz bardziej nieudolny.
Życie rodzinne miało niewiele wspólnego z moimi wizjami i wszystko było nie tak. Ale potem zacząłem się w końcu wyróżniać i już ludzie mnie zauważali i mówili o mnie.
Mówili o mnie że jestem pijak, nierób i bumelant a ja potrzebowałem jeszcze więcej alkoholu, bo takie sądy były dla mnie niesprawiedliwe. Piłem w samotności bo w tedy miałem najlepsze wizje. Marzyłem o kimś, kto ma odwagę, pewność siebie, łatwo nawiązuje kontakty, jest wytrwały, posiada upór i szacunek u ludzi. Wizje kończyły się, gdy alkohol przestawał działać a mnie było w tedy smutno i źle. Czułem się bardzo samotny i nierozumiany.
Zjeżdżając tym slalomem pomiędzy ciągiem i kacem coraz bardziej w dół, traciłem wszystko, nawet samego siebie. Najgorsza wizja jaka obsesyjnie do mnie powracała, była
ta że teraz w końcu mi się uda pić kontrolowanie.
Przyszedł czas że już przy mnie nie było nikogo, brakło mi środków do życia, głód zajrzał mi w oczy. Bez perspektyw na dalsze życie zrobiłem ocenę samego siebie i wyszło mi że jestem nikim, nic nie potrafię i dalsze życie nie ma sensu.
Wizja mojego odejścia z tego świata była prosta, alkohol i psychotropy. Więc kupiłem alkohol, zaopatrzyłem się w potrzebne leki, zastawiłem stół różnymi przekąskami, jak na prawdziwą stypę przystało i uśmierciłem tamtego człowieka.
Obudziłem się w szpitalu i było mi wstyd że robię kłopot ludziom.
Zostawiłem dom i jak w piosence, wsiadłem do pociągu byle jakiego, by szukać drogi.
Dziwne ale poczułem się wolny, nie skrępowany, zostałem pacjentem Pana Boga.
Dziś mija już sześć lat, odkąd mam nowe życie, które mi podarował i ciągle mnie mile zaskakuje. Odkryłem w sobie wiele talentów o które się nawet nie posądzałem.
Droga jaką mi wskazał łatwą nie była i nie jest, to wzloty i upadki radość i smutek, lecz
nigdy nie byłem rozczarowany. Wychodziłem z założenia że moje upadki czemuś służą
i zawsze się to sprawdzało, bo później było tylko lepiej. Dzięki temu dziś jestem trzeźwy a gość z mojej pijanej wizji, który miał odwagę, pewność siebie, łatwość nawiązywania kontaktów, wytrwałość, posiadał upór i szacunek u ludzi, to ja, trzeźwiejący alkoholik.  
                                                                                          SIGIMUND



sobota, 2 października 2010

" WE TROJE LEPIEJ "

Kiedyś, gdy nie byłem jeszcze uzależniony a potem przez większą część mojego picia, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam jakikolwiek wpływ na siebie samego i że mogę cokolwiek zmienić. Sądziłem że człowiek rodzi się już taki jak jest i tylko potem jest ukierunkowywany przez rodziców i otoczenie.
Byłem przekonany że ludzie już się rodzą źli albo dobrzy a ja sam niewiele mogę. Lecz w trakcie kolejnej próby zaprzestania picia wpadła mi w rękę książka, która mi pozwoliła zrozumieć w jakiej ciemnocie żyłem.
Chodzi mi tu o rozłożenie siebie samego na trzy części a mianowicie na ciało, rozum i to coś, co ja nazywam duszą.
Ktoś powie
- Ale po co ?
A no po to, by trzeźwiejąc móc bardziej się poznawać i mieć większą kontrolę i rozeznanie nad tym wszystkim co składa się na moje Ja. Sam to stosuje w moim trzeźwym życiu i jak na razie zdaje to egzamin.
Gdy kończyłem terapie półtora roku temu dałem sobie czas na zastanowienie się jakim chcę być i jak ma wyglądać moje trzeźwe życie. Potrzebna była analiza.
Rozum - pokrzywiony sposób myślenia przez długotrwałe dostarczanie toksyn, myślenie na potrzeby byle jakiego życia a w szczególności picia.
Ciało - wycieńczone bardzo częstymi zatruciami alkoholowymi, pozbawione podstawowych minerałów, witamin, bardzo nieregularnie i ubogo odżywione.Całkowity brak kondycji.
Dusza - zaniedbana, osamotniona, smutna, stłamszona, odizolowana i służalcza.
Taki obraz przedstawiało moje JA.
Zastanawiałem się które z nich tak bardzo potrzebowało tego alkoholu.
Rozum - a jak że, on te wszystkie myki miał w swojej pamięci. Wiedział że po alkoholu będzie mógł pracować jak szwajcarski zegarek, że nie będzie takiego problemu którego on nie rozwiąże, że wszystko będzie jasne i proste a jeżeli nawet nie, to będzie przynajmniej wesoło. Jeszcze skubany do picia potrzebował towarzystwa.
Ciało - ( oszust i leń ), chętnie korzystające ze sposobności wymigania się od pracy i ulżenia sobie, nigdy nie dawało się długo namawiać rozumowi na przyjęcie kolejnych dawek alkoholu. Wiedziało że po nim mięśnie staną się sprawniejsze, że wysiłek nie będzie już tak odczuwalny, że wszelkie bóle i dolegliwości ustaną, bo nastąpi znieczulenie. Jeżeli nawet będzie już tego alkoholu nadmiar to będzie mogło przynajmniej poleżeć.
Ileż to razy rozum wytężał się już ostatkiem sił żeby doprowadzić to zmęczone i prawie nie władne ciało do domu. Dwa pijaki w jednej osobie.
Dusza - czy potrzebowała tego alkoholu ?
Myślę że nie, ale chyba była i jest współ-uzależniona i musiała biernie uczestniczyć w tym procederze.
W obecnym moim okresie trzeźwienia rozum zajęty jest pracą i nauką, bo postanowiłem uzupełnić swoje wykształcenie. Czytaniem książek, spędzaniem krzty czasu przy komputerze i poznawaniem nowych miejsc, bo dość często podróżuję, realizując dawne marzenia. Zrezygnowałem przynajmniej na ten czas z telewizji, ale słucham radia.
Ciało - z tym miałem najwięcej pracy. Rozpocząłem od odżywiania by dostarczyć organizmowi brakujących składników. Potem zacząłem dopiero wymagać i wstawać o czwartej rano, z resztą trwa to do dziś. Oczywiście kładłem się o dwudziestej drugiej a w niedzielę spałem do woli. Budzę się obecnie bez budzika. Dużą wagę przywiązałem do higieny . Praca, długie spacery, górskie wędrówki podtrzymują mnie w dobrej formie fizycznej. Do wielu tych rzeczy po prostu się zmuszałem jak tyran, ale nie miałem innej możliwości poznania na co mnie stać i ile wytrzymam.
Już nie ma mojej zgody aby być niewolnikiem mojego ciała (oszusta). Jeżeli jest karmione i pojone tak jak potrzeba, otrzymało potrzebną dawkę snu, nie jest nazbyt eksploatowane, utrzymane w higienie i nic nie przewidzianego mu nie dolega, to ma mi służyć a nie ja jemu.
I wreszcie dusza - jeżeli przestałem się na mojej drodze życiowej potykać, robię wszystko tak by przynosiło mi to radość i szacunek u ludzi, by nie kalkulował mi się powrót do picia w godzinie próby, to moja dusza się raduję i emanuje tą radością na zewnątrz.
W taki sposób żyć i trzeźwieć mi jest dużo łatwiej, mogę zareagować wcześniej jak z czymś jest coś nie tak. Co czuję i dlaczego, co mi dolega i jaki jest tego powód i czemu moja dusza jest smutna i dlaczego brakuje mi energii.
Tyle moich doświadczeń z rozumem, duszą i ciałem.

DO ZOBACZENIA W TRZEŹWOŚCI !
                                                                               SIGIMUND.

środa, 29 września 2010

ZAPROSZENIA

Zapraszamy wszystkich bardzo serdecznie na kolejny mityng otwarty który odbędzie się 06.10.2010r. w ośrodku "DROGA".

Zapraszamy także do odwiedzania bliźniaczego bloga "UŻYCZĘ CI"  zygi-grupawdrodze.blogspot.com  

środa, 22 września 2010

"SAMOTNOŚĆ"

„ Samotność to taka wielka trwoga, ogarnia mnie, otacza mnie” - śpiewał Rysiek Riedel. Coś z tą samotnością jest nie tak u ludzi uzależnionych i warto się temu bliżej przyjrzeć. Nie chcę się tu rozwodzić o samotności która doskwiera podczas okresów opilczych, lecz tą która może się pojawić w okresie trzeźwienia. Rzeczywiście na podstawie własnych przeżyć mogę powiedzieć że nie tylko, ogarnia i otacza, ale także otumania i usypia czujność.
Żeby wszystko było zrozumiałe to na wstępie chcę wyjaśnić że przez picie straciłem wszystko, zostałem bez dachu nad głową i po trzech miesiącach znoszenia niewygód znalazłem się na terapii w Gorzycach. Po ukończeni terapii za sprawą mojej terapeutki zamieszkałem w schronisku. Chcąc, nie chcąc, ale raczej nie chcąc, trochę z przymusu zacząłem trzeźwieć.
Rozum, ciało i dusza uwolnione od toksyn które namiętnie gromadziłem przez ostatnich kilkanaście lat zaczęły mnie pozytywnie zaskakiwać. Horyzonty myślowe mocno mi się rozszerzyły, zacząłem używać głowy do innych celów niż jak wykombinować flaszkę a i ciało zaczęło mi służyć. Wszystko zaczęło mi się układać i wychodzić. Znalazłem pracę i byłem z siebie i ogólnie z życia bardzo zadowolony. Otaczali mnie różni ludzie, - bezdomni w miejscu zamieszkania , którzy mnie denerwowali, bo czułem się od nich lepszy i ci w miejscu pracy z którymi czułem się dobrze i najchętniej bym się z nimi nie rozstawał. Tak że obcowanie z jednymi było dla mnie uciążliwe a z drugimi zbyt krótkie i nie zaspakajające w całości moich potrzeb. Czułem się z tego powodu nieszczęśliwy i bardzo samotny. Wówczas to przekonałem się jak można być samotnym wśród ludzi. Stan ten utrzymywał się przez jakieś pół roku i gdy byłem już osiemnaście miesięcy trzeźwy, nadarzyła się okazja by pobyć trochę dłużej z tymi z którymi tak było mi dobrze. Poszedłem na imprezę taneczną, organizowaną przez zakład pracy, na której był również mój kolega alkohol. Nie wdając się w szczegóły - Co? i - Jak? , po prostu chcąc udowodnić że zasługuję na ich przyjaźń, piłem na równi z nimi. Skończyło się to tym że znów nie miałem nic i nikogo, nawet tych od których rzekomo miałem być lepszy. Druga sytuacja związana z samotnością, przytrafiła mi się dwa lata później i wówczas też egzamin oblałem i poniosłem sromotną klęskę. Ciężką pracą i niemałym zaangażowaniem wypracowałem sobie możliwość zamieszkania w miejscu pracy. Była to restauracja z hotelem a ja sprawowałem nadzór konserwatorski. Dostałem śliczny hotelowy pokoik z łazienką, telewizorem, pięknym małym tarasikiem z widokiem na kort i las. Właścicielami byli dość znani ludzie show-biznesu i darzyli mnie dużym zaufaniem. Miejsce to położone było przy bardzo ruchliwej drodze, ale co tu dużo mówić, była to normalna wiocha. W czasie pracy byłem sam, po pracy w pokoju byłem sam. Jedynie gdy była jakaś awaria, czy podczas obiadu mogłem liczyć na towarzystwo kelnerek i kucharek. Całkowity brak przyjaciół, nie ciekawa miejscowość do nawiązywania kontaktów, aż wreszcie moje niedoświadczenie z trzeźwością i nie przestrzeganie zaleceń, doprowadziło do tego że zacząłem szukać starych wypróbowanych przyjaciół. Tak po pięciu miesiącach bycia trzeźwym, wpadłem w ciąg a potem znów nie miałem nic.
Dziś wiem jakie to ważne więc zrobiłem wszystko i ciągle robię, by nie odczuwać samotności.
Przyjaciele z mityngów są ważni ale i inni ludzie są potrzebni, nieważne jacy, byle by nie zagrażali naszej trzeźwości.

