Kiedyś, gdy nie byłem jeszcze uzależniony a potem przez większą część mojego picia, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam jakikolwiek wpływ na siebie samego i że mogę cokolwiek zmienić. Sądziłem że człowiek rodzi się już taki jak jest i tylko potem jest ukierunkowywany przez rodziców i otoczenie.
Byłem przekonany że ludzie już się rodzą źli albo dobrzy a ja sam niewiele mogę. Lecz w trakcie kolejnej próby zaprzestania picia wpadła mi w rękę książka, która mi pozwoliła zrozumieć w jakiej ciemnocie żyłem.
Chodzi mi tu o rozłożenie siebie samego na trzy części a mianowicie na ciało, rozum i to coś, co ja nazywam duszą.
Ktoś powie
- Ale po co ?
A no po to, by trzeźwiejąc móc bardziej się poznawać i mieć większą kontrolę i rozeznanie nad tym wszystkim co składa się na moje Ja. Sam to stosuje w moim trzeźwym życiu i jak na razie zdaje to egzamin.
Gdy kończyłem terapie półtora roku temu dałem sobie czas na zastanowienie się jakim chcę być i jak ma wyglądać moje trzeźwe życie. Potrzebna była analiza.
Rozum - pokrzywiony sposób myślenia przez długotrwałe dostarczanie toksyn, myślenie na potrzeby byle jakiego życia a w szczególności picia.
Ciało - wycieńczone bardzo częstymi zatruciami alkoholowymi, pozbawione podstawowych minerałów, witamin, bardzo nieregularnie i ubogo odżywione.Całkowity brak kondycji.
Dusza - zaniedbana, osamotniona, smutna, stłamszona, odizolowana i służalcza.
Taki obraz przedstawiało moje JA.
Zastanawiałem się które z nich tak bardzo potrzebowało tego alkoholu.
Rozum - a jak że, on te wszystkie myki miał w swojej pamięci. Wiedział że po alkoholu będzie mógł pracować jak szwajcarski zegarek, że nie będzie takiego problemu którego on nie rozwiąże, że wszystko będzie jasne i proste a jeżeli nawet nie, to będzie przynajmniej wesoło. Jeszcze skubany do picia potrzebował towarzystwa.
Ciało - ( oszust i leń ), chętnie korzystające ze sposobności wymigania się od pracy i ulżenia sobie, nigdy nie dawało się długo namawiać rozumowi na przyjęcie kolejnych dawek alkoholu. Wiedziało że po nim mięśnie staną się sprawniejsze, że wysiłek nie będzie już tak odczuwalny, że wszelkie bóle i dolegliwości ustaną, bo nastąpi znieczulenie. Jeżeli nawet będzie już tego alkoholu nadmiar to będzie mogło przynajmniej poleżeć.
Ileż to razy rozum wytężał się już ostatkiem sił żeby doprowadzić to zmęczone i prawie nie władne ciało do domu. Dwa pijaki w jednej osobie.
Dusza - czy potrzebowała tego alkoholu ?
Myślę że nie, ale chyba była i jest współ-uzależniona i musiała biernie uczestniczyć w tym procederze.
W obecnym moim okresie trzeźwienia rozum zajęty jest pracą i nauką, bo postanowiłem uzupełnić swoje wykształcenie. Czytaniem książek, spędzaniem krzty czasu przy komputerze i poznawaniem nowych miejsc, bo dość często podróżuję, realizując dawne marzenia. Zrezygnowałem przynajmniej na ten czas z telewizji, ale słucham radia.
Ciało - z tym miałem najwięcej pracy. Rozpocząłem od odżywiania by dostarczyć organizmowi brakujących składników. Potem zacząłem dopiero wymagać i wstawać o czwartej rano, z resztą trwa to do dziś. Oczywiście kładłem się o dwudziestej drugiej a w niedzielę spałem do woli. Budzę się obecnie bez budzika. Dużą wagę przywiązałem do higieny . Praca, długie spacery, górskie wędrówki podtrzymują mnie w dobrej formie fizycznej. Do wielu tych rzeczy po prostu się zmuszałem jak tyran, ale nie miałem innej możliwości poznania na co mnie stać i ile wytrzymam.
Już nie ma mojej zgody aby być niewolnikiem mojego ciała (oszusta). Jeżeli jest karmione i pojone tak jak potrzeba, otrzymało potrzebną dawkę snu, nie jest nazbyt eksploatowane, utrzymane w higienie i nic nie przewidzianego mu nie dolega, to ma mi służyć a nie ja jemu.
I wreszcie dusza - jeżeli przestałem się na mojej drodze życiowej potykać, robię wszystko tak by przynosiło mi to radość i szacunek u ludzi, by nie kalkulował mi się powrót do picia w godzinie próby, to moja dusza się raduję i emanuje tą radością na zewnątrz.
W taki sposób żyć i trzeźwieć mi jest dużo łatwiej, mogę zareagować wcześniej jak z czymś jest coś nie tak. Co czuję i dlaczego, co mi dolega i jaki jest tego powód i czemu moja dusza jest smutna i dlaczego brakuje mi energii.
Tyle moich doświadczeń z rozumem, duszą i ciałem.
DO ZOBACZENIA W TRZEŹWOŚCI !
SIGIMUND.
Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman
sobota, 2 października 2010
środa, 29 września 2010
ZAPROSZENIA
Zapraszamy wszystkich bardzo serdecznie na kolejny mityng otwarty który odbędzie się 06.10.2010r. w ośrodku "DROGA".
Zapraszamy także do odwiedzania bliźniaczego bloga "UŻYCZĘ CI" zygi-grupawdrodze.blogspot.com
środa, 22 września 2010
"SAMOTNOŚĆ"
„ Samotność to taka wielka trwoga, ogarnia mnie, otacza mnie” - śpiewał Rysiek Riedel. Coś z tą samotnością jest nie tak u ludzi uzależnionych i warto się temu bliżej przyjrzeć. Nie chcę się tu rozwodzić o samotności która doskwiera podczas okresów opilczych, lecz tą która może się pojawić w okresie trzeźwienia. Rzeczywiście na podstawie własnych przeżyć mogę powiedzieć że nie tylko, ogarnia i otacza, ale także otumania i usypia czujność.
Żeby wszystko było zrozumiałe to na wstępie chcę wyjaśnić że przez picie straciłem wszystko, zostałem bez dachu nad głową i po trzech miesiącach znoszenia niewygód znalazłem się na terapii w Gorzycach. Po ukończeni terapii za sprawą mojej terapeutki zamieszkałem w schronisku. Chcąc, nie chcąc, ale raczej nie chcąc, trochę z przymusu zacząłem trzeźwieć.
Rozum, ciało i dusza uwolnione od toksyn które namiętnie gromadziłem przez ostatnich kilkanaście lat zaczęły mnie pozytywnie zaskakiwać. Horyzonty myślowe mocno mi się rozszerzyły, zacząłem używać głowy do innych celów niż jak wykombinować flaszkę a i ciało zaczęło mi służyć. Wszystko zaczęło mi się układać i wychodzić. Znalazłem pracę i byłem z siebie i ogólnie z życia bardzo zadowolony. Otaczali mnie różni ludzie, - bezdomni w miejscu zamieszkania , którzy mnie denerwowali, bo czułem się od nich lepszy i ci w miejscu pracy z którymi czułem się dobrze i najchętniej bym się z nimi nie rozstawał. Tak że obcowanie z jednymi było dla mnie uciążliwe a z drugimi zbyt krótkie i nie zaspakajające w całości moich potrzeb. Czułem się z tego powodu nieszczęśliwy i bardzo samotny. Wówczas to przekonałem się jak można być samotnym wśród ludzi. Stan ten utrzymywał się przez jakieś pół roku i gdy byłem już osiemnaście miesięcy trzeźwy, nadarzyła się okazja by pobyć trochę dłużej z tymi z którymi tak było mi dobrze. Poszedłem na imprezę taneczną, organizowaną przez zakład pracy, na której był również mój kolega alkohol. Nie wdając się w szczegóły - Co? i - Jak? , po prostu chcąc udowodnić że zasługuję na ich przyjaźń, piłem na równi z nimi. Skończyło się to tym że znów nie miałem nic i nikogo, nawet tych od których rzekomo miałem być lepszy. Druga sytuacja związana z samotnością, przytrafiła mi się dwa lata później i wówczas też egzamin oblałem i poniosłem sromotną klęskę. Ciężką pracą i niemałym zaangażowaniem wypracowałem sobie możliwość zamieszkania w miejscu pracy. Była to restauracja z hotelem a ja sprawowałem nadzór konserwatorski. Dostałem śliczny hotelowy pokoik z łazienką, telewizorem, pięknym małym tarasikiem z widokiem na kort i las. Właścicielami byli dość znani ludzie show-biznesu i darzyli mnie dużym zaufaniem. Miejsce to położone było przy bardzo ruchliwej drodze, ale co tu dużo mówić, była to normalna wiocha. W czasie pracy byłem sam, po pracy w pokoju byłem sam. Jedynie gdy była jakaś awaria, czy podczas obiadu mogłem liczyć na towarzystwo kelnerek i kucharek. Całkowity brak przyjaciół, nie ciekawa miejscowość do nawiązywania kontaktów, aż wreszcie moje niedoświadczenie z trzeźwością i nie przestrzeganie zaleceń, doprowadziło do tego że zacząłem szukać starych wypróbowanych przyjaciół. Tak po pięciu miesiącach bycia trzeźwym, wpadłem w ciąg a potem znów nie miałem nic.
Dziś wiem jakie to ważne więc zrobiłem wszystko i ciągle robię, by nie odczuwać samotności.
Przyjaciele z mityngów są ważni ale i inni ludzie są potrzebni, nieważne jacy, byle by nie zagrażali naszej trzeźwości.
DO ZOBACZENIA W TRZEŹWOŚCI ! "ZYGI"
wtorek, 24 sierpnia 2010
III zjazd absolwentów i sympatyków ośrodka "Droga"
Otrzymaliśmy informację dotyczącą zbliżającego się dorocznego zjazdu absolwentów i sympatyków ośrodka „Droga”. III zjazd odbędzie się w terminie 4 września br. Chętni spotkają się w pociągu relacji Częstochowa – Wisła, odjazd z Dąbrowy Górniczej o godz. 7.19 (Uwaga! Pociąg nie zatrzymuje się na wszystkich stacjach). Następnym punktem zbiórki jest szczyt Czantorii, pod wieżą widokową. To znakomite udogodnienie dla leniwych, którzy zamiast dokonać zdobycia góry samodzielnie woleliby skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji i bez wysiłku (skąd my to znamy?) dotrzeć na wierch.
W zależności od pogody, ilości osób na miejscu itd. (demokratycznie – jak zapewniają organizatorzy) podejmiemy decyzję co do kierunku dalszego marszu (jazdy?). Zapraszamy!
Jeśli chcielibyście spotkać się ze starymi przyjaciółmi, pogadać, powspominać, pooddychać świeżym powietrzem, przypomnieć sobie jak to fajnie być w górach albo po prostu spędzić czas w miłej atmosferze - to czekamy! Szczegóły tutaj.
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Jazda z przyzwoleniem cz.II
Kwestia jest o wiele szersza i znacznie poważniejsza, niż ta krótko opisywana w telewizyjnych relacjach. Czasem wręcz odnoszę wrażenie, że po przeobrażeniu systemu państwa, pod tym względem w mediach niewiele się zmieniło. Przypomina mi to dawne czasy, gdy w dzienniku telewizyjnym słyszeliśmy jedno, a wierzyliśmy w coś zupełnie innego.W dodatku problem nie kończy się wcale na odbieraniu pijanym prawa jazdy. Niech każdy z podróżujących samochodem odpowie sobie w myślach na pytanie: ile razy jadąc autem był kontrolowany przez policję? Za każdym razem? Często? Rzadko? Sporadycznie? Wcale? To daje tylko mgliste pojecie o ilości pijanych, która uniknęła kontroli i dojechała szczęśliwie do celu. Ta „ciemna liczba” przestępców za kółkiem jest ogromna. To góra, która przeradza się w cały masyw jeśli weźmiemy pod uwagę pozostałe dziedziny życia. Bo przecież tak naprawdę rzecz nie rozbija się jedynie o kierowców. Nimi zajmuje się policja, inspekcja transportu drogowego, nierzadko straż miejska, i inni użytkownicy dróg.
Kierowcy mają jak i gdzie być kontrolowani. W jej wypadku niewiele mogą załatwić, chociaż oczywiście i tu zdarzają się niechlubne wyjątki. Nie chodzi także o orwellowską kontrolę samą w sobie. Chodzi o społeczne przyzwolenie. Ile osób wykonuje swoją pracę odczuwając kaca lub co gorsza, będąc pod wpływem alkoholu? I zawsze jest jakieś wytłumaczenie, najczęściej przed samym sobą. Bo były imieniny, święta, bo szefa nie ma, bo urodziło się dziecko, bo był ślub, bo przecież piwo to nie alkohol itd. itp. I nie chodzi tu o ludzi, którzy alkoholem chcą uczcić ważne dla siebie wydarzenia w odpowiednim miejscu i czasie. Nie chodzi też o tych, którzy są skłonni zaryzykować kłopoty w pracy i w domu. Chodzi właśnie o tę większość, która chętnie bierze w tym udział i udając skrupuły korzysta z okazji, z zadowoleniem zwalając ryzyko ewentualnych konsekwencji na innych. Natomiast brak reperkusji po podjęciu ryzyka zachęca do pójścia dalej. Łamane są kolejne zakazy i bariery: towarzyskie, rodzinne, religijne, wreszcie administracyjne i karne. Pomyślcie ile nietrzeźwych osób codziennie naraża siebie i innych na niebezpieczeństwo. Słychać co jakiś czas o nietrzeźwych lekarzach udzielających porad, maszynistach prowadzących składy, dróżnikach, pilotach. To przykłady tych, którzy szafują wprost ludzkim życiem i zdrowiem. Jak dużo jest osób zwolnionych z takiego ciężaru w biurach, pracowniach i sklepach? Ilu nietrzeźwych jest codziennie w pracy. Ilu z nich ma dostęp lub wręcz posługuje się urządzeniami, maszynami, a zdarza się, że i bronią. Na kopalniach, hutach, zakładach mechanicznych, w przemyśle ciężkim, chemicznym, energetycznym itd. Ilu z Was miało okazję wypić w pracy, a ilu przed. Nie zwracam się jedynie do osób uzależnionych. I bynajmniej nie zrzucam z nich odpowiedzialności. Mówię do ludzi, którzy prowadzą życie nie obciążone chorobą. Czy w swoim otoczeniu spotykaliście osoby – Wasze koleżanki i kolegów – które w tym miejscu i czasie nie powinny używać alkoholu? Rzecz idzie właśnie o społeczne przyzwolenie. Do tego dołóżcie jeszcze osoby „wczorajsze”, których sprawność psychofizyczna wskutek nadużycia alkoholu jest obniżona. Jeśli twierdzicie, że przecież nic się nie stanie od jednego piwa, że ktoś był wczorajszy ale trzeba go zrozumieć, bo jest mu z jakiegoś powodu ciężko, to właśnie dajecie przyzwolenie. To problem natury społecznej, a nie indywidualnej. Wypada dotrzeć do mentalności osób, które jeszcze nie przekroczyły magicznego progu uzależnienia. Dotrzeć, a nie docierać jakimiś produkcjami, które umożliwiają jedynie zarobienie pieniędzy ich twórcom.
Otwieram stronę internetową PARPA i cóż widzę. Mnóstwo górnolotnych i wzniosłych haseł, które świetnie wyglądają na papierze i w statystykach rocznych z działalności, ale z miernym skutkiem przenikają do zainteresowanych. Jeśli miernikiem wartości pracy byłaby ilość pism przesyłanych pomiędzy urzędnikami, ilość zapytań i udzielonych odpowiedzi, ilość wydanych opinii, udziału w konferencjach, przygotowanych planów i wdrożeń to pewnie byłbym spokojny o wszystkich chorych ze trzy pokolenia naprzód. Może po prostu biurokracja wzięła górę? PARPA nie jest moim wrogiem i nie uważam żeby pracowali w niej ludzie, którzy nie chcieliby pomóc takim jak ja, ale czasem zdaje mi się, że forma przerosła treść. Że brakuje zwykłej pracy u podstaw, że programy lepiej wyglądają zza biurka, niż z poziomu ulicy. Mamy świetną agencję, widzimy zagrożenia, potrzeby, konsultujemy przedsięwzięcia, kształcimy kadry, oceniamy je, ale ja zwykły chory, który gdyby nie Bóg i kilku dobrych ludzi zdechłbym na jakiejś melinie, albo w zaułku.
Dobre samopoczucie społeczeństwa buduje się właśnie w taki sposób. Oto ci – alkoholicy, którzy sami sobie są winni, a naprzeciwko my, tacy wspaniali, nie mający sobie nic do zarzucenia. Zbudowaliśmy przecież świetny system. Możemy być z siebie dumni. Za granicą chwalą nas za to.
