Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

niedziela, 17 października 2010

" PRACOHOLIZM"

Kiedy alkoholicy podejmują pierwszą próbę zerwania z nałogiem, za wszelką cenę pragną odrobić wszystkie straty związane z piciem. Rzucają się w wir pracy, raz z potrzeby wypełnienia luki po piciu a dwa by uspokoić sumienie. Pracują bez wytchnienia po kilkanaście godzin na dobę, by odrobić utracone pieniądze i by za skarbić sobie przychylność pracodawcy, u którego stracili zaufanie. Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć im, że taki tryb życia nic dobrego nie wróży. Znów zaniedbują rodzinę, myśląc że tego jej właśnie trzeba, że wszyscy powinni być zadowoleni z jego pracowitości i do tego jeszcze nie pije. A przecież gwałci zalecenia dla trzeźwiejących alkoholików, program HALT  i w nosie ma mityngi A.A. Ileż razy to słyszałem, że brak czasu, że praca.
Wynika to też z tego, że tacy ludzie nabierają fałszywej pewności siebie, że sobie sami już poradzą i nic nie jest w stanie tego zmienić a mityngi to przecież takie nudne spotkania, nawiedzonych ludzi. W większości przypadków ludzie ci prędzej, czy później wracają do nałogu. Dobrze gdy refleksja przychodzi na początku picia, bo można to jeszcze zatrzymać, w innym natomiast przypadku następuje ciąg opilczy i to długotrwały.
Znam to z własnego przypadku.
Innym modelem pracoholizmu jaki poznałem to niesienie pomocy innym i nie koniecznie cierpiącym alkoholikom. To wyręczanie z obowiązków innych, w dobrej wierze że ja to zrobię lepiej, albo że kiedyś ktoś musiał mnie wyręczać to ja wyręczę teraz tego kogoś. Taka postawa jest bardzo niebezpieczna i przyznam się że też ją przetestowałem. Po pewnym czasie inni traktowali to jako mój obowiązek a o wdzięczności nie było mowy. Frustracja i wyeksploatowanie poprowadziły mnie prosto do zapicia. Również nie miałem czasu na mityngi a pewność mojej siły była przeogromna.  Innym jeszcze modelem pracoholizmu jaki spotkałem wśród moich znajomych jest uporczywe sprawdzanie swoich sił i odporności.  To obracanie się w dawnym towarzystwie od kieliszka i udowadnianie że nic mi nie jest. Jestem mocny, z nimi nie piję, mogę nawet polewać. Jeden z moich znajomych przez trzy lata tak pracował nad swoją siłą że dziś inni mu polewają.
Inny zaś trenował silną wolę chodząc na kawę do knajpy i chodzi tam dalej czasami tyle tylko że już nie na kawę.  Ostatnim modelem pracoholizmu, jest praca nad sobą poprzez spędzanie swojego życia na mityngach.
Ile dni w tygodniu tyle mityngów a może i więcej. Już słyszę tą krytykę - Bo przecież sponsor powiedział!
Kochani, sponsor to taki sam alkoholik jak ja i ty i może się mylić.  Przecież większość z nas trzeźwieje po odbyciu terapii a terapeuci nie po to się trudzili, byś my teraz tą swoją trzeźwość trzymali w szafie.  Niby w jaki sposób mamy wiedzieć czy zdrowiejemy, czy potrafimy radzić sobie w trudnych sytuacjach bez alkoholu, budować relacje z innymi ludźmi i rozwijać?  Czym niby mamy się dzielić z innymi alkoholikami na mityngach,
skoro znaleźliśmy sobie bezpieczny azyl i boimy się prawdziwego życia?  Idziemy niestety tam by posłuchać a może nawet by opowiedzieć jakąś zasłyszaną historyjkę, która z nami nic nie ma wspólnego.  Jak przerabiać 12 kroków, skoro prawda o nas jest tajemnicą dla nas samych?
Kończąc moje polemiki powiem tyle, że ja w tym moi trzeźwym życiu chcę wszystkiego co mi wolno jako trzeźwiejącemu alkoholikowi, wszystkiego we właściwych proporcjach i kolejności, a życie na pół gwizdka mnie nie interesuje.Chcę życia radosnego, takiego jak teraz.