DO ZOBACZENIA W TRZEŹWOŚCI ! "ZYGI"

wtorek, 24 sierpnia 2010

III zjazd absolwentów i sympatyków ośrodka "Droga"

    
     Otrzymaliśmy informację dotyczącą zbliżającego się dorocznego zjazdu absolwentów i sympatyków ośrodka „Droga”. III zjazd odbędzie się w terminie 4 września br. Chętni spotkają się w pociągu relacji Częstochowa – Wisła, odjazd z Dąbrowy Górniczej o godz. 7.19 (Uwaga! Pociąg nie zatrzymuje się na wszystkich stacjach). Następnym punktem zbiórki jest szczyt Czantorii, pod wieżą widokową. To znakomite udogodnienie dla leniwych, którzy zamiast dokonać zdobycia góry samodzielnie woleliby skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji i bez wysiłku (skąd my to znamy?) dotrzeć na wierch.


      W zależności od pogody, ilości osób na miejscu itd. (demokratycznie – jak zapewniają organizatorzy) podejmiemy decyzję co do kierunku dalszego marszu (jazdy?). Zapraszamy!


     Jeśli chcielibyście spotkać się ze starymi przyjaciółmi, pogadać, powspominać, pooddychać świeżym powietrzem, przypomnieć sobie jak to fajnie być w górach albo po prostu spędzić czas w miłej atmosferze - to czekamy! Szczegóły tutaj.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Jazda z przyzwoleniem cz.II

    
     Kwestia jest o wiele szersza i znacznie poważniejsza, niż ta krótko opisywana w telewizyjnych relacjach. Czasem wręcz odnoszę wrażenie, że po przeobrażeniu systemu państwa, pod tym względem w mediach niewiele się zmieniło. Przypomina mi to dawne czasy, gdy w dzienniku telewizyjnym słyszeliśmy jedno, a wierzyliśmy w coś zupełnie innego.W dodatku problem nie kończy się wcale na odbieraniu pijanym prawa jazdy. Niech każdy z podróżujących samochodem odpowie sobie w myślach na pytanie: ile razy jadąc autem był kontrolowany przez policję? Za każdym razem? Często? Rzadko? Sporadycznie? Wcale? To daje tylko mgliste pojecie o ilości pijanych, która uniknęła kontroli i dojechała szczęśliwie do celu. Ta „ciemna liczba” przestępców za kółkiem jest ogromna. To góra, która przeradza się w cały masyw jeśli weźmiemy pod uwagę pozostałe dziedziny życia. Bo przecież tak naprawdę rzecz nie rozbija się jedynie o kierowców. Nimi zajmuje się policja, inspekcja transportu drogowego, nierzadko straż miejska, i inni użytkownicy dróg.
     Kierowcy mają jak i gdzie być kontrolowani. W jej wypadku niewiele mogą załatwić, chociaż oczywiście i tu zdarzają się niechlubne wyjątki. Nie chodzi także o orwellowską kontrolę samą w sobie. Chodzi o społeczne przyzwolenie. Ile osób wykonuje swoją pracę odczuwając kaca lub co gorsza, będąc pod wpływem alkoholu? I zawsze jest jakieś wytłumaczenie, najczęściej przed samym sobą. Bo były imieniny, święta, bo szefa nie ma, bo urodziło się dziecko, bo był ślub, bo przecież piwo to nie alkohol itd. itp. I nie chodzi tu o ludzi, którzy alkoholem chcą uczcić ważne dla siebie wydarzenia w odpowiednim miejscu i czasie. Nie chodzi też o tych, którzy są skłonni zaryzykować kłopoty w pracy i w domu. Chodzi właśnie o tę większość, która chętnie bierze w tym udział i udając skrupuły korzysta z okazji, z zadowoleniem zwalając ryzyko ewentualnych konsekwencji na innych. Natomiast brak reperkusji po podjęciu ryzyka zachęca do pójścia dalej. Łamane są kolejne zakazy i bariery: towarzyskie, rodzinne, religijne, wreszcie administracyjne i karne. Pomyślcie ile nietrzeźwych osób codziennie naraża siebie i innych na niebezpieczeństwo. Słychać co jakiś czas o nietrzeźwych lekarzach udzielających porad, maszynistach prowadzących składy, dróżnikach, pilotach. To przykłady tych, którzy szafują wprost ludzkim życiem i zdrowiem. Jak dużo jest osób zwolnionych z takiego ciężaru w biurach, pracowniach i sklepach? Ilu nietrzeźwych jest codziennie w pracy. Ilu z nich ma dostęp lub wręcz posługuje się urządzeniami, maszynami, a zdarza się, że i bronią. Na kopalniach, hutach, zakładach mechanicznych, w przemyśle ciężkim, chemicznym, energetycznym itd. Ilu z Was miało okazję wypić w pracy, a ilu przed. Nie zwracam się jedynie do osób uzależnionych. I bynajmniej nie zrzucam z nich odpowiedzialności. Mówię do ludzi, którzy prowadzą życie nie obciążone chorobą. Czy w swoim otoczeniu spotykaliście osoby – Wasze koleżanki i kolegów – które w tym miejscu i czasie nie powinny używać alkoholu? Rzecz idzie właśnie o społeczne przyzwolenie. Do tego dołóżcie jeszcze osoby „wczorajsze”, których sprawność psychofizyczna wskutek nadużycia alkoholu jest obniżona. Jeśli twierdzicie, że przecież nic się nie stanie od jednego piwa, że ktoś był wczorajszy ale trzeba go zrozumieć, bo jest mu z jakiegoś powodu ciężko, to właśnie dajecie przyzwolenie. To problem natury społecznej, a nie indywidualnej. Wypada dotrzeć do mentalności osób, które jeszcze nie przekroczyły magicznego progu uzależnienia. Dotrzeć, a nie docierać jakimiś produkcjami, które umożliwiają jedynie zarobienie pieniędzy ich twórcom.


     Otwieram stronę internetową PARPA i cóż widzę. Mnóstwo górnolotnych i wzniosłych haseł, które świetnie wyglądają na papierze i w statystykach rocznych z działalności, ale z miernym skutkiem przenikają do zainteresowanych. Jeśli miernikiem wartości pracy byłaby ilość pism przesyłanych pomiędzy urzędnikami, ilość zapytań i udzielonych odpowiedzi, ilość wydanych opinii, udziału w konferencjach, przygotowanych planów i wdrożeń to pewnie byłbym spokojny o wszystkich chorych ze trzy pokolenia naprzód. Może po prostu biurokracja wzięła górę? PARPA nie jest moim wrogiem i nie uważam żeby pracowali w niej ludzie, którzy nie chcieliby pomóc takim jak ja, ale czasem zdaje mi się, że forma przerosła treść. Że brakuje zwykłej pracy u podstaw, że programy lepiej wyglądają zza biurka, niż z poziomu ulicy. Mamy świetną agencję, widzimy zagrożenia, potrzeby, konsultujemy przedsięwzięcia, kształcimy kadry, oceniamy je, ale ja zwykły chory, który gdyby nie Bóg i kilku dobrych ludzi zdechłbym na jakiejś melinie, albo w zaułku.
Dobre samopoczucie społeczeństwa buduje się właśnie w taki sposób. Oto ci – alkoholicy, którzy sami sobie są winni, a naprzeciwko my, tacy wspaniali, nie mający sobie nic do zarzucenia. Zbudowaliśmy przecież świetny system. Możemy być z siebie dumni. Za granicą chwalą nas za to.
     Takie podejście, jakże częste wśród fachowców, powoduje, że pomimo istnienia całego systemu wraz z jego specjalistami, instytucjami, przedsięwzięciami i programami, choroba i wizerunek chorego w odbiorze społecznym jest nadal na poziomie odbioru drobnego pijaczka, który żebra o kilka groszy wsparcia. Od lat nie zmienia się na tym polu nic. Dzięki temu nadal spokojnie możemy powiedzieć: Są oni alkoholicy, i my – reszta społeczeństwa. I nic się nie stanie jeśli ktoś w pracy wypije trochę alkoholu. Oto właśnie mentalność pozwalająca na społeczne przyzwolenie. A to właśnie wskazuje jak wiele jeszcze mamy cywilizacyjnie do zrobienia.
     A za jakiś czas po długim weekendzie znowu zobaczę panią z telewizji, z trwogą mówiącą o kolejnych setkach przyłapanych na jeździe pijanych kierowców.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Jazda z przyzwoleniem cz.I

     Mierżą mnie poważne i nudne opinie na temat pijanych kierowców. Wygłaszane z powagą tyrady i wystąpienia, w których rozmówcy starają się przedstawić problem spłaszczając go do rozmiarów truizmu, a przy okazji dodając czarno - białą ocenę zjawiska. Zjawiska, które jest o wiele poważniejsze, niż powrót pijanego rowerem po wiejskiej potańcówce.
     To zjawisko to nic innego jak społeczne przyzwolenie. Przyzwolenie na picie w różnych sytuacjach, miejscach i okolicznościach, a nie tylko z kluczykami od stacyjki w ręce. Oczywiście i ja uważam, że jazda pod wpływem alkoholu jest przestępstwem i każdy, bez względu na zajmowane stanowisko i pozycję społeczną powinien ponosić tego czynu konsekwencje, jednakże bez zbędnego w tej sytuacji zadęcia. Nie jestem także wrogiem samego alkoholu. Sądzę jednak, że powoli zaczynamy dostrzegać naszą narodową przywarę, jaką bez wątpienia jest spożywanie alkoholu, jedynie poprzez pryzmat pijanych na drodze, nie dostrzegając złożoności tego fenomenu. To bardzo wygodne, ale i niebezpieczne, gdy większość zaczyna zrzucać odpowiedzialność za ten stan rzeczy, wyodrębniając jedynie dyżurną grupę napiętnowanych, zapominając przy tym, że ta grupa stanowi integralną część niej samej.
     Jakoś jestem dziwnie przekonany, że wszyscy ci wygłaszający mądre opinie eksperci, po wyłączeniu kamer, przestają być tak bezkompromisowi w momencie gdy problem ten dotyka ich samych, lub ich bliskich. Ich postawa budzi moje wątpliwości tym większe, im głośniej wygłaszają swoje – a może właśnie nie swoje - poglądy. Nie jestem też zwolennikiem podnoszenia kar. Coraz ostrzejsze kary nie przynoszą wciąż zadowalających rezultatów. Moja świętej pamięci babcia mówiła, że w czasie okupacji pod karą śmierci nie wolno było handlować mięsem, a ludzie i tak handlowali.


     Wciąż brakuje natomiast wskazania modelu postępowania. Ludzie lubią porównywać się do innych i grać życiowe role. Teraz lansowany w mediach typ twardziela pije i nierzadko jeździ samochodem. Na kpinę zakrawa fakt, że w programach informacyjnych prezenterki i ich rozmówcy z dezaprobatą kręcą głowami, marszcząc brwi poważnymi głosami potępiają pijanych kierowców, a zaraz po zakończeniu audycji na ekrany wkracza reklama piwa przekonująca, że dobra zabawa bez niego się nie obejdzie. Spece od reklamy docierają do podświadomości najczęściej młodych ludzi, mówiąc im jaki styl życia mają naśladować. Odpoczynek po ciężkiej pracy – piwo, emocje sportowe – piwo, impreza z przyjaciółmi – bez piwa się nie obejdzie. Mało tego - kup jedno, może ci się poszczęści i drugie dostaniesz za darmo. Oglądając ten świat można dojść do wniosku, że to normalne, że wszystkie sfery życia związane są z alkoholem, że miejsce tej substancji w życiu człowieka jest nieodzowne i pożądane. Jakże naiwnie przy tych profesjonalnych przedsięwzięciach wyglądają nieśmiałe próby lansowania postaw typu „Prowadzę - jestem trzeźwy”. Ostatnio toporne w swej wymowie i budżecie produkcje wzbogacone mają zostać o szokujące ujęcia wypadków... Tymczasem bohaterowie różnego rodzaju filmów i seriali, mający kłopoty z alkoholem, bez żadnych konsekwencji wracają do picia już po uporaniu się ze swoim, wydawałoby się poważnym problemem, i kilkanaście odcinków dalej pokazują widzom, że już umieją pić w sposób kontrolowany. W ten spoób widzowie otrzymują wiedzę na temat alkoholizmu. Na złośliwy chichot zakrawa fakt sponsorowania festiwalu muzycznego w Tychach im. Ryśka Riedla, noszącego nomen omen nazwę „Ku przestrodze”, przez największy na Śląsku browar. To są rzeczy z którymi się nie godzę. Niestety nie wiem jak zacząć zmieniać świat. Jestem już w wieku gdy człowiekowi pozostaje coraz mniej złudzeń. Są przecież odpowiednie instytucje państwowe, prywatne, społeczne. Są fundacje, ośrodki badań. Istnieją fundusze i całe programy społeczne opracowywane w pocie czoła za niemałe pieniądze. Teoretycznie jest wszystko, albo prawie wszystko. Zbudowany jest cały system i powołana cała armia specjalistów różnego szczebla. Tylko jakoś w rzeczywistości nic się nie zmienia.
     Przysłuchując się tym tyradom wygłaszanym przez różnej maści specjalistów obrzydzenie mnie bierze i mam chęć przełączyć kanał. Jedyną rzeczą dla której tego nie robię jest moje osobiste zainteresowanie problematyką uzależnień. Ale moi znajomi, których alkoholizm nie doświadczył tak mocno, mają to gdzieś i przełączają. Guzik ich obchodzi wystąpienie w telewizji ględzących znawców tematu. Uważają, że gadające głowy mówią o czymś zupełnie abstrakcyjnym. Są przekonani, że przekaz skierowany jest do uzależnionych, nie zaś do nich samych. W domyśle - pijak za kierownicą to z całą pewnością alkoholik, a więc nie ja. Młodzi ludzie też o wiele łatwiej identyfikują się z niegrzecznymi bohaterami, niż odpicowanymi, nieskazitelnymi, lalusiowatymi, natchnionymi rozsądkiem reprezentantami słusznej sprawy.
   

czwartek, 5 sierpnia 2010

I po mityngu!

    
     Witajcie! Wczoraj mieliśmy okazję uczestniczyć w mityngu spikerskim. Ponieważ był to jednocześnie mityng otwarty gościliśmy wśród nas osoby współuzależnione, które wsparły nas swoją obecnością, za co dziękujemy. Zaproszony z tej okazji spiker podzielił się z nami historią swojej choroby. Opowiadał ze swadą o tym jak zaczął pić, jak daleko zabrnął idąc ślepą uliczką alkoholizmu, jak przebudził się i co robi dziś aby nie powrócić do nałogu. Wielu z nas poruszyło jego wystąpienie. W opowiedzianej przez niego, w bezpretensjonalny sposób, historii odnaleźliśmy mnóstwo wątków dotyczących życia każdego z nas. To było bardzo intrygujące, a zarazem pouczające spotkanie. Z pewnością w przyszłości, z ochotą zorganizujemy kolejne, na które znów zaprosimy trzeźwiejącego alkoholika z długim stażem trzeźwości. Kogoś kto unaoczni nam, że z chorobą można sobie poradzić, kto wleje w nasze serca dodatkową porcję nadzei i optymizmu. Dziękujemy Ci Grzegorz!

     W ramach spraw organizacyjnych pojawiło się zaproszenie na doroczny zlot absolwentów i sympatyków ośrodka "Droga". Jak co roku spotkamy się w pierwszą sobotę września. Prawdopodobnie - bo nie jest to jeszcze do końca przesądzone - zobaczymy się nad Pogorią, gdzie upieczemy kiełbaski (czy co tam każdy ze sobą przyniesie). Jeśli jesteście absolwentami ośrodka lub po prostu jego sympatykami przyjdźcie. Szczegóły wkrótce, o których poinformuje:
Wasz Skryba

     P.S. Wiadomość dla przebywającego na urlopie Prowadzącego: U nas wszystko w porządku, grupa działa, o nic się nie martw! Wypoczywaj z rodziną trzeźwo i zdrowo, a do nas wróć z naładowanymi akumulatorami! Pozdrawiamy!
    

piątek, 30 lipca 2010

Jak stracić ukochane osoby i przyjaciół.

    
     Wiecie? A może wydaje Wam się, że wiecie? Może już od dawna to robicie i nawet nie zdajecie sobie sprawy, że do tego dążycie? Sam w swoim życiu poświęciłem wiele czasu, uwagi i zaangażowania aby tego dokonać. Nie myślcie, że to takie proste. Trzeba sporo zaangażowania, cierpliwości i siły aby darzące Was dotąd miłością i przyjaźnią osoby się odkochały, a przyjaciele odwrócili. Oto garść rad dla wszystkich zainteresowanych. Zasady te w pocie czoła zostały przeze mnie wypróbowane i wcielone w życie. Empiria w najczystszej postaci:


Zasada pierwsza – Nie reagujcie na to co inni do Was mówią. Reagujcie za to natychmiast na sposób w jaki to robią.