Takie podejście, jakże częste wśród fachowców, powoduje, że pomimo istnienia całego systemu wraz z jego specjalistami, instytucjami, przedsięwzięciami i programami, choroba i wizerunek chorego w odbiorze społecznym jest nadal na poziomie odbioru drobnego pijaczka, który żebra o kilka groszy wsparcia. Od lat nie zmienia się na tym polu nic. Dzięki temu nadal spokojnie możemy powiedzieć: Są oni alkoholicy, i my – reszta społeczeństwa. I nic się nie stanie jeśli ktoś w pracy wypije trochę alkoholu. Oto właśnie mentalność pozwalająca na społeczne przyzwolenie. A to właśnie wskazuje jak wiele jeszcze mamy cywilizacyjnie do zrobienia.
A za jakiś czas po długim weekendzie znowu zobaczę panią z telewizji, z trwogą mówiącą o kolejnych setkach przyłapanych na jeździe pijanych kierowców.
niedziela, 15 sierpnia 2010
Jazda z przyzwoleniem cz.I
Mierżą mnie poważne i nudne opinie na temat pijanych kierowców. Wygłaszane z powagą tyrady i wystąpienia, w których rozmówcy starają się przedstawić problem spłaszczając go do rozmiarów truizmu, a przy okazji dodając czarno - białą ocenę zjawiska. Zjawiska, które jest o wiele poważniejsze, niż powrót pijanego rowerem po wiejskiej potańcówce.
To zjawisko to nic innego jak społeczne przyzwolenie. Przyzwolenie na picie w różnych sytuacjach, miejscach i okolicznościach, a nie tylko z kluczykami od stacyjki w ręce. Oczywiście i ja uważam, że jazda pod wpływem alkoholu jest przestępstwem i każdy, bez względu na zajmowane stanowisko i pozycję społeczną powinien ponosić tego czynu konsekwencje, jednakże bez zbędnego w tej sytuacji zadęcia. Nie jestem także wrogiem samego alkoholu. Sądzę jednak, że powoli zaczynamy dostrzegać naszą narodową przywarę, jaką bez wątpienia jest spożywanie alkoholu, jedynie poprzez pryzmat pijanych na drodze, nie dostrzegając złożoności tego fenomenu. To bardzo wygodne, ale i niebezpieczne, gdy większość zaczyna zrzucać odpowiedzialność za ten stan rzeczy, wyodrębniając jedynie dyżurną grupę napiętnowanych, zapominając przy tym, że ta grupa stanowi integralną część niej samej.
Jakoś jestem dziwnie przekonany, że wszyscy ci wygłaszający mądre opinie eksperci, po wyłączeniu kamer, przestają być tak bezkompromisowi w momencie gdy problem ten dotyka ich samych, lub ich bliskich. Ich postawa budzi moje wątpliwości tym większe, im głośniej wygłaszają swoje – a może właśnie nie swoje - poglądy. Nie jestem też zwolennikiem podnoszenia kar. Coraz ostrzejsze kary nie przynoszą wciąż zadowalających rezultatów. Moja świętej pamięci babcia mówiła, że w czasie okupacji pod karą śmierci nie wolno było handlować mięsem, a ludzie i tak handlowali.
Wciąż brakuje natomiast wskazania modelu postępowania. Ludzie lubią porównywać się do innych i grać życiowe role. Teraz lansowany w mediach typ twardziela pije i nierzadko jeździ samochodem. Na kpinę zakrawa fakt, że w programach informacyjnych prezenterki i ich rozmówcy z dezaprobatą kręcą głowami, marszcząc brwi poważnymi głosami potępiają pijanych kierowców, a zaraz po zakończeniu audycji na ekrany wkracza reklama piwa przekonująca, że dobra zabawa bez niego się nie obejdzie. Spece od reklamy docierają do podświadomości najczęściej młodych ludzi, mówiąc im jaki styl życia mają naśladować. Odpoczynek po ciężkiej pracy – piwo, emocje sportowe – piwo, impreza z przyjaciółmi – bez piwa się nie obejdzie. Mało tego - kup jedno, może ci się poszczęści i drugie dostaniesz za darmo. Oglądając ten świat można dojść do wniosku, że to normalne, że wszystkie sfery życia związane są z alkoholem, że miejsce tej substancji w życiu człowieka jest nieodzowne i pożądane. Jakże naiwnie przy tych profesjonalnych przedsięwzięciach wyglądają nieśmiałe próby lansowania postaw typu „Prowadzę - jestem trzeźwy”. Ostatnio toporne w swej wymowie i budżecie produkcje wzbogacone mają zostać o szokujące ujęcia wypadków... Tymczasem bohaterowie różnego rodzaju filmów i seriali, mający kłopoty z alkoholem, bez żadnych konsekwencji wracają do picia już po uporaniu się ze swoim, wydawałoby się poważnym problemem, i kilkanaście odcinków dalej pokazują widzom, że już umieją pić w sposób kontrolowany. W ten spoób widzowie otrzymują wiedzę na temat alkoholizmu. Na złośliwy chichot zakrawa fakt sponsorowania festiwalu muzycznego w Tychach im. Ryśka Riedla, noszącego nomen omen nazwę „Ku przestrodze”, przez największy na Śląsku browar. To są rzeczy z którymi się nie godzę. Niestety nie wiem jak zacząć zmieniać świat. Jestem już w wieku gdy człowiekowi pozostaje coraz mniej złudzeń. Są przecież odpowiednie instytucje państwowe, prywatne, społeczne. Są fundacje, ośrodki badań. Istnieją fundusze i całe programy społeczne opracowywane w pocie czoła za niemałe pieniądze. Teoretycznie jest wszystko, albo prawie wszystko. Zbudowany jest cały system i powołana cała armia specjalistów różnego szczebla. Tylko jakoś w rzeczywistości nic się nie zmienia.
Przysłuchując się tym tyradom wygłaszanym przez różnej maści specjalistów obrzydzenie mnie bierze i mam chęć przełączyć kanał. Jedyną rzeczą dla której tego nie robię jest moje osobiste zainteresowanie problematyką uzależnień. Ale moi znajomi, których alkoholizm nie doświadczył tak mocno, mają to gdzieś i przełączają. Guzik ich obchodzi wystąpienie w telewizji ględzących znawców tematu. Uważają, że gadające głowy mówią o czymś zupełnie abstrakcyjnym. Są przekonani, że przekaz skierowany jest do uzależnionych, nie zaś do nich samych. W domyśle - pijak za kierownicą to z całą pewnością alkoholik, a więc nie ja. Młodzi ludzie też o wiele łatwiej identyfikują się z niegrzecznymi bohaterami, niż odpicowanymi, nieskazitelnymi, lalusiowatymi, natchnionymi rozsądkiem reprezentantami słusznej sprawy.
czwartek, 5 sierpnia 2010
I po mityngu!
Witajcie! Wczoraj mieliśmy okazję uczestniczyć w mityngu spikerskim. Ponieważ był to jednocześnie mityng otwarty gościliśmy wśród nas osoby współuzależnione, które wsparły nas swoją obecnością, za co dziękujemy. Zaproszony z tej okazji spiker podzielił się z nami historią swojej choroby. Opowiadał ze swadą o tym jak zaczął pić, jak daleko zabrnął idąc ślepą uliczką alkoholizmu, jak przebudził się i co robi dziś aby nie powrócić do nałogu. Wielu z nas poruszyło jego wystąpienie. W opowiedzianej przez niego, w bezpretensjonalny sposób, historii odnaleźliśmy mnóstwo wątków dotyczących życia każdego z nas. To było bardzo intrygujące, a zarazem pouczające spotkanie. Z pewnością w przyszłości, z ochotą zorganizujemy kolejne, na które znów zaprosimy trzeźwiejącego alkoholika z długim stażem trzeźwości. Kogoś kto unaoczni nam, że z chorobą można sobie poradzić, kto wleje w nasze serca dodatkową porcję nadzei i optymizmu. Dziękujemy Ci Grzegorz!
W ramach spraw organizacyjnych pojawiło się zaproszenie na doroczny zlot absolwentów i sympatyków ośrodka "Droga". Jak co roku spotkamy się w pierwszą sobotę września. Prawdopodobnie - bo nie jest to jeszcze do końca przesądzone - zobaczymy się nad Pogorią, gdzie upieczemy kiełbaski (czy co tam każdy ze sobą przyniesie). Jeśli jesteście absolwentami ośrodka lub po prostu jego sympatykami przyjdźcie. Szczegóły wkrótce, o których poinformuje:
Wasz Skryba
P.S. Wiadomość dla przebywającego na urlopie Prowadzącego: U nas wszystko w porządku, grupa działa, o nic się nie martw! Wypoczywaj z rodziną trzeźwo i zdrowo, a do nas wróć z naładowanymi akumulatorami! Pozdrawiamy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)