SIGIMUND

poniedziałek, 11 października 2010

" WIZJONER "

Zawsze rzeczy których się obawiałem, prędzej czy później przytrafiały mi się, a wizja niepowodzenia przeważała nad całym moim pozytywnym myśleniem.
Nie mogę tego zrozumieć jakich zaniedbań a nawet nieprawidłowości dokonali moi rodzice
w moim wychowaniu, że tak tak bałem się wychylić, poza szereg przeciętności, by nie narazić się na ośmieszenie. Zawsze bałem się tego co nowe, nieznane i z góry
skazywałem się na klęskę. Nikt nigdy mnie nie zachęcał do tego bym mógł pokazać co potrafię, do rozwijania moich talentów, do realizacji pragnień. Nikt mnie nie pochwalił, bym
starał się bardziej. Moje pragnienia ważne były tylko dla mnie i nikogo to nie interesowało.
Wspominając szczenięce czasy, mam przed oczami obraz szarego chłopca w jego szarym życiu. Najgorszy okres mojego młodego życia przypadł na czas gdy moje siostry powychodziły za mąż. Obie wyszły za alkoholików i miałem w domu oprócz ojca, jeszcze dwóch pijaków. Burdy i awantury były na porządku dziennym a gdy alkohol pojawiał się na stole ja już miałem wizje tego co będzie dalej.
Przyglądając się temu plugawemu życiu, miałem piękną wizje swojego dorosłego życia.
Że ja nie będę taki jak oni, że będę słodki dla swojej żony, opiekuńczy dla rodziny a w domu będzie zgoda i miłość, tyle tylko że mi się ten szmerek alkoholowy już wówczas bardzo podobał. Miałem wizję że będę kiedyś w swoim domu pił tylko dobre winko i to w sobotę wieczorem. Że będę miał wspaniale wyposażony barek w szlachetne i drogie trunki, by częstować zaproszonych  gości. Muszę się tu przyznać że barek posiadałem, nawet
nie jeden ale jeżeli w nich już coś stało to nic specjalnego i nie na długo.
W dorosłym życiu alkohol smakował mi coraz bardziej a ja byłem coraz bardziej nieudolny.
Życie rodzinne miało niewiele wspólnego z moimi wizjami i wszystko było nie tak. Ale potem zacząłem się w końcu wyróżniać i już ludzie mnie zauważali i mówili o mnie.
Mówili o mnie że jestem pijak, nierób i bumelant a ja potrzebowałem jeszcze więcej alkoholu, bo takie sądy były dla mnie niesprawiedliwe. Piłem w samotności bo w tedy miałem najlepsze wizje. Marzyłem o kimś, kto ma odwagę, pewność siebie, łatwo nawiązuje kontakty, jest wytrwały, posiada upór i szacunek u ludzi. Wizje kończyły się, gdy alkohol przestawał działać a mnie było w tedy smutno i źle. Czułem się bardzo samotny i nierozumiany.
Zjeżdżając tym slalomem pomiędzy ciągiem i kacem coraz bardziej w dół, traciłem wszystko, nawet samego siebie. Najgorsza wizja jaka obsesyjnie do mnie powracała, była
ta że teraz w końcu mi się uda pić kontrolowanie.
Przyszedł czas że już przy mnie nie było nikogo, brakło mi środków do życia, głód zajrzał mi w oczy. Bez perspektyw na dalsze życie zrobiłem ocenę samego siebie i wyszło mi że jestem nikim, nic nie potrafię i dalsze życie nie ma sensu.
Wizja mojego odejścia z tego świata była prosta, alkohol i psychotropy. Więc kupiłem alkohol, zaopatrzyłem się w potrzebne leki, zastawiłem stół różnymi przekąskami, jak na prawdziwą stypę przystało i uśmierciłem tamtego człowieka.
Obudziłem się w szpitalu i było mi wstyd że robię kłopot ludziom.
Zostawiłem dom i jak w piosence, wsiadłem do pociągu byle jakiego, by szukać drogi.
Dziwne ale poczułem się wolny, nie skrępowany, zostałem pacjentem Pana Boga.
Dziś mija już sześć lat, odkąd mam nowe życie, które mi podarował i ciągle mnie mile zaskakuje. Odkryłem w sobie wiele talentów o które się nawet nie posądzałem.
Droga jaką mi wskazał łatwą nie była i nie jest, to wzloty i upadki radość i smutek, lecz
nigdy nie byłem rozczarowany. Wychodziłem z założenia że moje upadki czemuś służą
i zawsze się to sprawdzało, bo później było tylko lepiej. Dzięki temu dziś jestem trzeźwy a gość z mojej pijanej wizji, który miał odwagę, pewność siebie, łatwość nawiązywania kontaktów, wytrwałość, posiadał upór i szacunek u ludzi, to ja, trzeźwiejący alkoholik.  
                                                                                          SIGIMUND



sobota, 2 października 2010

" WE TROJE LEPIEJ "

Kiedyś, gdy nie byłem jeszcze uzależniony a potem przez większą część mojego picia, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam jakikolwiek wpływ na siebie samego i że mogę cokolwiek zmienić. Sądziłem że człowiek rodzi się już taki jak jest i tylko potem jest ukierunkowywany przez rodziców i otoczenie.
Byłem przekonany że ludzie już się rodzą źli albo dobrzy a ja sam niewiele mogę. Lecz w trakcie kolejnej próby zaprzestania picia wpadła mi w rękę książka, która mi pozwoliła zrozumieć w jakiej ciemnocie żyłem.
Chodzi mi tu o rozłożenie siebie samego na trzy części a mianowicie na ciało, rozum i to coś, co ja nazywam duszą.
Ktoś powie
- Ale po co ?
A no po to, by trzeźwiejąc móc bardziej się poznawać i mieć większą kontrolę i rozeznanie nad tym wszystkim co składa się na moje Ja. Sam to stosuje w moim trzeźwym życiu i jak na razie zdaje to egzamin.
Gdy kończyłem terapie półtora roku temu dałem sobie czas na zastanowienie się jakim chcę być i jak ma wyglądać moje trzeźwe życie. Potrzebna była analiza.
Rozum - pokrzywiony sposób myślenia przez długotrwałe dostarczanie toksyn, myślenie na potrzeby byle jakiego życia a w szczególności picia.
Ciało - wycieńczone bardzo częstymi zatruciami alkoholowymi, pozbawione podstawowych minerałów, witamin, bardzo nieregularnie i ubogo odżywione.Całkowity brak kondycji.
Dusza - zaniedbana, osamotniona, smutna, stłamszona, odizolowana i służalcza.
Taki obraz przedstawiało moje JA.
Zastanawiałem się które z nich tak bardzo potrzebowało tego alkoholu.
Rozum - a jak że, on te wszystkie myki miał w swojej pamięci. Wiedział że po alkoholu będzie mógł pracować jak szwajcarski zegarek, że nie będzie takiego problemu którego on nie rozwiąże, że wszystko będzie jasne i proste a jeżeli nawet nie, to będzie przynajmniej wesoło. Jeszcze skubany do picia potrzebował towarzystwa.
Ciało - ( oszust i leń ), chętnie korzystające ze sposobności wymigania się od pracy i ulżenia sobie, nigdy nie dawało się długo namawiać rozumowi na przyjęcie kolejnych dawek alkoholu. Wiedziało że po nim mięśnie staną się sprawniejsze, że wysiłek nie będzie już tak odczuwalny, że wszelkie bóle i dolegliwości ustaną, bo nastąpi znieczulenie. Jeżeli nawet będzie już tego alkoholu nadmiar to będzie mogło przynajmniej poleżeć.
Ileż to razy rozum wytężał się już ostatkiem sił żeby doprowadzić to zmęczone i prawie nie władne ciało do domu. Dwa pijaki w jednej osobie.
Dusza - czy potrzebowała tego alkoholu ?
Myślę że nie, ale chyba była i jest współ-uzależniona i musiała biernie uczestniczyć w tym procederze.
W obecnym moim okresie trzeźwienia rozum zajęty jest pracą i nauką, bo postanowiłem uzupełnić swoje wykształcenie. Czytaniem książek, spędzaniem krzty czasu przy komputerze i poznawaniem nowych miejsc, bo dość często podróżuję, realizując dawne marzenia. Zrezygnowałem przynajmniej na ten czas z telewizji, ale słucham radia.
Ciało - z tym miałem najwięcej pracy. Rozpocząłem od odżywiania by dostarczyć organizmowi brakujących składników. Potem zacząłem dopiero wymagać i wstawać o czwartej rano, z resztą trwa to do dziś. Oczywiście kładłem się o dwudziestej drugiej a w niedzielę spałem do woli. Budzę się obecnie bez budzika. Dużą wagę przywiązałem do higieny . Praca, długie spacery, górskie wędrówki podtrzymują mnie w dobrej formie fizycznej. Do wielu tych rzeczy po prostu się zmuszałem jak tyran, ale nie miałem innej możliwości poznania na co mnie stać i ile wytrzymam.
Już nie ma mojej zgody aby być niewolnikiem mojego ciała (oszusta). Jeżeli jest karmione i pojone tak jak potrzeba, otrzymało potrzebną dawkę snu, nie jest nazbyt eksploatowane, utrzymane w higienie i nic nie przewidzianego mu nie dolega, to ma mi służyć a nie ja jemu.
I wreszcie dusza - jeżeli przestałem się na mojej drodze życiowej potykać, robię wszystko tak by przynosiło mi to radość i szacunek u ludzi, by nie kalkulował mi się powrót do picia w godzinie próby, to moja dusza się raduję i emanuje tą radością na zewnątrz.
W taki sposób żyć i trzeźwieć mi jest dużo łatwiej, mogę zareagować wcześniej jak z czymś jest coś nie tak. Co czuję i dlaczego, co mi dolega i jaki jest tego powód i czemu moja dusza jest smutna i dlaczego brakuje mi energii.
Tyle moich doświadczeń z rozumem, duszą i ciałem.

DO ZOBACZENIA W TRZEŹWOŚCI !
                                                                               SIGIMUND.