Zasada druga – Nie zwracajcie uwagi na ich zainteresowania. Przy każdej sposobności krytykujcie i poddawajcie w wątpliwość ich intencje.

Zasada trzecia – Róbcie swoje. Jeśli zdecydowaliście się napić, to choćby powody były marne, lub nie było ich wcale – zróbcie to. Narżnijcie się i już. Bądźcie konsekwentni.

Zasada czwarta – Zawsze, ale to zawsze szukajcie dziury w całym. Nie dajcie się zwieść pozorom, że coś jest dobre tylko dlatego, że mogło zrobić na Was pozytywne wrażenie. Zawsze musi być jakieś drugie dno. Odnajdźcie je.

Zasada piąta – Z całych sił podkopujcie autorytety . Zarówno ich własne jak i te które są dla nich ważne. Wszelkie sensowne argumentacje, na które brakuje wam kontrargumentów zbywajcie kpiącym uśmieszkiem, który mówi jasno, że Wy i tak wiecie lepiej.

Zasada szósta - Z całych sił narzucajcie własne zdanie i przejmujcie inicjatywę – zwłaszcza na imprezach – niech ci, którzy Was nie znają mówią strapionym bliskim jaki fajny z Was gość.

Zasada siódma - Bądźcie zawsze zmęczeni po powrocie do domu, co ma skutkować brakiem jakiejkolwiek inicjatywy, a potrzebne Wam zasoby sił zdobywajcie pijąc alkohol.

Zasada ósma - Bądźcie skorzy do czułości jedynie pod wpływem alkoholu, a kiedy zachce Wam się amorów w żadnym wypadku nie bierzcie prysznica.

Zasada dziewiąta - Bezwzględnie nie okazujcie czułości. Zwłaszcza wtedy gdy Wasi bliscy tego potrzebują. Spartańskie wychowanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. To głupota trzymać kobietę za rękę, przynieść jej kwiaty, przytulić ją w miejscu publicznym. Nie przystoi to tak ważnej osobie jaką jesteście.

Zasada dziesiąta - Obrażajcie się przy byle okazji. Każda jest dobra do zademonstrowania kto jest dla Was najważniejszy! Potem możecie bez wyrzutów sumienia się napić. To przecież oni są winni Waszego złego samopoczucia. Niech mają za swoje.

Zasada jedenasta – Nie zwracajcie uwagi na potrzeby waszych bliskich. Zawsze na wszystko patrzcie przez pryzmat własnej osoby.

Zasada dwunasta – Zawsze myślcie o sobie jedynie w superlatywach. Jesteście dobrzy. Kiedy już coś zrobicie nie zapomnijcie aby cały świat się o tym dowiedział. potem idźcie się napić – w końcu zasłużyliście.

Zasada trzynasta - Proste prace wykonujcie zawsze zaopatrzeni w alkohol. Prace bardziej skomplikowane tym bardziej.

Zasada czternasta - Nie kłóćcie się o jazdę samochodem. Po powrocie do domu zawsze jest coś do zrobienia przy aucie, a w garażu niech zawsze czeka butelczyna.

Zasada piętnasta - Nie uznawajcie żadnych kompromisów. Nigdy nie bierzcie jeńców i nigdy nie okazujcie litości. To dobre dla słabeuszy, a Wy nimi przecież nie jesteście.


     Znacie to? No, ilu z Was stosuje te zasady? W moim przypadku okazały się nadzwyczaj skuteczne. Żadne tam awantury czy bicie. Utwierdźcie się w przekonaniu, że przemoc ą są wyłącznie rękoczyny. Dzięki temu nie będziecie się martwić. Przecież nikt o trzeźwym spojrzeniu nie chce krzywdy dla swoich bliskich. Trzeźwym napisałem? Coś mi się chyba pomyliło.

     Śmieszne było? Nie jest mi wcale do śmiechu. Właśnie tak umierała moja miłość i przyjaźń. Dzisiaj jestem samotny – tak jak chciałem. Dążyłem do tego, choć gdybyście wtedy zapytali mnie jak to się skończy zignorowałbym te Wasze pytania. Potem poszedłbym się napić, bo tylko to przynosiło ulgę. Mam to na co zasłużyłem. Chcecie pójść moim śladem. No to do dzieła!

czwartek, 29 lipca 2010

Zapraszamy na mityng spikerski.

     Zapraszamy wszystkich zainteresowanych na mityng spikerski, który odbędzie się na naszym najbliższym spotkaniu 04.08. – jak zawsze o 17 – tej. To pierwsze tego typu spotkanie organizowane przez naszą grupę. Mityng spikerski to specyficzny rodzaj mityngu, podczas którego jeden z jego uczestników ma dłuższe wystąpienie opowiadając o dotykającej go chorobie alkoholowej na przestrzeni swojego życia. Mityng ten jest świadectwem konkretnego człowieka na temat rozwoju u niego alkoholizmu i jego konsekwencji, zaś przede wszystkim dowodem na wychodzenie z choroby i zdrowienie. Odbędzie się on w ramach mityngu otwartego, na który mogą przyjść wszyscy chętni. Każdy kto chciałby wysłuchać historii stopniowego zatracania się, upadku, przebudzenia się, a wreszcie powrotu do zdrowia będzie mile widziany.
     Do zobaczenia!


czwartek, 22 lipca 2010

Szacunek dla alkoholika

         
     "Szacunek? Nie cierpię tego słowa. Pewnie dlatego że na tym świecie trzeba szanować niewłaściwych ludzi z niewłaściwych powodów." - M.Marchetta


     Polacy generalnie nie szanują siebie nawzajem. Nie szanujemy się poczynając od najwyższych ośrodków władzy, a na najmniej ważnych obywatelach kończąc. Patrząc na ten brak szacunku pomiędzy sobą nie powinniśmy dziwić się, że zagraniczni obserwatorzy podchodzą do Polaków z lekceważącym dystansem. Jak boli wtedy niektórych stereotyp Polaka – alkoholika. Przecież wcale tacy nie jesteśmy mówimy. Może pijemy ciut za dużo, ale za to w Anglii, Hiszpanii, Irlandii etc. to ho! ho! - tłumaczymy. Rządzący kłócą się publicznie stając na czele całej rzeszy polityków, którzy w oficjalnych wypowiedziach nie tylko nie szanują siebie nawzajem, ale również nie okazują szacunku zwykłym ludziom, nazywając ich „ciemnym ludem”, „gawiedzią”, czy też po prostu „masą”. Ambasady i konsulaty nie szanują polskich obywateli i nie udzielają im w kłopotach wystarczającej pomocy uważając, że rodacy najpewniej są sami sobie winni. Za granicą Polak często nie tylko nie pomoże, ale i oszuka krajana jeśli tylko nadarzy się taka okazja. Pracodawcy nie szanują pracowników, a związki zawodowe pracodawców. Kibice sportowców i odwrotnie. Rozwydrzona młodzież nie szanuje starszych. Mężczyźni nie szanują kobiet i na odwrót. Mógłbym jeszcze długo wymieniać. Na samym dole społecznej drabiny kierowca zamyka drzwi przed dobiegającym do autobusu pasażerem, choć nic takiego nie stałoby się gdyby poczekał na przystanku kilka sekund dłużej. Ulegamy jakiemuś ogólnonarodowemu zdziczeniu. Młodzi zwyrodnialcy, jako urodzinowy prezent dla kumpla, zabijają bezdomnego... Silniejsi nie szanują słabszych, a co gorsza nie maja nad nimi litości. Tak jak nad zwierzętami. Oczywiście brak szacunku wobec innych to nie tylko nasza domena. Jeszcze tak niedawno mówiono o szacunku, współpracy, przyjaźni pomiędzy narodami Unii Europejskiej. Wystarczył jeden kryzys aby szczytne idee wolności, równości i braterstwa zawaliły się jak domki z kart.

 
     Jak zatem liczyć na to aby ktoś szanował alkoholika. Ci od razu są na straconych pozycjach. Wszak alkoholicy w opinii większości to po prostu wyrzutki społeczne, nieudacznicy gotowi za łyk alpagi zrobić wszystko. Jednym zdaniem - osoby nie warte uwagi i zachodu. Sami pijący nie szanują zresztą niczego, począwszy od siebie samych – w początkowym stadium choroby osoby w ich życiu najważniejszej. Trudno więc oczekiwać, że szanować będą innych. Wyrażają brak szacunku wobec rodziny, przyjaciół, znajomych, nieznajomych, terapeutów itd. itp. Najczęściej staczają się powoli do punktu, w którym albo można odbić się od dna, albo zatracić całkowicie. Jest jednak różnica w pojęciu. Alkoholik to stereotypowo pijak – osobnik niesolidny, odpychający, nie godny zaufania. Gdy odstawi alkohol staje się abstynentem, kiedy i ten stan uda mu się utrzymać zostaje trzeźwiejącym – także alkoholikiem, który stopniowo ma coraz mniej wspólnego ze swym stereotypowym pierwowzorem. Gdy proces zdrowienia zostanie u niego zapoczątkowany wtedy, jak nikogo innego, boli go piętno własnej choroby. Odczuwa lęk przed odrzuceniem i wykluczeniem społecznym. Chciałby pokazać, że nie jest jeszcze stracony, że może się podnieść i otrząsnąć. Często jednak środowisko, do którego wraca po terapii na to nie pozwala. I wbrew pozorom nie piszę o środowiskach patologicznych. Kiedyś w pewnej audycji telewizyjnej usłyszałem opinię jednego z jej uczestników, legitymującego się tytułem naukowym szczebla profesorskiego – przynajmniej tak było napisane na ekranie. Otóż człowiek ten publicznie przyznał, że coś takiego jak choroba alkoholowa nie istnieje, zaś to co dzieje się z niektórymi ludźmi jest wymysłem chytrych terapeutów, którzy usiłują jedynie wyłudzić kasę od swoich pacjentów. Całość zaś służy usprawiedliwianiu występków i zbrodni popełnianych przez grupę pijących cwaniaków. Ręce mi opadły. Jak tu pokazywać czym jest choroba alkoholowa, jak wskazywać zagrożenia, jak przybliżać tę chorobę innym, jak mówić na ten temat jeśli ktoś ex cathedra podważa wszystko jednym stwierdzeniem - „nie”? Jako żywo przypomina mi to scenę z „Misia” Barei, w której urzędniczka stwierdza, że: „- Nie ma takiego miasta Londyn – Jest Lądek, Lądek Zdrój…” Może więc i ów uczony powinien pójść i poszukać…

     Trudno żyje się w społeczeństwie z piętnem alkoholika. Daleki jestem od użalania się nad dotkniętymi tą przypadłością. Nie mam zamiaru także nikogo usprawiedliwiać. Wiem jak bardzo cierpią rodziny uzależnionych. Mam tylko nadzieję, że w przyszłości przybywało będzie ludzi, którzy potrafią spojrzeć na ten problem racjonalnie, bez zbędnych emocji, ale także bez posługiwania się stereotypami. Spojrzeć zwłaszcza na tych, którzy przeszli gehennę pijaństwa i mówią o sobie, że są trzeźwiejącymi alkoholikami. Spojrzeć na ich bliskich i rodziny.

     Rzecz w tym, że w naszym kraju brak szacunku do drugiej osoby najczęściej przejawia się działaniem, a nie tylko jego zaniechaniem. Mówi się o okazaniu braku szacunku. Cóż to jest, jak nie otwarta pogarda, agresja i wrogość. Odrzucenie i wykluczenie społeczne nie sprzyja powrotowi do zdrowia. Nie pomaga własnej akceptacji jako chorego. A szacunek, rzecz jasna, należy się bezwzględnie wszystkim - nie tylko cierpiącym i nie tylko alkoholikom.

wtorek, 13 lipca 2010

W środę - mityng!

    
     W środę – jak co tydzień - zapraszamy na mityng wszystkich trzeźwiejących alkoholików oraz osoby, które usiłują poradzić sobie z nałogiem. Spotkamy się jak zawsze pomimo, że upały nie odpuszczają i chce się raczej myśleć o wakacjach niż o mityngach. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że fajnie byłoby oddać się letniemu lenistwu, wiemy jednak jak łatwo nam alkoholikom przychodzi zapominanie o nałogu…

    
     Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że gdzieś istnieją ludzie, którzy podobnie jak my, dotąd próbowali radzić sobie z uzależnieniem samemu i być może poszukują pomocy. Zapraszamy na mityng. Będziemy czekać, bo ktoś kiedyś czekał na każdego z nas. Do zobaczenia!
    

poniedziałek, 12 lipca 2010

„Zasada”

    
TAK - DOCZEKAŁEM SIĘ,
WRESZCIE TRZEŹWIEJĘ,
NIE ŻŁOPIĘ PIWA,
WÓDY NIE CHLEJĘ.


SPORO MAM Z TEGO
ZADOWOLENIA,
CHOĆ DUŻO JESZCZE
JEST DO ZROBIENIA.
BO CHOCIAŻ TERAZ
WSZYSTKO JEST INNE,
TO JA TAM WOLĘ
DMUCHAĆ NA ZIMNE.

PRZESTAŁEM BYWAĆ
W KNAJPACH, DANSINGACH,
ZA TO ZJAWIŁEM
SIĘ NA MITYNGACH.
JUŻ NIE SPOTYKAM
KUMPLI PIJACYCH,
LECZ TYLKO TAKICH,
TYCH TRZEŹWIEJĄCYCH.

SPOTYKAM TAKŻE
TRZEŹWE KOBIETY,
WRÓĆ ! TRZEŹWIEJĄCE,
BŁĄD MÓJ NIESTETY.
I JAKOŚ RAZEM
NAM TO WYCHODZI,
A PRZECIEŻ O TO
WSZYSTKIM NAM CHODZI.


NIE TRZYMAM W DOMU
ŻADNEJ BUTELKI,
NIC Z ALKOHOLU,
NAWET KROPELKI.
ZNIKŁY KIELISZKI
I PODAJNIKI,
JUŻ JE WYWIEŹLI,
PUSTE ŚMIETNIKI.

NIKT SIĘ Z GORZAŁĄ
DO MNIE NIE WBIJE,
NO, BO ON U MNIE
JEJ NIE WYPIJE.
JEST JESZCZE U MNIE
ZASADA TAKA,
ŻE ZA PRZYSŁUGĘ
NIE DAM KONIAKA.

NAJWYŻEJ ZA NIĄ
DAM MU ŻOŁĘDZI,
NIECH SE TEN BIMBER
Z NICH SAM UPĘDZI.



I ŻADNEJ SKŁADKI
Z NIKIM NIE ZROBIĘ,
TO JUŻ Z MEJ GŁOWY
WYBIŁEM SOBIE.


NIKOMU WIĘCEJ
JUŻ NIE POLEJĘ,
BO MNIE TAM NIE MA,
GDZIE COS SIĘ LEJE.
I NOSIĆ KOMUŚ
NIC NIE ZAMIERZAM,
BO JA W PRZECIWNYM
KIERUNKU ZMIERZAM.

GARNĘ DO ŚWIATA
RZECZY PRZYJEMNYCH,
ABY NIE ŁYKAĆ
LEKÓW NASENNYCH.
SYROPÓW ŻADNYCH
TAKŻE NIE PIJĘ,
ZROBIĘ Z CEBULI
I TEŻ PRZEŻYJĘ.

TORTA JA NIE ZJEM
ANI KRUSZYNY,
BO ALKOHOLU
SĄ W NIM DROBINY.
A JA NA PYŁKI
MAM UCZULENIE,
I PSU NA BUDĘ
MOJE LECZENIE.


SKLEPÓW Z GORZAŁĄ
WSZYSTKICH UNIKAM,
A JAK JUŻ MUSZĘ,
TO SZYBKO ZNIKAM.
I Z PIJANYMI
NIEWIELE GADAM,
BO ZA ODOREM
JA NIE PRZEPADAM.

TEŻ NA ALKOHOL
KASY NIE DAJĘ,
BO NIKT MI PÓŹNIEJ
JEJ NIE ODDAJE.
NIC W DOMU NIE MAM,
NIC CO MNIE KRĘCI,
CO SIĘ ODCISŁO
W MOJEJ PAMIĘCI.

LECZ SAM ALKOHOL
WIDZĘ CZASAMI,
JAK PIJĄ INNI
MIĘDZY KRZAKAMI.
I TAM GDZIE JESTEM,
GDZIE ZAMIESZKUJĘ,
TO GO CZASAMI
ZBYT MOCNO CZUJĘ.


WIĘC CÓŻ MAM ZROBIĆ
POWIEDZCIE PROSZĘ,
NIE DA SIĘ PRZECIEŻ
PRZEŻYĆ POD KLOSZEM.
TYLE ZAGROŻEŃ
NA KAŻDYM KROKU,
Z PRZODU, U GÓRY,
NA DOLE, Z BOKU.

JAK WĄŻ PO TRAWIE
CZŁOWIEK SIĘ WIJE,
I JEST SZCZĘŚLIWY,
ŻE DZIŚ NIE PIJE.
ŻE DZISIAJ WYGRAŁ
I ZEGAR TYKA,
ŻE DZIŚ JEST TRZEŹWY,
I GRA MUZYKA..


Zygi        
14.03.2010r.