Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

wtorek, 29 czerwca 2010

Alkohol w moim barku, cz.III

     Sądziłem wtedy, że alkoholik to ktoś całkowicie pozbawiony świadomości, kto musi odczuwać silny pociąg do wypicia alkoholu. Jest swego rodzaju zombie, który nic niewidzącymi oczyma podąża tylko drogą do alkoholowego samounicestwienia. Udawałem przed sobą, że ze mną wszystko jest w porządku, bo przecież nie odczuwam niczego takiego. Ponieważ miałem umysł zaprzątnięty sprawami całego świata i to na mych barkach, jak mniemałem spoczywał jego los, zupełnie nie dostrzegałem, że oszukuję samego siebie. Wmawiałem sobie, że alkoholizm to coś, co nie może zdarzyć się mnie. Dziecku alkoholika, które widziało jak jego ojciec powoli umiera dzień po dniu. Do głowy mi nie przyszło, że już jestem chory, że po prostu chcę być blisko alkoholu, chcę go mieć w zasięgu ręki, że wcale nie zależy mi na tym aby pozbyć się go z pola widzenia.


      
     Alkohol musiał już wtedy być obecny w moim otoczeniu. Musiał być blisko – możliwie jak najbliżej mnie, tak blisko jak nitrogliceryna dla chorego na serce. Nie uświadamiałem sobie wówczas, że ja już jestem zombie, że dostęp i łatwość zdobycia alkoholu jest dla mnie tak ważna. Wtedy był to dla mnie objaw normalności. To wydawało się takie nowoczesne. Alkoholowy ołtarzyk w salonie. Nie wyobrażałem sobie żeby mogło być inaczej. Wszyscy, a przynajmniej większość ludzi trzyma alkohol w domach. Ja też chciałem być normalny. Nie chciałem być chory. Nie godziłem się z wizją samego siebie jako człowieka ułomnego. Nie zdawałem sobie sprawy, że już dawno przestałem kontrować picie. Byłem już wtedy alkoholikiem robiącym wszystko aby tego nie dostrzec. Alkohol w moim barku stal się podmiotem, a nie przedmiotem. Kiedy po latach bezskutecznych prób odzyskania kontroli nad piciem wreszcie to sobie uświadomiłem usunąłem z go mieszkania.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz