Wiara ma to do siebie, Że jeszcze po zniknięciu Nie przestaje działać. Ernest Reman

piątek, 11 czerwca 2010

Moje AA - Zbyszek

        
     Zbyszek trafił na swój pierwszy mityng AA w grudniu, po intensywnym miesięcznym alkoholowym ciągu. Nie widział dla siebie już żadnej możliwości ratunku. Był zagubiony i zmęczony. Nie chciał już dłużej walczyć. Poddał się.

     Początkowo trafił na terapię, jednak oferowano mu jedynie leczenie zamknięte, na które nie chciał się zgodzić. Podczas jednej ze wstępnych sesji terapeutycznych pewna kobieta zaproponowała mu pójście na mityng. Nie wiedział co to takiego, słyszał o tym niewiele. Swoją wiedzę na temat choroby zdobywał głównie z tego, co udało mu się samemu usłyszeć i ukradkiem wyczytać. Nie miał wątpliwości, co do tego kim się stawał z każdym kieliszkiem. Z czasem zrozumiał, że jeśli niczego nie zrobi, pewnie zapije się wkrótce na śmierć. Kolejna alkoholowa wpadka w pracy spowodowała chwilowe otrzeźwienie. Wiedział, że na mityngu spotka podobnych sobie ludzi. Osoby, które przygniecione ciężarem alkoholowego brzemienia trwają w trzeźwości. Jak sam przyznaje osiągnął swoje dno, choć wtedy jeszcze w pełni nie zdawał sobie z tego sprawy. Był za to mocno zmotywowany do tego żeby przestać pić. Totalnie zmęczony alkoholem nie chciał wracać do tego co było - do picia, kaca i niekończących się wyrzutów sumienia. Przychodząc na swój pierwszy w życiu mityng kompletnie nie wiedział gdzie się znalazł. Nie miał zielonego pojęcia czym jest wspólnota AA, ani o tym co tam się dzieje.

     W grudniowy poniedziałek, przyjechał tramwajem na miejsce. Towarzyszył mu strach. Rodzaj lęku jaki towarzyszy ciekawości pomieszanej z obawą - uczuciu obecnym przy poznawaniu nowych osób i odnajdywaniu się w nowych relacjach. Było już ciemno, gdy o 18-tej weszli na salę. Trzeba było zdjąć buty, bo w pomieszczeniu rozłożone były materace. Niepewnie wszedł. Ktoś zapalił świeczkę na środku. Dziewczyna, która powiedziała mu o spotkaniach krótko poinstruowała go o obowiązujących zasadach. Nie specjalnie chciał się odzywać, zdecydowanie wolał słuchać innych. Rytuał był dla niego czarną magią. Nie wiedział co się właściwie dzieje, czemu to wszystko ma służyć, co tutaj będą robili. Był natomiast na tyle mocno wycieńczony alkoholem, że przyjmował wszystko z pokorą, bez słowa skargi, czy sprzeciwu. Dziwił się rytuałowi, nie mając pojęcia w jaki sposób mityng może pomóc i jemu. Siedział w milczeniu przysłuchując się innym, przekonany o tym, że skoro pozostałym pomaga, to widocznie coś w tym musi być.
Spotkanie prowadził człowiek, który z czasem okazał się bardzo sympatyczny. Zbyszka uderzyło, że każdą wypowiedź zaczynał słowami: „Mam na imię Adam i jestem alkoholikiem”. Adam mówił bardzo szczerze i w sposób bardzo dojrzały o swoim piciu. Zbyszek odnajdywał w jego opowieści kawałek siebie. Sytuacje jakie przedstawiał były bardzo podobne do tych, które i on przeżywał. Słuchając wypowiedzi Adama i innych nie sądził, że mógłby coś wartościowego przekazać pozostałym. Wszystko zaczęło się zmieniać znacznie później…

     Zajął miejsce przy oknie, na wprost drzwi. I odtąd to było jego stałe miejsce. Powitali go brawami, co po wielu upokorzeniach jakie go do tej pory spotykały, w związku z piciem, było przyjemne. Odczuł z tego powodu radość. Potem przyszła ulga. Już w przerwie mityngu i tuż po jego zakończeniu okazało się, że kontakty z innymi uzależnionymi zaczynają przybierać ludzką twarz. Mógł z nimi normalnie porozmawiać. Dowiedział się wtedy więcej o pozostałych. Kim byli, czym się zajmowali, jaki był ich sposób picia i jak radzili sobie z chorobą. Z czasem zaczął lubić tych ludzi. Dosłownie z dnia na dzień zastąpili mu towarzystwo, w którym obracał się pijąc. Zaoferował im swoją przyjaźń, a ona została przyjęta. Polubił ich. Polubił ludzi – nie sam rytuał mityngu. Uczestnicząc w spotkaniu i przysłuchując się mówiącym alkoholikom chłonął to co mógł, bo nie było niczego innego, co wydawałoby mu się sensowne, co dawałoby choć cień szansy na zdrowienie. Odczuwał autentyczną bezsilność wobec alkoholu. Choć w pierwszej chwili wszystko wydawało mu się obce i niespotykane, to pobyt na mityngu nie wywoływał u niego odruchu wymiotnego. Nie chciał odpuszczać, ani uciekać. Szukał pomocy, a nie walki. Uchwycił się nadziei, którą dawały kontakty z uzależnionymi. Przypuszczał, że sam jest alkoholikiem już od dłuższego czasu. Nie chciał udowadniać sobie, że nie jest chory. Potrzebował akceptacji. Jeszcze wtedy nie wiedział jak radzić sobie z alkoholizmem. Z czasem dowiedział się dużo więcej o sobie i swojej chorobie.
     Od tamtego czasu minęło 19 lat, a Zbyszek nadal uczestniczy w mityngach, choć jego pierwsza grupa już nie istnieje…
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz