Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

niedziela, 11 lipca 2010

Moje AA - Mirek

    
     Pojawiając się któregoś dnia na swoim pierwszym mityngu AA Mirek czuł się okropnie. Był bardzo napięty i zdenerwowany. Przez to nie pamięta nawet jaka była pogoda tamtego dnia, ani żadnej innej mało istotnej rzeczy, które czasami mimowolnie zapadają w pamięć.
     Zaprowadzono go do starego, ponurego budynku mieszczącego się na tyłach dużego zakładu przemysłowego w Raciborzu. Paraliżujący strach z trudem pozwalał wytrwać wśród obcych mu ludzi, przed którymi - jak sądził - będzie musiał po raz pierwszy przyznać, że jest alkoholikiem. Kiedy to robił czuł jak z głowy odpływa krew, a gardło robi się ściśnięte i sztywne. Chciał żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Nie wiedział jak się zachować, czy coś mówić, czy może lepiej milczeć. Najchętniej uciekłby od razu, ale jego wybujałe ego i duma nie pozwoliły mu się wtedy przyznać - przede wszystkim przed sobą - że po prostu się boi. Patrząc na zebranych nie widział w nich kolegów, nie widział w nich przyjaciół, nie potrafił odnaleźć się w rytuale. Kiedy zaczęli mówić modlitwę o pogodę ducha z tymi skupionymi, poważnymi minami – bez cienia uśmiechu, w dodatku trzymając się za ręce, wydawali mu się komiczni i niepoważni. Uważał, że muszą być naiwni skoro wierzą w to, że ktokolwiek może im pomóc. Życie którym żył dotychczas boleśnie przekonywało go, że może liczyć tylko na siebie samego.
     Grupa AA stanowiła dla Mirka zamknięty świat rządzący się niezrozumiałymi prawami, stosujący się do dziwnych reguł, obcy i jak wydawało mu się na początku nieprzyjazny, a w dodatku zupełnie do niego nie pasujący. On impulsywny, pobudzony, energiczny, nerwowy, napięty – oni spokojni, wyważeni, stonowani i powściągliwi. Ten świat do tej pory kojarzył mu się stereotypowo z głupimi uwagami znajomych, niewybrednymi żartami i obciachem. Komunałem, od którego wolał trzymać się z daleka. Oczywiście słyszał o alkoholikach wcześniej. Być alkoholikiem oznaczało ni mniej, ni więcej tylko być kimś gorszym – wyrzutkiem, którego już nikt nigdy nie potraktuje poważnie i z szacunkiem. Alkoholik jak sądził był pogardliwym synonimem człowieka upadłego.


     Starsi członkowie AA wywoływali na nim wrażenie grupy dobrych znajomych, którym chyba przeszkadza jego obecność, choć oczywiście w żaden sposób nie dali po sobie tego poznać. To byli mili ludzie, choć – jak uważał - momentami za bardzo przejęci swoją rolą. Niektórzy z nich wydawali mu się kimś w rodzaju religijnych fanatyków, ohydnych neofitów, którzy choć jeszcze wczoraj byli niegodnymi zaufania pijakami, dzisiaj stali się gorliwymi wyznawcami nowej religii. Wracając we wspomnieniach do tego wydarzenia przypomina sobie, że nie znalazł u nich tego czego początkowo podświadomie szukał. Nie znalazł chęci użalania się nad swoim losem.
     Wszyscy sprawiali wrażenie taktownych, spokojnych i ostrożnych. Był gotów przyznać, że to tylko taka poza na użytek nowicjuszy. W ich postawie doszukiwał się raczej wyniosłości niż pokory i pogodzenia się z losem. Słyszał o czym mówią, ale niewiele z tego rozumiał, choć gdybyście go wtedy o to zapytali udowadniałby, że jest zgoła inaczej. Obco brzmiały nazwy i słownictwo używane podczas spotkań. Wydawało mu się, że wszyscy mu się przyglądają i oceniają, co wywoływało w nim bunt i złość. No, bo jakim prawem ocenia go ktoś, kto zupełnie o nim nic nie wie. Sądził, że jego przypadek jest inny i wyjątkowy. Dopiero z czasem przekonał się jak prosta jest prawda. Wówczas nie wyobrażał sobie aby kiedykolwiek mógł stać się częścią tej grupy ludzi. Ufał tylko tym, którym się udało i którzy mówili mu, że dzięki tym spotkaniom nie piją. A on nie chciał pić. A może chciał nauczyć się picia kontrolowanego? Dziś, jak sam twierdzi, to już nie ważne.
     Z czasem przestał być tak krytycznie nastawiony. Teraz uważa, że po prostu usiłował zobaczyć w tych ludziach ideały – potrafili przecież z powodzeniem powstrzymać się od picia. A oni okazywali się zwykłymi ludźmi - pełnymi zalet i wad, zamiast mędrcami mającymi dla niego łatwe i gotowe rady. To budziło jego wątpliwości i wahanie do momentu, w którym zrezygnował z własnej źle pojętej dumy. Poczuł wtedy AA i ich przesłanie zawarte w prostych, nieskomplikowanych słowach, które na początku do niego nie przemawiały, ale z czasem stawały się coraz bardziej czytelne. I choć zabrzmi to dziwnie mówią do niego dalej, dając mu nadzieję na lepsze dzisiaj…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz