Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

niedziela, 27 czerwca 2010

Nareszcie wakacje!

    
     No i w końcu nadeszło lato. Słońce świeci mocniej, dni stały się dłuższe, a i ludzie sprawiają wrażenie pogodniejszych. Przed wieloma z nas okres letniego wypoczynku, inni w pocie czoła, wykonywać będą swoje obowiązki w pracy. W obu wypadkach warto pomyśleć o swojej trzeźwości, warto o nią zadbać zawczasu. Wakacje sprzyjają odchodzeniu od codzienności. Porzuceniu jej przynajmniej na chwilę. Odsunięciu na bok dręczących nas spraw i rozluźnieniu wewnętrznych hamulców. Większość ludzi w tych dniach – a ja nie jestem tutaj żadnym wyjątkiem - uwielbia przeistaczać się w kogoś zupełnie innego. Zagrać rolę, na którą w codziennym życiu, z różnych powodów nie mogą sobie pozwolić.


     Wszyscy znamy przyjemny stan beztroski i przyzwolenia na przynajmniej chwilowe zwolnienie z odpowiedzialności. Pamiętajmy jednak, że nam - osobom uzależnionym - folgowanie swoim emocjom może nie wyjść na dobre. Spieszę jednak zapewnić, że moim zdaniem nie ma oczywiście niczego złego w dawaniu sobie urlopu od prozy życia. Przynajmniej od czasu do czasu. Mówię jedynie, że często takie zachowania grożą wywołaniem przypadków niosących za sobą zagrożenie dla trzeźwości. A przeżyłem już ich kilka i nie skończyły się dla mnie dobrze. Jeśli dysponujesz doświadczeniem, a twoja trzeźwość jest już dostatecznie ugruntowana, doprowadzenie do takich sytuacji uruchomić powinno wewnętrzny system ostrzegawczy. Staram się go nie lekceważyć. Nie zdusić ani nie odsuwać od siebie jakby był najbardziej niepożądaną rzeczą w moim życiu. Po prostu zdaję sobie sprawę, że ochota na napicie się alkoholu może pojawić się znienacka. Taka jest cena choroby, na którą cierpię. Szukanie okazji do próbowania się już nie dla mnie. Znam nader dobrze poruszanie się w zatłoczonych nadmorskich alejkach, w których co dziesięć metrów ktoś oferuje spędzenie czasu w tętniącym życiem piwnym ogródku. Gwar i radość ulicy wakacyjnego kurortu. Gdy nachodzi mnie czasem myśl, żeby trochę odpuścić, żeby może wstąpić i posiedzieć chwilkę w rozbawionym, wyluzowanym towarzystwie włącza się we mnie logiczne myślenie. Wiem, że akurat wtedy pewnie nie napiłbym się alkoholu, ale czy nie byłby to pierwszy krok aby to uczynić? Czy nie miałoby to czegoś wspólnego z poddaniem się próbie? A może już mogę? Może już nie ma mojej choroby, może odeszła i teraz już będę pił w sposób kontrolowany? Natychmiast uświadamiam sobie, że nie ma o tym mowy. Porzuć nadzieję! – krzyczę w myślach do siebie. Moje osobiste doświadczenie podpowiada mi co stałoby się dalej.



     Na początku czułbym się zdezorientowany. Radosne chwile, jakie spędziłem w knajpie bez picia alkoholu zachęcałyby mnie do kontynuowania eksperymentu. Zacząłbym myśleć, że może z tym uzależnieniem wcale nie jest tak jak mówią. Już bez obaw chodziłbym do barów i pubów. W końcu – może nie zaraz i nie od razu złamałbym abstynencję. Jeszcze jakiś czas (a może nie?) piłbym w sposób kontrolowany. Rzecz jednak w tym, że nie postępowałbym w tym piciu jak człowiek zdrowy. Ja cały czas liczyłbym wypity alkohol, co dawałoby mi złudę kontroli. Planowałbym kiedy mogę wypić i ile. Stopniowo przesuwałbym granicę. W ogóle, w swoim piciu wykazywałbym wszystkie cechy uzależnienia. Bo na tym to właśnie polega. Jeśli sięgnę po alkohol to wszystkie znane mi mechanizmy uzależnienia włączą się z tą samą siłą, z jaką działały jeszcze niedawno - jakby nigdy nie zostały zatrzymane. To właśnie jest istota uzależnienia. Stopniowo piłbym coraz więcej, aż w końcu przestałbym trzeźwieć nawet na chwilę. Później ruszyłbym drogą całkowitej degradacji. Może jeszcze Bóg pozwoliłby mi się zatrzymać, ale równie prawdopodobne jest to, że nie umiałbym już tego zrobić. Znowu obudziłyby się we mnie wszystkie te demony, które odesłałem do lochów własnego umysłu. Przecież wcale się ich nie pozbyłem. One nie zniknęły, śpią jedynie pogrążone w letargu. Ale wystarczy tylko jedno skinienie… Strach, lęk i upokorzenie. Czarna rozpacz i wstyd. Słońce zgasłoby w moim świecie. Znowu wyblakłyby wszystkie kolory, znów w głowie pojawiłby się dobrze znany chaos i bezustanny krzyk, którego poza mną nikt nie może usłyszeć. Jeszcze raz zostałbym sam. Umarłby rozsądek i rozwiała się nadzieja. Życie straciłoby sens.

     Przypominając sobie ten stan uśmiecham się do siebie w myślach i powoli odchodzę w stronę plaży, nie oglądając się na rozbawiony, rozemocjonowany tłum ze szklankami, kieliszkami i kubkami w rękach.
     Pamiętam także, że to nie na mojej rodzinie, ani znajomych spoczywa obowiązek myślenia o tym, które sytuacje mogą stanowić dla mnie zagrożenie. Problem polega na tym aby w każdej sytuacji pozostawać wiernym zasadom. Swoim, bo zalecenia dla trzeźwiejących są już moimi zasadami. My alkoholicy aż nadto dobrze wiemy, że każdy powód jest dobry i każda okazja warta wykorzystania…

     A więc powinienem pamiętać, pomimo że szczególnie mocno właśnie w czasie wakacji chciałbym uciec od pamiętania. To właśnie zdolność przypominania czyni mnie wolnym. Zrdrowych, spokojnych i trzeźwych wakacji!

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz