Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

środa, 23 czerwca 2010

Alkohol w moim barku, cz.I

    
     Pamiętam, że kończąc terapię, przy odejściu z ośrodka otrzymałem kartkę formatu A-4 z zaleceniami dla alkoholików, którzy chcą trzeźwieć. Byłem wówczas bardzo nieufny i zamknięty na, jak wydawało mi się wtedy, próby wchodzenia z butami w moje życie przez terapeutów. Cóż, wykształcone przez lata mechanizmy obronne działały w najlepsze i musiało minąć jeszcze wiele miesięcy zanim, stosując moje własne metody bronienia się przed zapiciem zorientowałem się, że nie odbiegają one od tych, które otrzymałem już wcześniej… Wyhodowane przez lata picia alkoholu pijane myślenie broniło ze wszystkich sił dostępu do mnie. W moim przypadku objawiało się to przede wszystkim myśleniem: terapeuta - mój wróg, członkowie AA - sekta, ja - najmądrzejszy. Ego jak u każdego uzależnionego od alkoholu rozrosło się do gigantycznych rozmiarów i z powodzeniem przysłaniało mi horyzonty.




     Jednym z pierwszych zapisów na które zwróciłem uwagę krytycznym okiem było zalecenie, aby zrezygnować z trzymania alkoholu w domu. Byłem przekonany i byłbym gotów bronić swego sądu, że w żaden sposób nie wpływa na moją świadomość jego obecność. Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że pomimo iż nie czuję jakiegoś silnego przyciągania do barku, to alkoholikowi takiemu jak ja w zupełności wystarcza sama pewność, że w przypadku kryzysu zawsze można za niego złapać. I tak też właśnie było. W swoim domu trzymałem alkohol i choć wiedziałem już, że mam alkoholowy problem regularnie po niego sięgałem. Zwłaszcza gdy już zrobiłem to pierwszy raz...
     Najtrudniej było mi to zrobić właśnie ten pierwszy raz. Zerwać z dotychczasową abstynencją i poddać się nałogowi, cały czas przekonany, że wszystko jest jeszcze pod kontrolą. Na własnej skórze odczułem bolesną prawdę, że od pijących alkoholików różni mnie tylko pierwszy kieliszek. Dobrze pamiętam towarzyszące temu uczucia – narastające napięcie, niepokój, lęk, i niepohamowane pragnienie aby jak najszybciej przynieść sobie choć odrobinę ulgi… Towarzyszył mi wtedy zawód, że oto łamię kolejną daną samemu sobie obietnicę, że kolejny bastion mojej odpowiedzialności padł i przekroczona została kolejna granica. Nienawidziłem siebie za to. Za te wszystkie złamane zobowiązania i przyrzeczenia…
   cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz