Oprac: dr n. med. Bohdan T. Woronowicz
Majaczenie alkoholowe (majaczenie drżenne, delirium tremens, "biała gorączka"), jest najczęściej spotykaną psychozą alkoholową i występuje u ok. 5% uzależnionych. Po raz pierwszy zostało opisane w 1813 r. przez Suttona. Objawy majaczenia alkoholowego pojawiają się w czasie do 72 godzin od zaprzestania picia, kiedy poziom alkoholu we krwi gwałtownie spada. Zawsze towarzyszą one innym objawom zespołu abstynencyjnego. Najpierw pojawia się niepokój, lęk oraz bezsenność, do których dołączają się zaburzenia świadomości (dezorientacja co do miejsca i czasu), urojenia, złudzenia i omamy. Chory widzi ruchliwe, małe i wielkie zwierzęta, różne dziwne stwory, niezwykle twarze i postacie. Obrazy te są zwykle kolorowe i ruchliwe. Niejednokrotnie czuje i widzi chodzące po nim samym owady, robaki czy mrówki, czasem mówi o dziwnych smakach i zapachach. U osób majaczących można czasami wywołać objawy potwierdzające rozpoznanie np. objaw Liepmanna polegający na pojawianiu się omamów wzrokowych po uciśnięciu gałek ocznych; objaw Reichardta ("czystej kartki") polegający na tym, że chory czyta z niezapisanej kartki to, co sugeruje mu badający lub opisuje nieistniejący obrazek; objaw Aschaffenburga - pod wpływem sugestii chory rozmawia przez wyłączony telefon; objaw "nawlekania nitki" - zgodnie z sugestią chory nawleka nieistnieijącą nitkę do nieistniejącej igły.
Dość często występują tzw. urojenia dziania się (oniryczne, jak w marzeniach sennych), w których chory jest zarówno widzem, jak i aktorem. Jest on przekonany, że uczestniczy w wydarzeniach, które mają miejsce w pracy, w domu, restauracji czy też w innym dobrze znanym i często odwiedzanym miejscu. W wydarzeniach tych bierze żywy i czynny udział (tzw. majaczenie zawodowe/zajęciowe). Kiedy indziej czuje się osaczony przez "bandę", chowa się, ucieka, albo też sam atakuje napotkane osoby, rozpoznając w nich swoich rzekomych prześladowców (tzw. zespół oblężenia). Charakterystyczna dla majaczenia jest bezsenność oraz nasilanie się objawów w nocy (kiedy jest ciemno i panuje zła widoczność).
Opisanym objawom towarzyszy z reguły ciężki stan somatyczny z wysoką temperaturą i zaburzeniami gospodarki wodno-elektrolitowej oraz regulacji wegetatywnej. Ciężki stan somatyczny w połączeniu z silnym niepokojem może doprowadzić do niewydolności krążenia i zgonu. Śmiertelność szacowana była przed laty na 5-20%, a obecnie dzięki znacznemu postępowi w leczeniu dochodzi tylko do 1%. Choroba trwa na ogół kilka dni i wymaga leczenia szpitalnego.
Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman
sobota, 7 stycznia 2012
" HALUCYNOZA ALKOHOLOWA "
Oprac: dr n. med. Bohdan T. Woronowicz
Ostra halucynoza alkoholowa (ostra omamica), opisana została w 1883 r. przez Kraepelina. Jest ona drugą co do częstości występowania psychozą alkoholową i towarzyszy innym objawom zespołu abstynencyjnego. Przez niektórych uważana jest za odmianę majaczenia alkoholowego.
Początek jest z reguły nagły. Najczęściej chory zaczyna słyszeć głosy, które grożą mu, wymyślają, czasami oskarżają, a kiedy indziej żywo dyskutują na jego temat, bądź nakazują co ma robić. Zdarza się, że nakazują popełnienie samobójstwa (chory słyszy np.: "powieś się... powieś się"), bądź zrobienie sobie jakiejś krzywdy, np. glos nakazuje odcięcie sobie ręki ("albo sobie utniesz rękę, albo ci urżniemy łeb"). W miarę trwania choroby mogą dołączyć się usystematyzowane urojenia, często prześladowcze, ściśle związane z zasłyszanymi treściami, np. przekonanie, że wrogowie organizują zamach na życie chorego, dysponują aparaturą podsłuchową, a nawet oddziaływają na niego poprzez ściany, sufit czy podłogę. Urojeniom towarzyszy na ogół niepokój, lęk, obniżenie nastroju. Zdarzają się zachowania agresywne i autoagresywne.
Nierzadkie jest występowanie omamów czuciowych (np. chodzące po ciele robaki bądź mrówki, albo też kasza czy włosy w jamie ustnej). Choroba trwa zwykle od kilku dni do miesiąca, wymaga intensywnego leczenia farmakologicznego, i to nierzadko w warunkach szpitalnych.
Przewlekła halucynoza alkoholowa (halucynoza Wernickego) jest stanem psychotycznym, utrzymującym się po ustąpieniu objawów ostrej psychozy. Może ona trwać miesiącami, a nawet latami. Zaostrzenia choroby mogą następować zarówno w wyniku przerwania abstynencji, jak i w stanach gorszego samopoczucia fizycznego i psychicznego.
Ostra halucynoza alkoholowa (ostra omamica), opisana została w 1883 r. przez Kraepelina. Jest ona drugą co do częstości występowania psychozą alkoholową i towarzyszy innym objawom zespołu abstynencyjnego. Przez niektórych uważana jest za odmianę majaczenia alkoholowego.
Początek jest z reguły nagły. Najczęściej chory zaczyna słyszeć głosy, które grożą mu, wymyślają, czasami oskarżają, a kiedy indziej żywo dyskutują na jego temat, bądź nakazują co ma robić. Zdarza się, że nakazują popełnienie samobójstwa (chory słyszy np.: "powieś się... powieś się"), bądź zrobienie sobie jakiejś krzywdy, np. glos nakazuje odcięcie sobie ręki ("albo sobie utniesz rękę, albo ci urżniemy łeb"). W miarę trwania choroby mogą dołączyć się usystematyzowane urojenia, często prześladowcze, ściśle związane z zasłyszanymi treściami, np. przekonanie, że wrogowie organizują zamach na życie chorego, dysponują aparaturą podsłuchową, a nawet oddziaływają na niego poprzez ściany, sufit czy podłogę. Urojeniom towarzyszy na ogół niepokój, lęk, obniżenie nastroju. Zdarzają się zachowania agresywne i autoagresywne.
Nierzadkie jest występowanie omamów czuciowych (np. chodzące po ciele robaki bądź mrówki, albo też kasza czy włosy w jamie ustnej). Choroba trwa zwykle od kilku dni do miesiąca, wymaga intensywnego leczenia farmakologicznego, i to nierzadko w warunkach szpitalnych.
Przewlekła halucynoza alkoholowa (halucynoza Wernickego) jest stanem psychotycznym, utrzymującym się po ustąpieniu objawów ostrej psychozy. Może ona trwać miesiącami, a nawet latami. Zaostrzenia choroby mogą następować zarówno w wyniku przerwania abstynencji, jak i w stanach gorszego samopoczucia fizycznego i psychicznego.
" PADACZKA ALKOHOLOWA "
Oprac: dr n. med. Bohdan T. Woronowicz
Nazwa używana dla określenia napadów drgawkowych występujących w przebiegu zespołu abstynencyjnego u osób uzależnionych od alkoholu. Drgawkowe napady abstynencyjne występują u osób uzależnionych od alkoholu najczęściej w okresie pierwszych 72 godzin od chwili odstawienia alkoholu, ale mogą także wystąpić w trakcie jego odstawiania (ograniczania picia) bądź w ciągu tygodnia po jego odstawieniu. Mają one najczęściej charakter pierwotnie uogólnionych dużych napadów padaczkowych. Rzadko obserwowane jest pojawienie się aury lub innych objawów poprzedzających napad.
Diagnozę różnicową znacznie ułatwia stwierdzenie obecności objawów abstynencyjnych takich jak m.in. drżenie, głównie kończyn górnych i dolnych, nudności, wymioty, biegunki, wzmożona potliwość, rozszerzone źrenice, suchość śluzówek jamy ustnej, tachykardia, zaburzenia rytmu, wahania ciśnienia tętniczego krwi tj. wzrost ciśnienia z jednoczesną skłonnością do jego ortostatycznych spadków, a także drażliwość, nadpobudliwość, skargi na niepokój i lęk, nastrój depresyjny oraz zaburzenia snu (bezsenność, sen przerywany, koszmarne sny itp.).
Z piśmiennictwa wynika, że napady padaczkowe występują u ok. 5-25% osób uzależnionych od alkoholu. Stwierdzono również, że alkohol odpowiedzialny jest za 25% wszystkich przypadków później padaczki. Patogeneza drgawkowych napadów abstynencyjnych nie jest jeszcze wystarczająco poznana. Przypuszcza się, że może to być efekt nagłego spadku poziomu alkoholu we krwi, zaburzeń elektrolitowych (m.in. spadek poziomu magnezu), zaburzeń neurotransmiterów (m.in spadek GABA, który najbardziej "hamuje"), zaburzenia funkcji kanałów wapniowych, nadmiernego nawodnienia mózgu, deprywacji snu lub organicznego uszkodzenia mózgu spowodowanego alkoholem i produktami jego rozkładu. W okresie międzynapadowym nie stwierdza się na ogół w EEG zmian charakterystycznych dla padaczki. Charakterystyczny jest natomiast brak napadów w okresie dłuższego powstrzymywania się od picia alkoholu (konieczne jest jednak uzyskanie wywiadu obiektywnego).
Podczas różnicowania napadów drgawkowych należy najczęściej brać pod uwagę etiologię urazową, bowiem u osób pijących duże ilości alkoholu urazy czaszki bywają na porządku dziennym.
Decyzja o przewlekłym przyjmowaniu leków przeciwpadaczkowych (szczególnie pochodnych benzodiazepin i barbituranów) powinna być poprzedzona bardzo szczegółową analizą konkretnego przypadku. Z jednej strony dlatego, że leki te mogą spowodować kolejne uzależnienie z drugiej zaś należy ocenić prawdopodobieństwo kontynuacji picia, przy którym stosowanie tych leków jest niebezpieczne i niewskazane.
Nazwa używana dla określenia napadów drgawkowych występujących w przebiegu zespołu abstynencyjnego u osób uzależnionych od alkoholu. Drgawkowe napady abstynencyjne występują u osób uzależnionych od alkoholu najczęściej w okresie pierwszych 72 godzin od chwili odstawienia alkoholu, ale mogą także wystąpić w trakcie jego odstawiania (ograniczania picia) bądź w ciągu tygodnia po jego odstawieniu. Mają one najczęściej charakter pierwotnie uogólnionych dużych napadów padaczkowych. Rzadko obserwowane jest pojawienie się aury lub innych objawów poprzedzających napad.
Diagnozę różnicową znacznie ułatwia stwierdzenie obecności objawów abstynencyjnych takich jak m.in. drżenie, głównie kończyn górnych i dolnych, nudności, wymioty, biegunki, wzmożona potliwość, rozszerzone źrenice, suchość śluzówek jamy ustnej, tachykardia, zaburzenia rytmu, wahania ciśnienia tętniczego krwi tj. wzrost ciśnienia z jednoczesną skłonnością do jego ortostatycznych spadków, a także drażliwość, nadpobudliwość, skargi na niepokój i lęk, nastrój depresyjny oraz zaburzenia snu (bezsenność, sen przerywany, koszmarne sny itp.).
Z piśmiennictwa wynika, że napady padaczkowe występują u ok. 5-25% osób uzależnionych od alkoholu. Stwierdzono również, że alkohol odpowiedzialny jest za 25% wszystkich przypadków później padaczki. Patogeneza drgawkowych napadów abstynencyjnych nie jest jeszcze wystarczająco poznana. Przypuszcza się, że może to być efekt nagłego spadku poziomu alkoholu we krwi, zaburzeń elektrolitowych (m.in. spadek poziomu magnezu), zaburzeń neurotransmiterów (m.in spadek GABA, który najbardziej "hamuje"), zaburzenia funkcji kanałów wapniowych, nadmiernego nawodnienia mózgu, deprywacji snu lub organicznego uszkodzenia mózgu spowodowanego alkoholem i produktami jego rozkładu. W okresie międzynapadowym nie stwierdza się na ogół w EEG zmian charakterystycznych dla padaczki. Charakterystyczny jest natomiast brak napadów w okresie dłuższego powstrzymywania się od picia alkoholu (konieczne jest jednak uzyskanie wywiadu obiektywnego).
Podczas różnicowania napadów drgawkowych należy najczęściej brać pod uwagę etiologię urazową, bowiem u osób pijących duże ilości alkoholu urazy czaszki bywają na porządku dziennym.
Decyzja o przewlekłym przyjmowaniu leków przeciwpadaczkowych (szczególnie pochodnych benzodiazepin i barbituranów) powinna być poprzedzona bardzo szczegółową analizą konkretnego przypadku. Z jednej strony dlatego, że leki te mogą spowodować kolejne uzależnienie z drugiej zaś należy ocenić prawdopodobieństwo kontynuacji picia, przy którym stosowanie tych leków jest niebezpieczne i niewskazane.
poniedziałek, 2 stycznia 2012
" ILUZJA POSTANOWIEŃ NOWOROCZNYCH "
Tego typu postanowienia są bardzo powszechne, ale ich realizacja daleka od ideału. Przekonanie, że noworoczne deklaracje będą skuteczne, wiąże się z samym czasem, kiedy są podejmowane. Od zawsze bowiem zmiana daty kojarzyła nam się z Czymś istotnym, przełomowym. Zamykamy pewien okres i otworem staje przed nami zupełnie nowy etap. To jest oczywiście bardzo złudne. Tak naprawdę żaden przełom nie następuje w związku ze zmianą daty. Ludzie sami wymyślili tę psychologiczną barierę. Świętowanie Nowego Roku wydaje nam się czymś wzniosłym, wyjątkowym, więc i budzi się w nas przekonanie, że czas na zmiany. Tak też bywa z naszymi postanowieniami dotyczącymi zaprzestania picia. Tymczasem ich efektywność jest niewielka. Najlepszym okresem na zmiany nie jest przełom grudnia i stycznia, a… okres w którym osiągniemy kolejną porażkę kontrolowanego picia. Wówczas bowiem mamy największą motywacje do zrobienia coś z własnym życiem.
Najczęściej przed Nowym Rokiem obiecujemy sobie, że przestaniemy pić, zadbamy o swoje zdrowie. Niemiej niewielu udaje się wytrwać w swoim postanowieniu i w zasadzie już 1 stycznia cześć z nas sięga po kieliszek. Co zrobić, żeby nasze postanowienia, nie były tylko czczym gadaniem?
Tak to jest z tymi noworocznymi postanowieniami, że w pierwszej chwili, tuż przed Nowym Rokiem, mamy do nich motywację, a o północy błyskawicznie się to zmienia. Na to składa się wiele czynników. Najczęściej postanowienie noworoczne dotyczy głębokich przemian. Skończenie z piciem wydaje się proste, kiedy o tym pomyślimy, ale tak naprawdę nie da się zwalczyć nałogu ot tak - pstrykając w palce. By móc dokonać tego typu zmian, nie można rzucać się na głęboką wodę. Tymczasem tak właśnie robimy, co jest podstawowym błędem. Mówimy sobie, już po pierwszym stycznia nie wezmę alkoholu do ust, zajmę się robotą, zacznę biegać. Należy mierzyć siły na zamiary. Zmiany trzeba więc wprowadzać stopniowo. Najlepiej mieć konkretny plan ich realizacji.
Nie obiecujmy sobie, że po Nowym Roku rzucimy picie, najpierw o tym pomyślimy, dopiero potem opracowujemy plan działania. Małymi kroczkami ( kto mi może pomóc? ) nabieramy rozpędu ( rozpoczynamy terapię, szukamy pomocy w A.A. ) i nawet nie zauważymy, kiedy osiągniemy zamierzony cel. Pewnie wśród nas są osoby, którym się to udało. Miały silną motywację. Ale większość nie jest tak zdeterminowana, by wprowadzać zmiany jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Poza tym postanowienie kojarzy się z czymś, co trzeba zrobić, cała sztuka w tym, by to nie był przymus, a chęć.
Więc jeżeli zobowiążemy się do pewnych rzeczy, zwłaszcza przed bliskimi, czujemy większą motywację. Chcemy być postrzegani jako osoby konsekwentne, na których można polegać. Takie deklaracje są dobrym bodźcem hamulcowym, jeśli chodzi o powrót do nałogu. Warto więc stosować tę metodę. Może być skuteczna.
Dla niektórych osób takie postanowienia są potrzebne. Plusem postanowień noworocznych jest już sam fakt, że zastanawiamy się, co chcemy zmienić w naszym życiu. Rzadko bowiem mamy taką okazję. Właściwie są dwa wydarzenia w ciągu roku, kiedy nachodzą nas podobne refleksje: sylwester i dzień naszych urodzin. Analizujemy nasze sukcesy, porażki. Wdrażanie postanowień wymaga jednak od nas znacznie więcej zaangażowania i wysiłku. Wystarczy, że zwrócimy uwagę na to, co powinniśmy zmienić w przyszłości. Być może podjąć kroki w tym kierunku, a nie koncentrować się na celu samym w sobie. Jeżeli od razu pchamy się na głęboką wodę, możemy się utopić, jeśli stopniowo, małymi kroczkami będziemy się w niej zanurzać, dojdziemy do momentu, kiedy będziemy mogli swobodnie płynąć. Do celu…
Do zobaczenia w trzeźwości!
Najczęściej przed Nowym Rokiem obiecujemy sobie, że przestaniemy pić, zadbamy o swoje zdrowie. Niemiej niewielu udaje się wytrwać w swoim postanowieniu i w zasadzie już 1 stycznia cześć z nas sięga po kieliszek. Co zrobić, żeby nasze postanowienia, nie były tylko czczym gadaniem?
Tak to jest z tymi noworocznymi postanowieniami, że w pierwszej chwili, tuż przed Nowym Rokiem, mamy do nich motywację, a o północy błyskawicznie się to zmienia. Na to składa się wiele czynników. Najczęściej postanowienie noworoczne dotyczy głębokich przemian. Skończenie z piciem wydaje się proste, kiedy o tym pomyślimy, ale tak naprawdę nie da się zwalczyć nałogu ot tak - pstrykając w palce. By móc dokonać tego typu zmian, nie można rzucać się na głęboką wodę. Tymczasem tak właśnie robimy, co jest podstawowym błędem. Mówimy sobie, już po pierwszym stycznia nie wezmę alkoholu do ust, zajmę się robotą, zacznę biegać. Należy mierzyć siły na zamiary. Zmiany trzeba więc wprowadzać stopniowo. Najlepiej mieć konkretny plan ich realizacji.
Nie obiecujmy sobie, że po Nowym Roku rzucimy picie, najpierw o tym pomyślimy, dopiero potem opracowujemy plan działania. Małymi kroczkami ( kto mi może pomóc? ) nabieramy rozpędu ( rozpoczynamy terapię, szukamy pomocy w A.A. ) i nawet nie zauważymy, kiedy osiągniemy zamierzony cel. Pewnie wśród nas są osoby, którym się to udało. Miały silną motywację. Ale większość nie jest tak zdeterminowana, by wprowadzać zmiany jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Poza tym postanowienie kojarzy się z czymś, co trzeba zrobić, cała sztuka w tym, by to nie był przymus, a chęć.
Więc jeżeli zobowiążemy się do pewnych rzeczy, zwłaszcza przed bliskimi, czujemy większą motywację. Chcemy być postrzegani jako osoby konsekwentne, na których można polegać. Takie deklaracje są dobrym bodźcem hamulcowym, jeśli chodzi o powrót do nałogu. Warto więc stosować tę metodę. Może być skuteczna.
Dla niektórych osób takie postanowienia są potrzebne. Plusem postanowień noworocznych jest już sam fakt, że zastanawiamy się, co chcemy zmienić w naszym życiu. Rzadko bowiem mamy taką okazję. Właściwie są dwa wydarzenia w ciągu roku, kiedy nachodzą nas podobne refleksje: sylwester i dzień naszych urodzin. Analizujemy nasze sukcesy, porażki. Wdrażanie postanowień wymaga jednak od nas znacznie więcej zaangażowania i wysiłku. Wystarczy, że zwrócimy uwagę na to, co powinniśmy zmienić w przyszłości. Być może podjąć kroki w tym kierunku, a nie koncentrować się na celu samym w sobie. Jeżeli od razu pchamy się na głęboką wodę, możemy się utopić, jeśli stopniowo, małymi kroczkami będziemy się w niej zanurzać, dojdziemy do momentu, kiedy będziemy mogli swobodnie płynąć. Do celu…
Do zobaczenia w trzeźwości!
środa, 21 grudnia 2011
" CHOINKA CZYNNEGO ALKOHOLIKA "
Mam na imię Michał mam 27 lat. Dziś obchodzę swoje urodziny. Nie mam bliskich typu żona, dzieci dziewczyna dla których miał bym przestać sie staczać. Bo jestem świadom tego że się staczam. Jeszcze dwa tygodnie temu myślałem że nie mam z piciem problemu. Od piątku to myślenie się zmieniło. Praktycznie 1,5 tygodnia całkowicie zmieniły moje myślenie. Ogólnie rajskiego życia nie miałem ( ale i też sam nie wiele robiłem żeby to zmienić ). Spieprzyłem nawet studia. Zmarnowałem już pomoc wielu osób w swoim życiu). W lato poprzedniego roku kolejny raz myślałem o samobójstwie, Byłem jeszcze na tyle mądry i z pomocą przyjaciółki zmusiłem się i zgłosiłem się do psychologa. Przez pół roku było znośnie ( piłem sporadycznie z kolegami ). W grudniu zacząłem się staczać.
Rok temu, przed świętami jak zacząłem opijać opłatek z kolegami skończyłem dopiero po świętach. To były moje pierwsze święta po pijaku. Zawsze te święta bożego narodzenia zostawiały ;po sobie takie jakieś mile wspomnienia. Tamte tylko zapach bimbru który cały czas piłem praktycznie sam.
W poprzednia środę spiłem się jak świnia. Skłóciłem z rodzicami i nawalony jak świnia zdołałem przepić jeszcze sam prawie stówę. Powiedziałem sobie w tedy że co najmniej przez parę miesięcy nie będę dużo pił. Minął ledwie tydzień a tak się spiłem że przejechałem się twarzą po chodniku i nawet tego nie pamiętałem. Następnego dnia w robocie ledwo chodziłem, tak się leczyłem. Aż sam się dziwię że nawet mój szef to tolerował. Poprosiłem jeszcze w tamten piątek przyjaciela o pomoc i w przyszłym tygodniu mam się spotkać z facetem który prowadzi spotkania A.A. Umówiłem się na jutro na rozmowę telefoniczną ze swoja psycholog, chcę znów z nią po pracować nad sobą i obiecałem sobie że nie tknę alkoholu do puki nie spotkam się z facetem z AA. W sobotę wytrzymałem mimo potwornego kaca i ogromnej chęci pójścia do sklepu po setkę. Ale w niedziele nie wytrzymałem. Wieczorem wyszedłem, wypiłem dwa piwa i setę. Dziś praktycznie przepiłem ostatnie pieniądze. Wypiłem dwa piwa, bo na więcej nie starczyło. Na początku mówiłem że teraz myślę inaczej. Ale robie praktycznie tak samo.
Chce się leczyć ale strach i wstyd jest naprawdę silny. Jedynie po paru piwach znajduje sobie dość odwagi by "trzeźwo" myśleć i poprosić kogoś o pomoc.
...........................................................................
No cóż Panie i Panowie, czyż nasze święta kiedyś nie wyglądały podobnie?
Sam zarżnąłem kiedyś Boż Narodzenie i to trzy razy pod rząd, sobie i bliskim.
Mam nadzieję że Michał mi wybaczy że się posłużyłem jego wpisem który znalazłem w internecie ale wydał mi się ciekawy i taki bliski.
Ja również kiedyś wiele razy obiecywałem sobie i innym że nie będę pił i nic z tego nigdy nie wyszło. Chciałem się leczyć tylko w tedy, gdy naprawdę mocno przesadziłem z piciem. Zaliczyłem mnóstwo detoksów z mocnym postanowieniem że po nich rozpocznę terapię a gdy tylko dupa odżyła wypis i biegusiem po butelkę. Też mi się wydawało że aby przestać pić trzeba mieć kogoś i dla tej osoby się leczyć(swoista dedykacja). Na pewnej mojej kolejnej terapii, gdy chciałem zrezygnować w połowie bo mi się bardzo chciało chlać , podawałem różne powody terapeutce, a gdy ona nie chciała tego kupić zapytałem w końcu. - Dla kogo ja mam to robić? Zdziwiła się bardzo i mi odrzekła że dla sibie. Było to dla mnie wówczs nie zrozumiałe i egoistyczne, dopiero póżniej to zrozumiałem, że nie tylko trzeźwość, ale i całe życie muszę dedykować tylko sobie. Uwieżcie mi ale wszystko co robię, robię wyłącznie dla siebie, nawet ustępując miejsca w autobusie, bo to ja mam się zmieniać i dobrze czuć w moim trzeźwym życiu.
Pamiętam jak dziś, gdy chciałem się leczyć na swoich warunkach, na swój sposób i to także mi się nie udało. Zmarnowałem niepotrzebnie swój czas, energię i zdrowie, gdy przede mną był przetarty szlak twórców A.A.
To tyle świątecznych wspomnień z mojej strony a z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku życzę wszystkim trzeźwiejącym tyle samo trzeźwych poranków co wieczorów a dla jeszcze pijących by przestali cierpić bo czas świąt to tylko kolejny kalędarzowy powód do picia.
SIGIMUND
Rok temu, przed świętami jak zacząłem opijać opłatek z kolegami skończyłem dopiero po świętach. To były moje pierwsze święta po pijaku. Zawsze te święta bożego narodzenia zostawiały ;po sobie takie jakieś mile wspomnienia. Tamte tylko zapach bimbru który cały czas piłem praktycznie sam.
W poprzednia środę spiłem się jak świnia. Skłóciłem z rodzicami i nawalony jak świnia zdołałem przepić jeszcze sam prawie stówę. Powiedziałem sobie w tedy że co najmniej przez parę miesięcy nie będę dużo pił. Minął ledwie tydzień a tak się spiłem że przejechałem się twarzą po chodniku i nawet tego nie pamiętałem. Następnego dnia w robocie ledwo chodziłem, tak się leczyłem. Aż sam się dziwię że nawet mój szef to tolerował. Poprosiłem jeszcze w tamten piątek przyjaciela o pomoc i w przyszłym tygodniu mam się spotkać z facetem który prowadzi spotkania A.A. Umówiłem się na jutro na rozmowę telefoniczną ze swoja psycholog, chcę znów z nią po pracować nad sobą i obiecałem sobie że nie tknę alkoholu do puki nie spotkam się z facetem z AA. W sobotę wytrzymałem mimo potwornego kaca i ogromnej chęci pójścia do sklepu po setkę. Ale w niedziele nie wytrzymałem. Wieczorem wyszedłem, wypiłem dwa piwa i setę. Dziś praktycznie przepiłem ostatnie pieniądze. Wypiłem dwa piwa, bo na więcej nie starczyło. Na początku mówiłem że teraz myślę inaczej. Ale robie praktycznie tak samo.
Chce się leczyć ale strach i wstyd jest naprawdę silny. Jedynie po paru piwach znajduje sobie dość odwagi by "trzeźwo" myśleć i poprosić kogoś o pomoc.
...........................................................................
No cóż Panie i Panowie, czyż nasze święta kiedyś nie wyglądały podobnie?
Sam zarżnąłem kiedyś Boż Narodzenie i to trzy razy pod rząd, sobie i bliskim.
Mam nadzieję że Michał mi wybaczy że się posłużyłem jego wpisem który znalazłem w internecie ale wydał mi się ciekawy i taki bliski.
Ja również kiedyś wiele razy obiecywałem sobie i innym że nie będę pił i nic z tego nigdy nie wyszło. Chciałem się leczyć tylko w tedy, gdy naprawdę mocno przesadziłem z piciem. Zaliczyłem mnóstwo detoksów z mocnym postanowieniem że po nich rozpocznę terapię a gdy tylko dupa odżyła wypis i biegusiem po butelkę. Też mi się wydawało że aby przestać pić trzeba mieć kogoś i dla tej osoby się leczyć(swoista dedykacja). Na pewnej mojej kolejnej terapii, gdy chciałem zrezygnować w połowie bo mi się bardzo chciało chlać , podawałem różne powody terapeutce, a gdy ona nie chciała tego kupić zapytałem w końcu. - Dla kogo ja mam to robić? Zdziwiła się bardzo i mi odrzekła że dla sibie. Było to dla mnie wówczs nie zrozumiałe i egoistyczne, dopiero póżniej to zrozumiałem, że nie tylko trzeźwość, ale i całe życie muszę dedykować tylko sobie. Uwieżcie mi ale wszystko co robię, robię wyłącznie dla siebie, nawet ustępując miejsca w autobusie, bo to ja mam się zmieniać i dobrze czuć w moim trzeźwym życiu.
Pamiętam jak dziś, gdy chciałem się leczyć na swoich warunkach, na swój sposób i to także mi się nie udało. Zmarnowałem niepotrzebnie swój czas, energię i zdrowie, gdy przede mną był przetarty szlak twórców A.A.
To tyle świątecznych wspomnień z mojej strony a z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku życzę wszystkim trzeźwiejącym tyle samo trzeźwych poranków co wieczorów a dla jeszcze pijących by przestali cierpić bo czas świąt to tylko kolejny kalędarzowy powód do picia.
SIGIMUND
wtorek, 20 grudnia 2011
" CIEMNE STRONY ALKOHOLIZMU - ZESPÓŁ OTELLA "
Zespół Otella jest zaburzeniem bardzo często występującym u alkoholików. Polega na chorobliwej zazdrości o bliską osobę. Cierpiący na tę chorobę jest przekonany o tym, że jest zdradzany i na każdym kroku próbuje znaleźć na to dowody. Ma to szczególnie niszczący wpływ na relacje alkoholika z bliskimi.
Czy zespół Otella da się wyleczyć?
Zaburzenia alkoholików pojawiające się najczęściej
Alkoholik czując, że nie radzi sobie z emocjami takimi jak złość, wstyd i poczucie winy próbuje wywierać na bliskich wpływ, mający na celu podporządkowanie ich i obarczenie odpowiedzialnością za jego picie oraz zachowania.
Zachowanie osoby uzależnionej ulega też częstym zmianom - w zależności od aktualnego nastroju oraz wpływu samego alkoholu - np. osoba, która na co dzień jest miła i uległa, pod wpływem alkoholu wyładowuje całą nagromadzoną złość. Członkom rodziny osoby uzależnionej towarzyszy napięcie, lęk, bezradność wynikające z konieczności życia w sytuacji, której nie potrafią zmienić.
Zespół Otella u alkoholika - objawy
Uzależnienie jest chorobą postępującą, w trakcie jego trwania pojawiają się powikłania - dotyczą zarówno sfery fizycznej jak i psychicznej. Jednym z takich powikłań jest choroba zwana zespołem Otella, nazwana tak od imienia bohatera tragedii Szekspira dręczonego chorobliwą zazdrością.
Choroba ta objawia się bardzo silną podejrzliwością i zazdrością o partnera, który, najczęściej nie daje żadnych podstaw do podejrzewania go o zdradę. Zazdrość ta wynika z urojenia, na które cierpi uzależniony, nie jest wynikiem racjonalnego osądu. Zaburzenie rozwija się powoli, jednak w późniejszym okresie ma dynamiczny przebieg i obarczone jest dużym ryzykiem gwałtownych, niekontrolowanych zachowań.
Cierpiący na tą chorobę jest przekonany o tym, że jest zdradzany i wkłada bardzo dużo wysiłku w to, by udowodnić partnerce zdradę. Partnerki alkoholików cierpiących na zespół Otella są notorycznie oskarżane o posiadanie kochanków, zdradzanie partnera z sąsiadami, przyjaciółmi lub obcymi ludźmi.
Partnerzy próbują kontrolować swoje partnerki, robią to za pomocą gróźb lub fizycznej przemocy, mogą posuwać się do śledzenia, prowadzenia własnych "dochodzeń", przeglądania rzeczy osobistych - wszystko w celu znalezienia dowodu zdrady. Ostatnie z wymienionych działań skutkują zebraniem dowodów, najczęściej bardzo wątpliwych lub w ogóle nie pozwalających na wysuwanie absurdalnych oskarżeń.
Trzeźwość i praca nad sobą pozwoli nam widzieć świat i ludzi takimi jakimi są .
Czy zespół Otella da się wyleczyć?
Zaburzenia alkoholików pojawiające się najczęściej
Alkoholik czując, że nie radzi sobie z emocjami takimi jak złość, wstyd i poczucie winy próbuje wywierać na bliskich wpływ, mający na celu podporządkowanie ich i obarczenie odpowiedzialnością za jego picie oraz zachowania.
Zachowanie osoby uzależnionej ulega też częstym zmianom - w zależności od aktualnego nastroju oraz wpływu samego alkoholu - np. osoba, która na co dzień jest miła i uległa, pod wpływem alkoholu wyładowuje całą nagromadzoną złość. Członkom rodziny osoby uzależnionej towarzyszy napięcie, lęk, bezradność wynikające z konieczności życia w sytuacji, której nie potrafią zmienić.
Zespół Otella u alkoholika - objawy
Uzależnienie jest chorobą postępującą, w trakcie jego trwania pojawiają się powikłania - dotyczą zarówno sfery fizycznej jak i psychicznej. Jednym z takich powikłań jest choroba zwana zespołem Otella, nazwana tak od imienia bohatera tragedii Szekspira dręczonego chorobliwą zazdrością.
Choroba ta objawia się bardzo silną podejrzliwością i zazdrością o partnera, który, najczęściej nie daje żadnych podstaw do podejrzewania go o zdradę. Zazdrość ta wynika z urojenia, na które cierpi uzależniony, nie jest wynikiem racjonalnego osądu. Zaburzenie rozwija się powoli, jednak w późniejszym okresie ma dynamiczny przebieg i obarczone jest dużym ryzykiem gwałtownych, niekontrolowanych zachowań.
Cierpiący na tą chorobę jest przekonany o tym, że jest zdradzany i wkłada bardzo dużo wysiłku w to, by udowodnić partnerce zdradę. Partnerki alkoholików cierpiących na zespół Otella są notorycznie oskarżane o posiadanie kochanków, zdradzanie partnera z sąsiadami, przyjaciółmi lub obcymi ludźmi.
Partnerzy próbują kontrolować swoje partnerki, robią to za pomocą gróźb lub fizycznej przemocy, mogą posuwać się do śledzenia, prowadzenia własnych "dochodzeń", przeglądania rzeczy osobistych - wszystko w celu znalezienia dowodu zdrady. Ostatnie z wymienionych działań skutkują zebraniem dowodów, najczęściej bardzo wątpliwych lub w ogóle nie pozwalających na wysuwanie absurdalnych oskarżeń.
Trzeźwość i praca nad sobą pozwoli nam widzieć świat i ludzi takimi jakimi są .
poniedziałek, 5 grudnia 2011
" UFAM TOBIE BOŻE "
„Synu, w chorobie swej
nie odwracaj się od Pana,
lecz módl się do Niego, a On cię uleczy”
(Syr 38, 9)
Wyniszczeni przez chorobę, opuszczeni przez bliskich, smutni i zrezygnowani, w którymś momencie naszego podłego, pijanego życia podejmujemy ostatnią próbę zaprzestania picia. I wówczas okazuje się że nikt nie jest w stanie nam pomóż, nikt nie wyciągnie do nas pomocnej dłoni , bo wszyscy nas opuścili. Tak było ze mną i z wieloma innymi alkoholikami, kiedy to okazało się że pozostał nam tylko Bóg który człowieka nie opuszcza nigdy. I by poradzić sobie z chorobą, trzeba Bogu bezwarunkowo zaufać i powierzyć mu nasze życie.
Zaufanie do Boga jest źródłem uzdrawiania człowieka. Ponieważ w swoim strapieniu zwracamy się do Niego i ponieważ Jemu ufamy, On może nam pomóc i uzdrowić nas.
Biblijne wydarzenia pragną nas zachęcić do tego, byśmy przyjrzeli się naszym zranieniom i naszym chorobom i pokazali je Jezusowi, aby On dzisiaj dotknął nas tak samo, jak owych ludzi, i skierował do nas uzdrawiające i dodające otuchy słowa. Opowieści o uzdrowieniach odsłaniają nam kolejno nasze własne udręki i choroby. To ja jestem tym człowiekiem dotkniętym chorobą ciała i duszy, rozdartym wewnętrznie, pełnym agresji i jadowitych uczuć. To ja doświadczam siebie jako człowieka, którego trudno zaakceptować, opanowanego przez tysiące nieposkładanych myśli. Ale pomimo to podbiegam do Jezusa, wyciągam dłoń. Pozwala mi zaakceptować siebie, chociaż wydaję się sobie tego niegodny. Podchodząc do Jezusa, zrzucamy z siebie płaszcz, czyli rolę, jaką gramy pośród najbliższych, wszystko to, co nas osłania i zasłania. Podchodzimy do Niego niczym niechronieni. On nas pyta, czego naprawdę chcemy. Możemy stanąć wobec rzeczywistości i stawić jej czoło tylko dlatego, że Jezus bierze nas za rękę i pokazuje, że rzeczywistość bywa okrutna, ale wszędzie Ja jestem, również w niej, aby cię wspierać. Trzymani za rękę przez Jezusa mamy odwagę i siłę spojrzeć w oczy naszemu życiu i temu, co w nim jest. Kiedy w spotkaniu z Jezusem dowiaduję się, że On mnie bez zastrzeżeń akceptuje, w ciele, ze wszystkimi zmysłami, którymi siebie niszczę, to, co mnie przerażało wychodzi ze mnie i mogę inaczej postrzegać moje życie. Doświadczyłem ufności Jezusa we mnie, dlatego sam siebie przyjmuję,dzięki wierze mogę zostać przez Niego uzdrowiony. Wiara jako ufność daje nam pewność, że ze wszystkimi problemami możemy przyjść do Jezusa. Spotykając Go odczuwamy, że nie ma takiej sytuacji, w której On nas by nie wspierał. Ufność w Bogu nie jest gwarancją tego, że nie zachorujemy, że nie doznamy nieszczęśliwego wypadku, że nie poniesiemy klęski. Daje jednak pewność, że nic nie może nam wyrządzić prawdziwej szkody, nic złego nie może nas spotkać w głębi naszej istoty, ponieważ we wszystkich niebezpieczeństwach, w każdej chorobie i niepowodzeniu jesteśmy podtrzymywani przez kochające dłonie Boga i On obróci wszystko na nasze dobro. Ta ufność uwalnia nas od lęku przed przyszłością, daje nam spokój i wewnętrzną pewność.
Co więc oznacza ufność?
Gdy ufam człowiekowi, to znaczy, że nie boję się go; nie boję się, że mnie oszuka albo skrzywdzi; wiem, że mogę liczyć na jego pomoc; czuję się wobec tej osoby swobodny, bo mnie nie wykpi, ani nie potępi, ani nie osądzi wobec innych, nie zdradzi mojej tajemnicy. Każdy ma blisko siebie jedną czy kilka osób, którym ufa, ale człowiekowi nie można do końca zaufać, bo jest słaby i może zawieść.
Inaczej jest w przypadku Jezusa, który jest Bogiem i nigdy nie zawodzi. Można Jemu w pełni zaufać, gdyż kocha każdego z nas bezwarunkowo. Chce dla nas dobra i jest wszechmogący, a przede wszystkim miłosierny.
Chcę zaufać Jezusowi, ale co to oznacza Jemu zaufać?
Ufność to nic innego jak, spodziewanie się obiecanej pomocy. Czyli w trudnościach mam liczyć na pomoc Boga. Do Niego jak dziecko do matki biec. To nie mieć wątpliwości, wierzyć, że Jezus spełni obietnice zawarte w Słowie Bożym i to nie tylko względem innych, ale także względem mnie.
Ufać Jezusowi to także nie bać się Go. Nie chodzi tu o zrezygnowanie z bojaźni Bożej, szacunku dla świętości i majestatu Boga. Ale jest w nas nieraz taki lęk, gdy popełnimy grzech, gdy nie możemy poradzić sobie ze swoją słabością, to mamy takie tendencje, jak Adam w raju, by schować się przed Bogiem. Wstydzimy się, boimy się odrzucenia, potępienia. A właśnie Bóg pomimo to że nie zgadza się na nasz grzech, że brzydzi się złem, to jednak bardzo chce, abyśmy tacy "umorusani" właśnie do Niego bez lęku, z ufnością biegli. To jest właśnie ufność. Wiem, że On jest miłosierny i, że mnie nie odtrąci. Dlatego staję przed Nim taki jaki jestem. Jezusowi na tym bardzo zależy. Mówił o tym do św. s. Faustyny: Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia mojego (Dz. 1059). A Faustyna, której zaufanie Bogu było ogromne wołała: [...] choćbym miała na sumieniu grzechy świata całego i grzechy wszystkich dusz potępionych, to jednak nie wątpiłabym o Bożej dobroci, ale bez namysłu rzuciłabym się w przepaść miłosierdzia Bożego, która jest dla nas zawsze otwarta (Dz. 1552).
Przychodźmy do Boga od razu, nawet, gdy zrobiliśmy coś, za co siebie sami potępiamy. Zablokujmy wszystkie złe myśli i ze skruchą i ufnością w Jego miłość i przebaczenie stańmy przed Nim.
Ufać Bogu to także powierzyć Jemu siebie i swoje życie.
Słyszałem kiedyś taką historyjkę, która nie wiem skąd jest zaczerpnięta, ale bardzo dobrze pokazuje co to znaczy powierzyć siebie z ufnością Bogu:
"Do pewnego miasta przyjechał cyrkowiec. Rozciągnął pomiędzy dwoma wieżowcami linę. Zebrali się ludzie zainteresowani tą sytuacją. Cyrkowiec zapytał: czy wierzycie, że przejdę po tej linie i nic mi się nie stanie? Po zastanowieniu część zebranych odpowiedziała, że wierzy, inni mieli wątpliwości. Cyrkowiec zręcznie przespacerował się po linie. Gromkie oklaski nagrodziły jego wyczyn. Cyrkowiec stanął znów przed zebranymi, tym razem z taczką. I znów zadał pytanie: czy wierzycie, że przejdę po tej linie z taczką? Ludzie widząc, że poprzednim razem mu się udało i zrobił to tak zręcznie, jakby szedł po pewnym gruncie, w większości zakrzyknęli, że wierzą, choć i teraz znalazło się kilku niedowiarków. Cyrkowiec wdrapał się znów na wieżowiec i pchając przed sobą taczkę przeszedł bez problemu po linie. Ludzie pełni podziwu okazali swój zachwyt brawami. Po tym wyczynie cyrkowiec zadał następne pytanie: - czy wierzycie, że przejdę po tej linie z taczką, w której będzie siedział człowiek? Tym razem wszyscy jednomyślnie powiedzieli, że wierzą. Wtedy cyrkowiec zapytał: a kto z was na ochotnika wejdzie do tej taczki? Zaległa cisza. Nikt nie chciał zaryzykować swojego życia i powierzyć się w ręce cyrkowca.
Podobnie może być z naszą wiarą i zaufaniem Bogu. Wierzymy, że Bóg chce dobra dla każdego człowieka, że wszystko może i nie chce nikogo skrzywdzić, i że Jego plan na życie każdego jest najlepszy. Ale tak trudno nam jest okazać pełne zaufanie i puścić się wszystkich zabezpieczeń, tego, co pewne, co dla mnie znane, i odważnie rzucić się w ramiona Ojca ufając, że mnie złapie.
Spróbuj stanąć przed Bogiem i zdecydowanie, z pełną świadomością, bez żadnych "ale" i możliwości wycofania się powiedzieć: - Ojcze oddaję siebie i całe swoje życie w Twoje dłonie. Zgadzam się na to, abyś robił w moim życiu to, co się Tobie podoba, bez względu na to, czy będzie to dla mnie łatwe czy trudne. Na wszystko się zgadzam. Chcę tego, czego Ty chcesz, chcę dlatego, że Ty chcesz, chcę tak, jak Ty chcesz, chcę, dopóki Ty chcesz (Klemens XI).
Właśnie to jest ufność, która przynosi wolność, radość i szczęście. A przede wszystkim jest uwielbieniem Bożego Miłosierdzia. Przykładem takiej ufności jest Abraham, który był gotowy na złożenie ofiary ze swojego ukochanego syna Izaaka, wierząc, że Bóg wie lepiej. Tak samo i Hiob, który stracił całą swoją rodzinę, cały swój majątek i był wyniszczony przez chorobę, jednak powierzał się w ręce Boga i wołał: Choćby mnie zabił Wszechmocny - ufam (Hi 13,15).
Echo tych słów znajdujemy w życiu wielu Świętych. Także św. Faustyna w wielkich ciemnościach duchowych padała twarzą na ziemię przed Najświętszym Sakramentem i powtarzała: Chociażbyś mnie zabił, ja Ci ufać będę (Dz. 77). A także w innym momencie życia modliła się: Choć droga tak strasznie najeżona kolcami, nie lękam się iść naprzód; choć mnie grad prześladowań okryje, choć przyjaciele odstąpią, choć wszystko się sprzysięże przeciw mnie i choć się horyzont zaciemni, choć burza szaleć zacznie i poczuję, że jestem sama jedna i muszę stawić czoło wszystkiemu - wtenczas z całym spokojem ufam miłosierdziu Twemu, o Boże mój, i nie będzie zawiedziona nadzieja moja (Dz. 1195).
Nie lękajmy się zaufać Jezusowi we wszystkim. Powierzmy się Jemu i pamiętajmy o Jego obietnicy: Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką są mi pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask (Dz. 1578).
Opracował: SIGIMUND
nie odwracaj się od Pana,
lecz módl się do Niego, a On cię uleczy”
(Syr 38, 9)
Wyniszczeni przez chorobę, opuszczeni przez bliskich, smutni i zrezygnowani, w którymś momencie naszego podłego, pijanego życia podejmujemy ostatnią próbę zaprzestania picia. I wówczas okazuje się że nikt nie jest w stanie nam pomóż, nikt nie wyciągnie do nas pomocnej dłoni , bo wszyscy nas opuścili. Tak było ze mną i z wieloma innymi alkoholikami, kiedy to okazało się że pozostał nam tylko Bóg który człowieka nie opuszcza nigdy. I by poradzić sobie z chorobą, trzeba Bogu bezwarunkowo zaufać i powierzyć mu nasze życie.
Zaufanie do Boga jest źródłem uzdrawiania człowieka. Ponieważ w swoim strapieniu zwracamy się do Niego i ponieważ Jemu ufamy, On może nam pomóc i uzdrowić nas.
Biblijne wydarzenia pragną nas zachęcić do tego, byśmy przyjrzeli się naszym zranieniom i naszym chorobom i pokazali je Jezusowi, aby On dzisiaj dotknął nas tak samo, jak owych ludzi, i skierował do nas uzdrawiające i dodające otuchy słowa. Opowieści o uzdrowieniach odsłaniają nam kolejno nasze własne udręki i choroby. To ja jestem tym człowiekiem dotkniętym chorobą ciała i duszy, rozdartym wewnętrznie, pełnym agresji i jadowitych uczuć. To ja doświadczam siebie jako człowieka, którego trudno zaakceptować, opanowanego przez tysiące nieposkładanych myśli. Ale pomimo to podbiegam do Jezusa, wyciągam dłoń. Pozwala mi zaakceptować siebie, chociaż wydaję się sobie tego niegodny. Podchodząc do Jezusa, zrzucamy z siebie płaszcz, czyli rolę, jaką gramy pośród najbliższych, wszystko to, co nas osłania i zasłania. Podchodzimy do Niego niczym niechronieni. On nas pyta, czego naprawdę chcemy. Możemy stanąć wobec rzeczywistości i stawić jej czoło tylko dlatego, że Jezus bierze nas za rękę i pokazuje, że rzeczywistość bywa okrutna, ale wszędzie Ja jestem, również w niej, aby cię wspierać. Trzymani za rękę przez Jezusa mamy odwagę i siłę spojrzeć w oczy naszemu życiu i temu, co w nim jest. Kiedy w spotkaniu z Jezusem dowiaduję się, że On mnie bez zastrzeżeń akceptuje, w ciele, ze wszystkimi zmysłami, którymi siebie niszczę, to, co mnie przerażało wychodzi ze mnie i mogę inaczej postrzegać moje życie. Doświadczyłem ufności Jezusa we mnie, dlatego sam siebie przyjmuję,dzięki wierze mogę zostać przez Niego uzdrowiony. Wiara jako ufność daje nam pewność, że ze wszystkimi problemami możemy przyjść do Jezusa. Spotykając Go odczuwamy, że nie ma takiej sytuacji, w której On nas by nie wspierał. Ufność w Bogu nie jest gwarancją tego, że nie zachorujemy, że nie doznamy nieszczęśliwego wypadku, że nie poniesiemy klęski. Daje jednak pewność, że nic nie może nam wyrządzić prawdziwej szkody, nic złego nie może nas spotkać w głębi naszej istoty, ponieważ we wszystkich niebezpieczeństwach, w każdej chorobie i niepowodzeniu jesteśmy podtrzymywani przez kochające dłonie Boga i On obróci wszystko na nasze dobro. Ta ufność uwalnia nas od lęku przed przyszłością, daje nam spokój i wewnętrzną pewność.
Co więc oznacza ufność?
Gdy ufam człowiekowi, to znaczy, że nie boję się go; nie boję się, że mnie oszuka albo skrzywdzi; wiem, że mogę liczyć na jego pomoc; czuję się wobec tej osoby swobodny, bo mnie nie wykpi, ani nie potępi, ani nie osądzi wobec innych, nie zdradzi mojej tajemnicy. Każdy ma blisko siebie jedną czy kilka osób, którym ufa, ale człowiekowi nie można do końca zaufać, bo jest słaby i może zawieść.
Inaczej jest w przypadku Jezusa, który jest Bogiem i nigdy nie zawodzi. Można Jemu w pełni zaufać, gdyż kocha każdego z nas bezwarunkowo. Chce dla nas dobra i jest wszechmogący, a przede wszystkim miłosierny.
Chcę zaufać Jezusowi, ale co to oznacza Jemu zaufać?
Ufność to nic innego jak, spodziewanie się obiecanej pomocy. Czyli w trudnościach mam liczyć na pomoc Boga. Do Niego jak dziecko do matki biec. To nie mieć wątpliwości, wierzyć, że Jezus spełni obietnice zawarte w Słowie Bożym i to nie tylko względem innych, ale także względem mnie.
Ufać Jezusowi to także nie bać się Go. Nie chodzi tu o zrezygnowanie z bojaźni Bożej, szacunku dla świętości i majestatu Boga. Ale jest w nas nieraz taki lęk, gdy popełnimy grzech, gdy nie możemy poradzić sobie ze swoją słabością, to mamy takie tendencje, jak Adam w raju, by schować się przed Bogiem. Wstydzimy się, boimy się odrzucenia, potępienia. A właśnie Bóg pomimo to że nie zgadza się na nasz grzech, że brzydzi się złem, to jednak bardzo chce, abyśmy tacy "umorusani" właśnie do Niego bez lęku, z ufnością biegli. To jest właśnie ufność. Wiem, że On jest miłosierny i, że mnie nie odtrąci. Dlatego staję przed Nim taki jaki jestem. Jezusowi na tym bardzo zależy. Mówił o tym do św. s. Faustyny: Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia mojego (Dz. 1059). A Faustyna, której zaufanie Bogu było ogromne wołała: [...] choćbym miała na sumieniu grzechy świata całego i grzechy wszystkich dusz potępionych, to jednak nie wątpiłabym o Bożej dobroci, ale bez namysłu rzuciłabym się w przepaść miłosierdzia Bożego, która jest dla nas zawsze otwarta (Dz. 1552).
Przychodźmy do Boga od razu, nawet, gdy zrobiliśmy coś, za co siebie sami potępiamy. Zablokujmy wszystkie złe myśli i ze skruchą i ufnością w Jego miłość i przebaczenie stańmy przed Nim.
Ufać Bogu to także powierzyć Jemu siebie i swoje życie.
Słyszałem kiedyś taką historyjkę, która nie wiem skąd jest zaczerpnięta, ale bardzo dobrze pokazuje co to znaczy powierzyć siebie z ufnością Bogu:
"Do pewnego miasta przyjechał cyrkowiec. Rozciągnął pomiędzy dwoma wieżowcami linę. Zebrali się ludzie zainteresowani tą sytuacją. Cyrkowiec zapytał: czy wierzycie, że przejdę po tej linie i nic mi się nie stanie? Po zastanowieniu część zebranych odpowiedziała, że wierzy, inni mieli wątpliwości. Cyrkowiec zręcznie przespacerował się po linie. Gromkie oklaski nagrodziły jego wyczyn. Cyrkowiec stanął znów przed zebranymi, tym razem z taczką. I znów zadał pytanie: czy wierzycie, że przejdę po tej linie z taczką? Ludzie widząc, że poprzednim razem mu się udało i zrobił to tak zręcznie, jakby szedł po pewnym gruncie, w większości zakrzyknęli, że wierzą, choć i teraz znalazło się kilku niedowiarków. Cyrkowiec wdrapał się znów na wieżowiec i pchając przed sobą taczkę przeszedł bez problemu po linie. Ludzie pełni podziwu okazali swój zachwyt brawami. Po tym wyczynie cyrkowiec zadał następne pytanie: - czy wierzycie, że przejdę po tej linie z taczką, w której będzie siedział człowiek? Tym razem wszyscy jednomyślnie powiedzieli, że wierzą. Wtedy cyrkowiec zapytał: a kto z was na ochotnika wejdzie do tej taczki? Zaległa cisza. Nikt nie chciał zaryzykować swojego życia i powierzyć się w ręce cyrkowca.
Podobnie może być z naszą wiarą i zaufaniem Bogu. Wierzymy, że Bóg chce dobra dla każdego człowieka, że wszystko może i nie chce nikogo skrzywdzić, i że Jego plan na życie każdego jest najlepszy. Ale tak trudno nam jest okazać pełne zaufanie i puścić się wszystkich zabezpieczeń, tego, co pewne, co dla mnie znane, i odważnie rzucić się w ramiona Ojca ufając, że mnie złapie.
Spróbuj stanąć przed Bogiem i zdecydowanie, z pełną świadomością, bez żadnych "ale" i możliwości wycofania się powiedzieć: - Ojcze oddaję siebie i całe swoje życie w Twoje dłonie. Zgadzam się na to, abyś robił w moim życiu to, co się Tobie podoba, bez względu na to, czy będzie to dla mnie łatwe czy trudne. Na wszystko się zgadzam. Chcę tego, czego Ty chcesz, chcę dlatego, że Ty chcesz, chcę tak, jak Ty chcesz, chcę, dopóki Ty chcesz (Klemens XI).
Właśnie to jest ufność, która przynosi wolność, radość i szczęście. A przede wszystkim jest uwielbieniem Bożego Miłosierdzia. Przykładem takiej ufności jest Abraham, który był gotowy na złożenie ofiary ze swojego ukochanego syna Izaaka, wierząc, że Bóg wie lepiej. Tak samo i Hiob, który stracił całą swoją rodzinę, cały swój majątek i był wyniszczony przez chorobę, jednak powierzał się w ręce Boga i wołał: Choćby mnie zabił Wszechmocny - ufam (Hi 13,15).
Echo tych słów znajdujemy w życiu wielu Świętych. Także św. Faustyna w wielkich ciemnościach duchowych padała twarzą na ziemię przed Najświętszym Sakramentem i powtarzała: Chociażbyś mnie zabił, ja Ci ufać będę (Dz. 77). A także w innym momencie życia modliła się: Choć droga tak strasznie najeżona kolcami, nie lękam się iść naprzód; choć mnie grad prześladowań okryje, choć przyjaciele odstąpią, choć wszystko się sprzysięże przeciw mnie i choć się horyzont zaciemni, choć burza szaleć zacznie i poczuję, że jestem sama jedna i muszę stawić czoło wszystkiemu - wtenczas z całym spokojem ufam miłosierdziu Twemu, o Boże mój, i nie będzie zawiedziona nadzieja moja (Dz. 1195).
Nie lękajmy się zaufać Jezusowi we wszystkim. Powierzmy się Jemu i pamiętajmy o Jego obietnicy: Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką są mi pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask (Dz. 1578).
Opracował: SIGIMUND
Subskrybuj:
Posty (Atom)