Urodziłem się w biednej rodzinie doświadczonej wojną. Mój ojciec oddany w dzieciństwie do bogatego gospodarza na służbę, nie wiele potrzebował w dorosłym życiu do szczęścia a matka doświadczona pracą przymusową u okupanta, choć chciała lepszego życia to przy ojcu było to nie możliwe. Początkowo nie odczuwałem różnicy między innymi dziećmi z sąsiedztwa, lecz potem różnice zaczęły się już pojawiać. Pamiętam jak zazdrościłem im roweru, magnetofonu, kieszonkowego i wielu innych rzeczy i swobód. Wszystkie moje prośby o cokolwiek,o kończyły się krzykiem i moim płaczem. Owszem ojciec kupił mi rower jak już inni mieli motorowery i wozili na nich dziewczyny i nawet hokejówki gdy już nikt nie był zainteresowany lodem. Zazdrościłem także innym spokoju w domu, bo u mnie go nie było i długo jeszcze miało nie być. Moje sporo starsze siostry wzięły sobie pijaków za mężów i awantury były wpisane jako atrakcje domu. Lęk towarzyszył mi ciągle kiedy alkohol pojawiał się na stole. Chyba mojemu ojcu podobało się takie życie bo mimo że go bili, to siadał z nimi do butelki.
Przez jego picie budżet domowy był mocno nadwątlony a przez to moje ubranie. Koledzy nosili dżinsy a ja stare pory i znów obiekt zazdrości. Potem nadszedł okres inicjacji alkoholowej i znów zazdrościłem kolegom że potrafią wypić i nic im nie jest a ja rzygam. Chciałem mieć taką wprawę jak oni. A skoro alkohol to
i kobiety, inni nie mieli z tym żadnego problemu a ja zakompleksiony, nieśmiały z małym poczuciem własnej wartości, kompletnie nie wiedziałem jak mam dziewczynę sobą zainteresować. Bardzo zazdrościłem tej umiejętności ale cóż nic z tego. Gdy już jakoś udało mi się założyć własną rodzinę, ja założyłem również związek "Alkohol i ja". Moje picie powodowało w mojej głowie urojoną zdradę i poczucie skrzywdzenia, co dalej było powodem do kłótni, podejrzliwości i zmaterializowania się moich obaw. Zazdrościłem innym że mają takie troskliwe żony, wierne, kochające i czułe.
Gdy alkohol już mocno nabałaganił w moim życiu, zazdrościłem innym że nie są chorzy i mają z tym spokój. Próbowałem się leczyć, lecz chyba tak naprawdę chciałem dalej pić. Pewnego razu całkiem przypadkowo pojawiłem się na rocznicy klubu abstynenta, gdy zobaczyłem spokój tych ludzi, uwolnionych od nałogu, bardzo chciałem być taki jak oni i muszę się przyznać że była to jedyna rzecz której zazdrościłem najbardziej. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy że to kiedyś osiągnę a także ile pracy będę musiał w to włożyć i ile czasu upłynie. Dziś jestem trzeźwy od półtora roku a od tamtego czasu upłynęło osiem lat i powiem że warto było.
Dziś nikomu już nic nie zazdroszczę, bo wiem że wszystko mogę osiągnąć
własną pracą a najcięższa praca to praca nad sobą , reszta to pikuś.
O przepraszam! Pan Pikuś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz