Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Jazda z przyzwoleniem cz.II

    
     Kwestia jest o wiele szersza i znacznie poważniejsza, niż ta krótko opisywana w telewizyjnych relacjach. Czasem wręcz odnoszę wrażenie, że po przeobrażeniu systemu państwa, pod tym względem w mediach niewiele się zmieniło. Przypomina mi to dawne czasy, gdy w dzienniku telewizyjnym słyszeliśmy jedno, a wierzyliśmy w coś zupełnie innego.W dodatku problem nie kończy się wcale na odbieraniu pijanym prawa jazdy. Niech każdy z podróżujących samochodem odpowie sobie w myślach na pytanie: ile razy jadąc autem był kontrolowany przez policję? Za każdym razem? Często? Rzadko? Sporadycznie? Wcale? To daje tylko mgliste pojecie o ilości pijanych, która uniknęła kontroli i dojechała szczęśliwie do celu. Ta „ciemna liczba” przestępców za kółkiem jest ogromna. To góra, która przeradza się w cały masyw jeśli weźmiemy pod uwagę pozostałe dziedziny życia. Bo przecież tak naprawdę rzecz nie rozbija się jedynie o kierowców. Nimi zajmuje się policja, inspekcja transportu drogowego, nierzadko straż miejska, i inni użytkownicy dróg.
     Kierowcy mają jak i gdzie być kontrolowani. W jej wypadku niewiele mogą załatwić, chociaż oczywiście i tu zdarzają się niechlubne wyjątki. Nie chodzi także o orwellowską kontrolę samą w sobie. Chodzi o społeczne przyzwolenie. Ile osób wykonuje swoją pracę odczuwając kaca lub co gorsza, będąc pod wpływem alkoholu? I zawsze jest jakieś wytłumaczenie, najczęściej przed samym sobą. Bo były imieniny, święta, bo szefa nie ma, bo urodziło się dziecko, bo był ślub, bo przecież piwo to nie alkohol itd. itp. I nie chodzi tu o ludzi, którzy alkoholem chcą uczcić ważne dla siebie wydarzenia w odpowiednim miejscu i czasie. Nie chodzi też o tych, którzy są skłonni zaryzykować kłopoty w pracy i w domu. Chodzi właśnie o tę większość, która chętnie bierze w tym udział i udając skrupuły korzysta z okazji, z zadowoleniem zwalając ryzyko ewentualnych konsekwencji na innych. Natomiast brak reperkusji po podjęciu ryzyka zachęca do pójścia dalej. Łamane są kolejne zakazy i bariery: towarzyskie, rodzinne, religijne, wreszcie administracyjne i karne. Pomyślcie ile nietrzeźwych osób codziennie naraża siebie i innych na niebezpieczeństwo. Słychać co jakiś czas o nietrzeźwych lekarzach udzielających porad, maszynistach prowadzących składy, dróżnikach, pilotach. To przykłady tych, którzy szafują wprost ludzkim życiem i zdrowiem. Jak dużo jest osób zwolnionych z takiego ciężaru w biurach, pracowniach i sklepach? Ilu nietrzeźwych jest codziennie w pracy. Ilu z nich ma dostęp lub wręcz posługuje się urządzeniami, maszynami, a zdarza się, że i bronią. Na kopalniach, hutach, zakładach mechanicznych, w przemyśle ciężkim, chemicznym, energetycznym itd. Ilu z Was miało okazję wypić w pracy, a ilu przed. Nie zwracam się jedynie do osób uzależnionych. I bynajmniej nie zrzucam z nich odpowiedzialności. Mówię do ludzi, którzy prowadzą życie nie obciążone chorobą. Czy w swoim otoczeniu spotykaliście osoby – Wasze koleżanki i kolegów – które w tym miejscu i czasie nie powinny używać alkoholu? Rzecz idzie właśnie o społeczne przyzwolenie. Do tego dołóżcie jeszcze osoby „wczorajsze”, których sprawność psychofizyczna wskutek nadużycia alkoholu jest obniżona. Jeśli twierdzicie, że przecież nic się nie stanie od jednego piwa, że ktoś był wczorajszy ale trzeba go zrozumieć, bo jest mu z jakiegoś powodu ciężko, to właśnie dajecie przyzwolenie. To problem natury społecznej, a nie indywidualnej. Wypada dotrzeć do mentalności osób, które jeszcze nie przekroczyły magicznego progu uzależnienia. Dotrzeć, a nie docierać jakimiś produkcjami, które umożliwiają jedynie zarobienie pieniędzy ich twórcom.


     Otwieram stronę internetową PARPA i cóż widzę. Mnóstwo górnolotnych i wzniosłych haseł, które świetnie wyglądają na papierze i w statystykach rocznych z działalności, ale z miernym skutkiem przenikają do zainteresowanych. Jeśli miernikiem wartości pracy byłaby ilość pism przesyłanych pomiędzy urzędnikami, ilość zapytań i udzielonych odpowiedzi, ilość wydanych opinii, udziału w konferencjach, przygotowanych planów i wdrożeń to pewnie byłbym spokojny o wszystkich chorych ze trzy pokolenia naprzód. Może po prostu biurokracja wzięła górę? PARPA nie jest moim wrogiem i nie uważam żeby pracowali w niej ludzie, którzy nie chcieliby pomóc takim jak ja, ale czasem zdaje mi się, że forma przerosła treść. Że brakuje zwykłej pracy u podstaw, że programy lepiej wyglądają zza biurka, niż z poziomu ulicy. Mamy świetną agencję, widzimy zagrożenia, potrzeby, konsultujemy przedsięwzięcia, kształcimy kadry, oceniamy je, ale ja zwykły chory, który gdyby nie Bóg i kilku dobrych ludzi zdechłbym na jakiejś melinie, albo w zaułku.
Dobre samopoczucie społeczeństwa buduje się właśnie w taki sposób. Oto ci – alkoholicy, którzy sami sobie są winni, a naprzeciwko my, tacy wspaniali, nie mający sobie nic do zarzucenia. Zbudowaliśmy przecież świetny system. Możemy być z siebie dumni. Za granicą chwalą nas za to.
     Takie podejście, jakże częste wśród fachowców, powoduje, że pomimo istnienia całego systemu wraz z jego specjalistami, instytucjami, przedsięwzięciami i programami, choroba i wizerunek chorego w odbiorze społecznym jest nadal na poziomie odbioru drobnego pijaczka, który żebra o kilka groszy wsparcia. Od lat nie zmienia się na tym polu nic. Dzięki temu nadal spokojnie możemy powiedzieć: Są oni alkoholicy, i my – reszta społeczeństwa. I nic się nie stanie jeśli ktoś w pracy wypije trochę alkoholu. Oto właśnie mentalność pozwalająca na społeczne przyzwolenie. A to właśnie wskazuje jak wiele jeszcze mamy cywilizacyjnie do zrobienia.
     A za jakiś czas po długim weekendzie znowu zobaczę panią z telewizji, z trwogą mówiącą o kolejnych setkach przyłapanych na jeździe pijanych kierowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz